środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

Z okazji tych świąt, życzę Wam wszystkiego najlepszego, abyście mieli duuuużo pieniążków, fajnych kolegów/koleżanek, przyjaciół, którym możecie zaufać. Abyście pojechali na następny koncert Linkinów i takie tam(jestem słaba w wymyślaniu jakiś świetnych życzeń) 
Życzę Wam, abyście po prostu byli szczęśliwi. 
Wesołych Świąt!








Tak swoją drogą jest już 30 000 wyświetleń. Jestem Wam ogromnie wdzięczna. No... jesteście niesamowici. Nawet nie wiecie jak szczęśliwa z tego powodu jestem, że komuś chce czytać się moje wypociny. Dziękuję Wam wszystkim. 
Szczególnie chcę jednak podziękować tym, którzy  próbują komentować wszystkie moje rozdziały. 
Jeszcze raz wielkie dzięki. <3
Przepraszam za brak one shot'a, ale nie miałam kompletnie weny. 









sobota, 20 grudnia 2014

IX

- Nie zrozumiesz tego. Nawet nie wiesz jak się teraz denerwuję – powiedział lekko zestresowany Chester.
- Spokojnie, jakoś to będzie – Dave uspokajał Benningtona. – Fajnie, że dyrektor ośrodka pozwolił ci wyjść i załatwić tę sprawę.
- Podzielałbym twoje szczęście rudzielcu, gdyby nie ci ludzie, którzy nas obserwują – wokalista pełen rozczarowania spojrzał na uśmiechającego się Farrella. – Zresztą, dobra, trzeba już iść.
- Masz rację – odrzekł basista i oboje ruszyli szarym chodnikiem. Za nimi wlekli się specjalni ludzie, którzy kontrowali zachowanie Chestera. – Nie mówiłeś nic chłopakom o twoich zamiarach? – Bennington pokiwał, że nie. Głowa muzyka była przepełniona dziwnymi, pesymistycznymi myślami. Im bliżej znajdowali się celu tym bardziej jego ciało drgało. Kiedy dotarli jego serce waliło tak mocno, że czuł jakby miało zaraz wyskoczyć.
- O, pan Bennington – niska kobieta o niebieskich oczach i blond włosach wesoło przywitała mężczyznę, który prawie mdlał ze zdenerwowania. – Zapraszam. – dodała po chwili i wskazała drogę. – Ale jednak może pan sam przyjdzie? – spojrzała na Dave’a i tajemniczych ludzi. Chester tylko skinął głową. Szedł wolnym krokiem za panną Jessicą. Gdy weszli do małego pokoju, oboje usiedli. – Teraz pan tylko podpisze i już wszystko gotowe – uśmiechnęła się. Muzyk szybko przeleciał wzrokiem po całej kartce, a następnie trzęsącą się dłonią podpisał papier. – Okej, to ja zaraz wracam – Bennington został sam. Bał się. Nagle do pomieszczenia weszła niska brunetka. Szła lekko przygrabiona, a jej oczy skierowane były na podłogę. Po mimo tego, iż widziała się w muzykiem tyle razy, to spotkanie było dla niej bardzo stresujące. Dopiero po paru sekundach spojrzała na wokalistę i lekko uśmiechnęła się. Dziewczyna miała siedemnaście lat. Mężczyzna widząc ją wyszczerzył białe zęby.
- Alex – powiedział wesoło, a po chwili podszedł do nastolatki i przytulił ją – był szczęśliwy.


