sobota, 16 lipca 2016

XXXV


        Usiadła na marmurowej ławce i wpatrywała się w piękny, królewski ogród, który mienił się tysiącem barw. Błękitne oczy Pat wędrowały od czerwonych tulipanów do cudownych i rozłożystych, czarnych róż. Na środku placu znajdował się pomnik, przypominający do złudzenia mężczyznę w kapturze, którego widziała podczas rozmowy z władcą. Wokół niego znajdowała się fontanna, gdzie bawiła się dwójka dzieci. Oboje, wielce uradowani oblewali się od czasu do czasu wodą, zupełnie nie zwracając uwagi na kobietę z blizną, przez co zmniejszyli niepewność dziewczyny. Delikatnie przekrzywiając głowę obserwowała małe brzdące z lekkim uśmiechem, zupełnie tak, jakby było to jej własne potomstwo. W pewnej chwili, dziewczyna, ubrana w zieloną sukienkę, podeszła do niebieskich stokrotek, które były nienaturalnie wielki oraz zerwała jeden z kwiatów tylko po to, by za chwilę podejść nieśmiało do wiedźminki i wczepić ją w białe włosy.
- Będzie pani pasowało do pięknych oczu – uśmiechnęła się, a Pat odwzajemniła uśmiech, po czym skinęła głową w ramach podziękowania. - A dlaczego ma pani takie kocie oczy? No i skąd ta blizna? - zapytała lekko zmieszana. Po chwili dołączył też chłopiec.  
- Te oczy mam po moim ojcu, jestem wiedźminką – odpowiedziała po chwili. - A blizna? Cóż – zaśmiała się cicho. - Jest efektem mojej niebezpiecznej pracy – dodała po chwili, przejeżdżając delikatnie opuszkiem palca po ranionym policzku.
- Jakiej pracy?
- Zabijam niebezpieczne stworzenia, aby nie krzywdziły ludzi – odrzekła, widząc zainteresowanie dzieci.
- Na przykład jakie? - zapytała z szerzej otwartymi, szarymi oczkami.
- Na pewno chcecie wiedzieć? - zapytała, zresztą, znając odpowiedź. Te tylko pokiwały dynamicznie głowami, co odzwierciedlało ich zainteresowanie. - Nie chcę, aby śniły się wam koszmary – droczyła się, pogłębiając zniecierpliwienie dziewczynki oraz chłopca.
- No proszę paaaani!
- No dobrze, dobrze – uśmiechnęła się, lekko naginając bliznę. - Czają się w nocy, kryją w jaskiniach. Wychodzą, by polować, na zwierzęta, na inne potwory oraz na ludzi. Skradają się na swych łapach, po malutku, po cichutku, zachodząc ofiarę, aż wreszcie – przerwała, widząc miny dzieci. - Haps! - dziewczynka szybko stłumiła pisk, jaki z siebie wydała, po czym oblała się rumieńcem. - Pazury niczym małe sztylety, kły, tak ostre, jak najbardziej naostrzone ostrze, pancerz twardy, jak najlepsza zbroja. Tylko czekają, aby wyskoczyć i zeżreć takie maluchy jak wy – skoczyła nagle i porwała oboje pod pachę, kręcąc się przez chwilę w kółko. Wesoła gromadka śmiała się, krzyczała, warczała, próbując imitować potwory. Kiedy Pat puściła małe brzdące, uciekły w głąb kwiecistego lasu, goniąc się nawzajem, piszcząc, krzycząc. To wszystko zmusiło wiedźminkę do uśmiechu. Tak dawno nie widziała takiego szczęścia. Odizolowana od normalnego świata, czuła się dobrze w takim momencie. Usiadła przy fontannie i zrelaksowała się czując zapach kwiatów i wody, słysząc szum wiatru, delikatne mlaskanie wody oraz bawiące się w oddali dzieci. Wręcz idealnie.
- No proszę, widzę, że znalazłaś już sobie towarzystwo – usłyszała nagle. Tak bardzo skupiła się na tych wszystkich cudownych rzeczach, że zupełnie zapomniała o Lotharze, królu oraz obowiązkach, jakie na nią spadły, w zamian za możliwość zamieszkania pod królewskim dachem.
- A co? Nie mogę spędzać czasu z tutejszymi dziećmi? Boisz się, że zrobię im krzywdę? - spytała sucho, nawet na niego nie patrząc, co zresztą nie spodobało się rycerzowi.
- Boję się tego, że nauczysz ich złych manier – odrzekł spokojnie i z lekką ironią, po czym usiadł obok dziewczyny.
- Spokojnie. Nie mam zamiaru ich demoralizować – uśmiechnęła się na widok biegnących, do nich, dzieci.
- Proszę pani, proszę pani! Mamy dla pani kwiatki – krzyknęły wesoło i wręczyły bukiet czerwonych, jak krew, róż. Pat skinęła głową, w geście podziękowania, a następnie spojrzała na Lothara z nutką pogardy i zwycięstwa.
- Myślicie, że takie kwiatki zadowolą wielką pogromczynię potworów? - uniósł brew do góry, a dzieciaki spojrzały na niego pytająco.
- Przecież każdy człowiek je lubi – dziewczynka nie mogła zrozumieć o co chodzi rycerzowi.
- Widzisz, chodzi mu o to, że nie jestem człowiekiem i zdaje mu się, że nie zasługuję na te kwiatki – spojrzała smutnym wzrokiem.
- Słucham? - chłopiec tupnął nogą. - To pan nie zasługuje na nic lepszego, prócz zdechłej kury! - krzyknął, po czym chwycił wiedźminkę za dłoń i ruszyli z trójką w głąb ogrodu. Kobieta odwróciła się tylko raz, by uśmiechnąć się triumfalnie, oraz zobaczyć ogromne zdziwienie mężczyzny.