***


Shinoda schodząc na dół poczuł piękny zapach. Szybszym krokiem wszedł do jadalni i zobaczył, że przy stole siedzi Lucy, która zajada się tostami. Na miejscu Mike’a również leżał posiłek. Mężczyzna usiadł naprzeciwko dziewczyny i zaczął jeść przygotowane śniadanie. Przez parę minut trwała cisza.
- Mike, powiedz mi. Pamiętasz jak rozmawialiśmy o moim ojcu i o tym wszystkim. Wtedy powiedziałeś, że jesteś ,,zły’’. To ma związek z tą bronią? – dziewczyna nagle zaczęła temat. Mężczyzna spojrzał na nią i przełknął ślinę. Nie wiedzieć czemu, nie potrafił jej okłamać. Nie umiał teraz udawać, że tak nie jest. – Tak?! – podniosła ton. Zestresowany tym wszystkim Mike nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa. – A, okej, czyli jesteś zabójcą, tak? – powiedziała poważnym głosem, jednocześnie się śmiejąc. – Może to ty zabiłeś mojego ojca? – zaśmiała się ironicznie, jednak ogarnęło ją zdziwienie, gdy ujrzała w tym momencie twarz mężczyzny. Spike patrzył na nią smutnym wzrokiem. Lucy otworzyła delikatnie usta, a po chwili lekko westchnęła. – Nie możliwe – wyszeptała.
- To nie jest tak jak myślisz Lucy – Shinoda powiedział lekko zachwianym głosem.
- Czemu to zrobiłeś? – pokręciła delikatnie głową. Czuła jak po twarzy spływa jej łza.
- Bo widzisz, on był agentem FBI i odkrył naszą spółkę…
- I musiałeś go zabić, tak?! – przerwała mu.
- Ja… - Shinoda spojrzał na dziewczynę smutnymi oczami. – Ja przepraszam, nie chciałem, aby to tak wyszło.  Przepraszam…
- Zabiłeś mi tatę. Zabiłeś go! – wstała i uderzyła pięścią o stół. – Jesteś potworem! – wykrzyczała w jego stronę. – Nienawidzę Cię, rozumiesz? Nienawidzę! – chwyciła talerz i rzuciła nim w muzyka, który odwrócił się w tym momencie plecami. Słychać było trzask roztrzaskującej się porcelany.
- Uspokój się! – wykrzyczał dławiąc się. Czuł jak łzy spływają mu po policzku. Czuł się okropnie. Czuł się beznadziejnie. – Nic nie rozumiesz! – spojrzał na nią. – Nie rozumiesz – powiedział ciszej.
- Jesteś  potworem – wyszeptała ponownie. – Jebanym potworem! – wrzasnęła i rzuciła kubkiem w stronę Shinody raniąc jego ramię. Wstała od stołu i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia. Chciała jak najszybciej stamtąd wyjść. Nie widzieć już nigdy twarzy Spike’a. Przez ten cały czas ukrywał przed nią okrutną prawdę. Znienawidziła go. Myślała, że jest on tym kimś, kto jako jedyny ją rozumie… pomyliła się.
- Czekaj…
- Czego ty ode mnie chcesz? – dziewczyna spojrzała zapłakanymi oczyma na wuja.
- Błagam, poczekaj… - mężczyzna chwycił ją za rękę.
- Czemu mi to zrobiłeś? – powiedziała cicho.
- Przepraszam – wyszeptał, patrząc w podłogę. – Zostań, błagam – dodał po chwili.
– Najpierw zabiłeś mi ojca – przerwała. - Skąd mogę mieć pewność, że nie zabijesz jeszcze mnie? Błagam daj mi po prostu odejść – powiedziała dławiąc się łzami. Mike mimo wewnętrznej walki puścił delikatną dłoń dziewczyny i obserwował jak ta znika za drzwiami. Stał w miejscu i patrzył przed siebie, jednocześnie czując jak ciepłe kropelki spływają po jego bezradnej twarzy. Po paru minutach, kiedy to wszystko zaczęło do niego docierać, zaczął kierować się w stronę salonu. Usiadł na kanapie. Czuł jedynie lekkie szczypanie w okolicy ramienia i ból w sercu. Coś w nim pękło. Stracił ją. Po chwili rozpłakał się jak małe dziecko i zakrył szorstkimi dłońmi twarz. Nie miał siły wstać i pobiec za nią. Po prostu nie mógł. Siedział bezradnie. Nie wierzył, że to okropne uczucie znów opanuje jego ciało. Za szybko to wszystko się potoczyło. Miało być zupełnie inaczej… lepiej. Wstał i udał się do przedpokoju. Stanął naprzeciwko lustra. Widząc swoją zapłakaną twarz zrobiło mu się niedobrze. Był na siebie wściekły. Brzydził się sobą. W jednej chwili chwycił przedmiot, który znajdował się przed nim i rzucił nim z całej siły o podłogę. Setki malutkich kawałeczków rozeszło się po podłodze. Shinoda nie przejmował się tym. Wręcz przeciwnie, poczuł pewnego rodzaju ulgę. Spojrzał na krwawiące dłonie, a po chwili oparł się o ścianę, po której osunął się na dół. Znów zaczął płakać. Tak bardzo bolało go serce. Aż za bardzo. Chciał cofnąć czas i rozegrać to zupełnie inaczej. Przepełniająca go desperacja sprawiała, że brakowało mu sił na cokolwiek. Nie radził sobie z tym cholernym uczuciem. Nie mógł tego znieść. Po jakimś czasie słyszał jedynie swój ciężki oddech. Bał się o nią. Co się z nią teraz stanie. Jego oczy delikatnie błyszczały, zupełnie jak małe światełka na choince. Umierał wewnątrz siebie. Miał już dość życia. Dość siebie… Czemu nie potrafił po prostu wstać i o tym zapomnieć? Sam nie wiedział czemu tak się dzieje. Zamknął oczy. Chciał choć na chwilę zapomnieć…






I tak oto jestem. Co do wątku Chestera - rozwinę go w następnym rozdziale. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. No to co... to do następnego Kochani. <3

niedziela, 14 grudnia 2014

VIII

Bennington otwierając oczy jednocześnie chciał się przeciągnąć, lecz coś sprawiło, że nie mógł tego zrobić. Rozejrzał i uśmiechnął się, gdy zauważył stojących przy nim przyjaciół, jednak uśmiech i radość zaczęły znikać, kiedy powoli zorientował się gdzie jest.
- Jasna cholera – pomyślał Chester, łapiąc się za głowę.
- No, nareszcie obudziłeś się – zaśmiał się Brad, chodź nikomu do śmiechu nie było. Stan wokalisty był poważny, nie tylko ten fizyczny, ale i psychiczny. Chłopaki musieli dobierać uważnie słowa i  uważać, by czasem nie zdenerwować lub zaniepokoić kolegę. Mężczyzna z tunelami leżał i nie odzywał się. Nie miał ochoty. Miał wyraźnie niezadowoloną minę.
- Kto mnie tu przywiózł? – wycedził przez zęby, a następnie spojrzał wrogim wzrokiem na resztę zespołu. Przyjaciele patrzyli na siebie zaniepokojonymi oczami. Przez chwilę zawahali się.
- Mike – odpowiedział niepewnie Rob. – Ale nie miej mu tego za złe. Chciał dobrze – dodał po chwili spokojnym głosem.
- Chciał dobrze? Przez niego muszę tu leżeć. Leżeć w tym zasranym ośrodku. Myślicie, że nie wiem gdzie jestem? Mylicie się.
- Spokojnie Chester – Dave przerwał wypowiedź Benningtona.
- Słucham? Jak mam być spokojny skoro mój ‘’ najlepszy’’ przyjaciel wsadził mnie do tego gówna? Przez niego znów będę przechodził piekło! – wykrzyczał.
- Uspokój się, on chciał ci pomóc Chaz – Joe widząc stan przyjaciela, próbował go uspokoić.
- Gówno prawda! – podniósł głos. - Jeszcze pan Michael nie przyszedł sobie. No jasne – powiedział już spokojniejszym tonem. – Możecie już sobie iść? – zespół spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Przepraszam, ale chciałbym zostać sam – dodał po chwili.
- Jak wolisz. Tylko pamiętaj, on zrobił to dla twojego dobra – zanim wyszli, Rob zwrócił się do niego spokojnym i pełnym przekonania głosem. Gdy zamknęły się drzwi, Chester zasłonił oczy i zaczął płakać. Chciał to zrobić już wtedy, kiedy się obudził, ale nie wypadało tego robić przy kolegach.
- Nienawidzę go – pomyślał, po czym wbił sobie paznokcie w głowę. Przez głowę przeleciały mu myśli, aby już więcej nikomu nie ufał. Zastanawiał się długo nad tym, aż w końcu podjął decyzję. Otworzył oczy i zmienił pozycję. Usiadł na wprost szarej ściany i wpatrywał się w nią. Patrzył wciąż w jeden punkt. Wciąż rozmyślał czemu jego najlepszy przyjaciel tak go zdradził. A co jeśli fani się dowiedzą i jego tak dobrze wyrobione imię nie będzie już nic znaczyło?  Nagle jego wzrok zwrócił się ku górze.
- Chyba ciebie tam nie ma, co? Cały czas się modlę, a ty i tak nic nie robisz, powiedz mi, jak to jest możliwe, co? – wyszeptał chicho. – Chciałbym w ciebie wierzyć, ale jakoś nie mam powodów, by to robić dalej – zakończył, a następnie położył się na brzuch, kładąc twarz w pachnącą ośrodkiem poduszkę. Benningtonowi zbierało się na wymioty, gdy czuł ten obrzydliwy zapach. Gdyby tak zobrazować jego samopoczucie ludzie zobaczyli by gówno. Tak bardzo chciał stamtąd wyjść. Opuścić to chore miejsce. Być wolnym.  Czuł się jak dziecko, które porzucono. Przewrócił się na bok i złożył się w kłębek.  Łzy same cisnęły mu się na przekrwione oczy. Ponownie szorstkimi dłońmi zakrył twarz, a następnie otworzył lekko usta. Znów zaczęły pojawiać się powody, by nienawidził swojego  życia. Mimo wszystkich dóbr materialnych było mu źle. Chłód coraz bardziej otulał jego ciało, wprawiając je w lekkie drgania. Przykrył się kołdrą, a następnie skulił się jeszcze bardziej. Zamknął oczy i przestał myśleć. Brakowało mu już sił.  Wyłączył się tak nagle, a następnie zasnął.