***


- Na twoim miejscu panie, nie ufałbym tej kobiecie – rzekł pewnie mężczyzna w kapturze.
- Khadgarze – król delikatnie skrzywił głowę. - Prosiłem cię tyle razy, byś zdejmował kaptur podczas naszych rozmów – skarcił go delikatnie, a tamten odsłonił głowę.
- Wybacz panie – rzekł ze skruchą w głosie. - Mimo wszystko, za twoim pozwoleniem, pragnąłbym powrócić do tematu, który rozpocząłem.
- Mów zatem.
- Ta dziewczyna.
- Pat – przerwał władca.
- Właśnie. Ta cała Pat, ona, cóż.
- Wykrztusisz to z siebie? - spytał rozbawiony mężczyzna z koroną na głowie.
- Wydaję mi się, że może stanowić zagrożenie – oznajmił w końcu. - Z tych jej błękitnych oczu patrzy zło, panie. Nie można jej ufać. Te kocie oczy, to spokojne zachowanie. Ja rozumiem, że źrenice są efektem mutacji i tak dalej, aczkolwiek błękit, właśnie ten błękit mnie zastanawia. To nie jest normalne.
- Już? - tamten tylko skinął głową. - Khadgarze, szanuję ciebie i twoje zdanie, ale, czy nie za szybko na pochopne decyzje? Tym bardziej, że osądzasz ją o złe zamiary czarodzieju. Jej spokojne zachowanie można zapewne wytłumaczyć tym, iż nie raz bywała na królewskich dworach. Jej zawód, mniej więcej z tego się też składa, czyż nie, mój strażniku? - spytał, uśmiechając się.
- No niby tak – odrzekł niezbyt przekonany.
- Khadgarze. Moim zdaniem, jest zbyt wcześnie na jakiekolwiek oskarżenia – rzekł spokojnie. - Nie bądźmy dziećmi i nie oceniajmy książki po okładce. Zresztą, ta dziewczyna może się nam przydać.
- Niby gdzie?

- No pomyśl. Osobista wiedźminka. Chłopcom w królewskiego oddziału przydałby się jakiś wzór do naśladowania – uśmiechnął się serdecznie.
- Może masz racje – westchnął.
- Dajmy jej szansę oraz czasu. Jeśli nie straci naszego zaufania, spokojnie będzie mogła chadzać się po pałacu.
- Królu, wybacz, że pytam, ale czy nie za szybko na takie decyzje? Sam rozumiesz, tak właściwie to jej nie znamy, a już pozwalamy mieszkać w zamku.
- Rozumiem twój niepokój, ale mam nadzieję, że jest zupełnie niepotrzebny. Zresztą, moim zdaniem dziewczynie dobrze patrzy z oczu i nie będzie z nią żadnych problemów – odpowiedział na pytanie, które było zadane niepewnie i przepełnione było obawami. - A teraz pozwól, że pójdę się położyć. Potrzebuję odpoczynku – wstał, skinął głową w geście pożegnania, a następnie udał się do swojej komnaty, gdzie położył się na łóżku, nie patrząc na swoje szaty. Był bardzo zmęczony.


***


 Zmęczona usiadła przy stole, gdzie zostały resztki po wykwintnej, wieczornej wieczerzy. Chwyciła sznytkę chleba, oraz parę plasterków ogórka, a następnie ułożyła wszystko na czystym, srebrnym talerzu. Spojrzała na pozostałe jedzenie.
- Bogato – pomyślała, patrząc na importowane z dalekich krajów szynki, wina, mięsa i inne potrawy. W Kaer Morhen nigdy nie doświadczyła takich luksusów, nawet wtedy, kiedy Yen wracała z najbardziej królewskich dworów. Ugryzła kawałek sznytki, a po chwili oparła łokieć na stole. Nawet Geralt, który był wiedźminem, niby wypranym z emocji, przywoził jej tyle rzeczy ile potrafił unieść, a raczej ile potrafiła udźwignąć Płotka. Cenne kamyki, łuski najrzadszych potworów, zabytkowe mapy, złote pierścionki, czy ciekawe kapelusze. On, niby mężczyzna bez emocji potrafił zrobić więcej, niż Yennefer, która jednym pstryknięciem palca mogła przenieść się na drugi koniec świata. Spojrzała na płomień świeczki, bujający się leniwie w lewo i w prawo.
- Czemu nie przybyłaś na kolację? - usłyszała nagle męski głos. Szybko zdjęła łokieć z dębowego stołu, a następnie wyprostowała się jak kłoda.
- Wybacz panie – delikatnie skinęła głową w jego stronę. Usiadł naprzeciwko niej i dał znać, by również zasiadła na miejscu.
- No? Wytłumaczysz mi dlaczego jedno miejsce było puste przez całą wieczerze? - spytał ciepło, zupełnie inaczej, niż spodziewała się Pat.
- Wiedząc, jacy goście przybędą na te kolację, stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli nie zgorszę ich swoim wyglądem – odpowiedziała.
- Nie rozumiem.
- Panie, przecież z moją twarzą, z tym ubiorem – przerwała nagle i spojrzała w lewo. - Przecież ja się nie nadaję na takie spotkania. W ogóle na królewski dwór – stwierdziła jakby ze smutkiem.
- Po pierwsze, mów mi Llane – uśmiechnął się. - Źle się czuję, gdy mówisz ,,panie'', kiedy jesteśmy sam, na sam. A po drugie – nie sądzę, byś odstraszała moich gości, Pat. Mimo wszystko, jeśli czujesz, że na przykład, odstajesz od reszty ubiorem, powiedz tylko słowo, a rozkażę uszyć najpiękniejszą suknię, jaką sobie tylko wymarzysz, lub może spodoba ci się jakaś już istniejąca – powiedział serdecznie. Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna nie na sobie oficjalnych szat, tylko zwykłą, szarą koszulę, czarne spodnie oraz narzutę - Wystarczy, że wykażesz chęci. Chodź ze mną, coś ci pokażę – wstał i podszedł do dziewczyny, by chwycić ją za dłoń. Na jej twarzy pojawił się delikatny odcień różu. Wyszli ogromnym korytarzem do tylnej części ogrodu, gdzie świetliki wesoło krążyły po niebie mieszając się z gwiazdami, na ciemnym niebie. Pat delikatnie otworzyła buzię, co zresztą zauważył król uśmiechając się w duchu. Wędrowali po kamiennym, kolorowym, chodniku wśród szelestu liści drzew, krzewów i kwiatów, koncertu wesołych koników polnych oraz nocnych ptaków. Kiedy znaleźli się na miejscu, a mianowicie przy małym, oświetlonym magicznymi kulkami, oczku wodnym, weszli na mały, drewniany most, który wykonany był z wiśniowego drewna. Wiedźminka z radością obserwowała pływające kolorowe rybki, goniące się małymi stadkami. Wędrowała od jednej strony obręczy do drugiej, śledząc ruchy stworzeń. Zachowywała się zupełnie, jak małe dziecko, ciesząc się z każdej najmniejszej rzeczy, zapominając o przemyśleniach przy stole. Po chwili spojrzała na uśmiechniętego Llane'a i wyszczerzyła białe kiełki. - Chyba ci się podoba? - spytał.
- Bardzo – wyszeptała, opierając się na drewnianej obręczy i cicho wzdychając zamknęła oczy. Nagle poczuła jak jej ciało przykrywa coś miękkiego. Odruchowo delikatnie szarpnęła sobą.
- Spokojnie – zaśmiał się cicho, okrywając ją jeszcze bardziej czarną narzutą, a następnie oparł się obok dziewczyny. Spojrzała się lekko zawstydzona. Teraz oboje wpatrywali się w małe rybki oraz magiczne światełka. Od czasu do czasu na ich dłonie siadał odważny świetlik i urozmaicał im widoki. Nawet nie zauważyła kiedy jej głowa powędrowała na jego ramię, a jego dłoń przykryła jej palce. Czuła się wyjątkowo, jak nigdy wcześniej. Nikt nie potrafił być tak romantyczny, a on, sam król, skradł jej serce w jednym momencie, jednym spotkaniem, jednym dotykiem i słowem. On zresztą odczuwał to samo. Zamknął oczy i delektował się perfumami Pat oraz czystym powietrzem wymieszanego z wilgocią, która miała swoje źródło z oczka wodnego. Stali tak aż do wschodu słońca, podziwiając go jeszcze przez moment. Po tym, król odprowadził wiedźminkę do pokoju, przykrył miękką kołdrą, a następnie odszedł z uśmiechem do własnej komnaty, gdzie jeszcze przez jakiś czas nie mógł zasnąć wstrząśnięty biegiem wydarzeń. Lecz kiedy pogrążył się w śnie, widział błękitne oczy oraz białe włosy, które falowały pod wpływem wiatru, niczym spokojne morze.










Witajcie Kochani! Przybyłam ze spokojniejszym rozdziałem, gdzie nie ma jeszcze Mike'a, Geralta, ani chłopaków. Spokojnie, pojawią się i myślę, że w bardzo ważnym momencie. Sami rozumiecie - nie widzę sensu, by opisywać ich codzienność, gdzie wszystko wyglądałoby tak samo. ;-;
No nic. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i zostawicie mi swoją opinię w komentarzach.
Bywajcie Kochani!
Szablon wykonany przez Calumi