***

- Słuchaj Lucy, muszę wyjść na jakieś dwie godziny, zrobisz obiad? – Shinoda powiedział spokojnym głosem, jednocześnie zarzucając na siebie skórzaną kurtkę. Dziewczyna tylko skinęła głową i wyszczerzyła białe zęby, sprawiając, że na twarzy Shinody również pojawił się uśmiech. – Pa – dodał, a po chwili wyszedł z mieszkania. Spokojnym krokiem szedł po szarym chodniku i delektował się ciepłym słońcem, którego promyki padały na poważną twarz bruneta. Wędrował tak przez 10 min, aż dotarł do celu. Stał przed ogromnym domem swojej ofiary i obserwował czy nie ma tu żadnych kamer. Stwierdzając ich brak, założył kominiarkę i przygotował broń. Przechodząc przez bramę usłyszał czyjś głos. Szybko schował się w pobliskim krzaku i obserwował okolicę. Postać była za domem. Powoli i bardzo ostrożnie kierował się właśnie w tamtym kierunku. Gdy zauważył swoją ofiarę kąpiącą się luksusowym basenie wpadł na pomysł idealnego i tragicznego zabójstwa. Założył rękawiczkę, wyciągnął paralizator, a następnie włączył go. Serce waliło mu jak szalone. Mimo dużego doświadczenia w tej robocie, czuł się teraz trochę niepewnie. Nagle wrzucił przedmiot do wody. W jednej chwili prąd rozszedł się po całej powierzchni wody, rażąc potwornie człowieka, który się tam znajdował, sprawiając, że  zginął. Shinoda uśmiechnął się pod nosem, a następnie ostrożnie wyszedł z posiadłości. Patrząc czy nikogo nie ma w pobliżu, zdjął kominiarkę, oraz rękawiczki  i udał się do domu z uśmiechem na twarzy. Wracając czuł w sobie pewnego rodzaju zadowolenie z wykonanej roboty. Wchodząc do mieszkania, zdjął kurtkę i powiesił ją na srebrnym haczyku. Postanowił odłożył bronie, za nim Lucy tu przyjedzie. Zszedł do piwnicy i tam powędrował do specjalnego pomieszczenia. Gdy wszedł prawie dostał zawału, drzwi do pokoju, który otwierany był na dobrze ukryty guzik, były uchylone . Chwycił pistolet i powolnym krokiem wchodził do środka. Otworzył szeroko oczy, gdy zauważył tam dziewczynę o fioletowych włosach. Ta patrzyła na niego z ogromnym zdziwieniem. Nie odzywała się.
 

- Wytłumaczę ci to – zaczął spokojnie nieco zdenerwowany brunet. – Ja po prostu kolekcjonuję bronie – dodał po chwili zastanowienia. Twarz kobiety wydawała się być bardziej spokojniejsza, ale nadal zdziwiona.  Po chwili spojrzała się na jego dłonie. – No co? Właśnie kupiłem nowe modele – uśmiechnął się sztucznie, a po chwili odłożył broń na specjalne miejsce. Lucy w lekkim szoku opuściła pomieszczenie i udała się do góry. Shinoda odetchnął cicho. – Jasna cholera – pomyślał, a następnie złapał się za głowę.  Bał się teraz tak po prostu wyjść i zacząć rozmawiać z dziewczyną. A co jeśli się wyda? Głowa Mike’a zapełniona była różnymi myślami. Tymi pesymistycznymi, ale też optymistycznymi.  Zamknął oczy, a następnie zacisnął ręce w pięści. Tak cholernie się bał jej reakcji.


Okej, Udało mi się napisać rozdział. 
Mam nadzieję, że Wam się spodobał. 
Na święta planuję dla Was one shot'a jako prezent ode mnie. 
Do następnego. <3 




Szablon wykonany przez Calumi