sobota, 7 listopada 2015

XXIX



- Geralt? – Yennefer leżąca na wygodnym łóżku, opatulona krwistą czerwienią, puszystej kołdry, lekko uniosła brew, po czym odgarnęła niesforne, krucze loki na plecy. Mężczyzna krzątał się nerwowo po pokoju poszukując zbroi i od czasu do czasu przewracał przypadkowe przedmioty, które upadając na kamienną podłogę wydawały, jakby stłumiony huk. Na jego twarzy gościła naprzemiennie wściekłość jak i pewnego rodzaju smutek. Wciąż nie mógł dopuścić do siebie myśli, że  tak po prostu wypuścił swoją córkę, narażając ją na ogromne niebezpieczeństwo. Wiedział, że szczególnie teraz, gdy nad północnymi krainami wisi największa wojna, jaką kiedykolwiek widziała tutejsza ludność, świat Pat może zmienić się w piekło. Z wściekłości chwycił stojący na stoliku Yennefer, gliniany wazon, w kwieciste wzory i z całej siły cisnął nim o podłogę, rozbudzając do końca kobietę. – Geralt! – spojrzała na niego srogimi oczami, pełnymi pogardy i złości. Oczami, które zwykle poskramiały wiedźmińskie wybryki i nieodpowiednie zachowania. Jednakże tym razem białowłosy zacisnął zęby i zmarszczył czoło najmocniej jak potrafił. – Co ty do jasnej cholery wyprawiasz? – spytała bez uczucia, chłodno, niczym wczesno wiosenny poranek, przeszywający dreszczem.
- Gdzie moja zbroja?
- Leży pod moimi rzeczami – wskazała na ogromne krzesło, przez które przewieszone były ciuchy, a pod nimi wystające,  mieniące się ćwieki. Jednym ruchem chwycił czarne ubrania, a następnie rzucił je bez większego przejęcia się, na łóżko obok leżącej i niezadowolonej kobiety. – Geralt. Cholera jasna. Pognieciesz mi spodnie – ułożyła materiał tak, aby zaginał się jak najmniej, a po chwili przewróciła oczyma i wstała z wygodnego łoża. Jej zgrabne ciało przykryte półprzeźroczystą, fioletową tkaniną, stanowiły łakomy kąsek dla płci przeciwnej, lecz Geralt nawet nie zwrócił na to uwagi, wprawiając jednocześnie Yennefer w lekką dezorientację. Przecież zawsze nie mógł oderwać od niej swoich pomarańczowych, kocich oczu, które rozbierały bez pomocy innych czynników zewnętrznych. Przyglądając się ubierającemu mężczyźnie, stała z założonymi rękoma, dając impulsy myślowe, by ten choć na chwilę obdarzył ją swym spojrzeniem. Nie zrobił tego. W szybkim tempie założył na siebie ostatni element zbroi, czyli buty, a następnie przeszukał pokój swoimi zmysłami w celu znalezienia obydwóch mieczy oraz kuszy. Po minucie starań udało mu się zebrać cały komplet. – Czy łaskawie powiesz mi, gdzie się wybierasz? – spytała mocno zirytowana. Wiedźmin spojrzał w jej fioletowe, pełne chłodu oczy, a po chwili odwrócił się na pięcie i udał się przed siebie, zostawiając kobietę na środku pokoju, która próbowała zachować spokój po informacji, jaką otrzymała. Wychodząc na zabłocone podwórze, jego włosy znowu o sobie przypominały, miotając się niczym małe wężyki we wszystkie strony, które po chwili zostały schwytane i związane w kitkę. Zmarszczył czoło, a następnie udał się do obórki, gdzie czekały na niego dwa wierzchowce. Brązowa klacz o ślepiach wpadających w czerń, wydała mu się idealna, więc zabrał się na przygotowanie jej do dłuższej wyprawy. Do pomieszczenia wpadła zmachana kobieta, której zmoczone, krucze loki, opadały na bladą twarz i przykrywały fioletowe oczy. – Geralt, czekaj. Może da się ją wytropić za pomocą magii? Wróćmy do Kaer Morhen i podejdźmy do tego na spokojnie – wiedźmin zmierzył ją wzrokiem tak odrzucającym, że Yennefer cicho przełknęła ślinę. Mężczyzna dalej kontynuował wcześniej zaczęte zajęcie, w ogóle nie zwracając uwagi na stojącą obok niego czarodziejkę. – Geralt, wróćmy do domu. Będzie lepiej, rozumiesz? Poprosimy kogoś o pomoc.
- Nie – suchość jego wypowiedzi jeszcze bardziej zdezorientowała kobietę. – Uległy Geralt się skończył, rozumiesz Yen? Mam dość tego pomiatania. Jadę jej szukać. Gdybym mógł coś wtedy powiedzieć – przerwał, by odwrócić na chwilę wzrok. – jakoś ją powstrzymać - następnie podszedł do klaczy i szybko na nią wsiadł. – I wiesz co? Mam w dupie co o mnie myślisz – zmarszczył czoło i pognał konia tak, że prawie przewrócił stojącą na środku wyjścia czarodziejkę, która próbowała powstrzymać się od ukazywania większych emocji. Zaszlochała i upadła na chłodną ziemię, chłodną, jak jej fioletowe oczy tego poranka.

***

Pędziła walcząc z silnymi podmuchami wiatru, który targał jej włosami w każdym możliwym kierunku, pędziła przed siebie, nie wiedząc nawet, gdzie się znajduje. Ważne było tylko to, by znaleźć się jak najdalej od Vengerbergu. Mijała śpiące chaty, z których leniwe unosił się dym z dogasających domowych ognisk, mijała kładące się, pod wpływem pogody, złociste zboże, odbijające delikatnie wychodzące od czasu do czasu słońce zza czarnych, puchatych chmur, mijała wiatraki, szaleńczo obracającymi skrzydłami, wykonanych z sosny i długich szmat. Mijała to wszystko, nie dostrzegając w tym nawet najmniejszego piękna. Him zdawał się zatapiać w błotnistej ścieżce, jednakże nie zwolnił tempa. Gnał tak, jak pragnęła tego jego właścicielka. Deszcz opadający na zmarznięte ciało wiedźminki, kąsał ją, jak żmija posiadające ostre, jak brzytwy, kły, jednocześnie ogłuszając dziewczynę tak, iż nie była wstanie usłyszeć, walczących z mokrym podłożem, kopyt. Z całej siły trzymała lejce, by z powodu przypływu emocji, nie upaść z konia. Pędziła tak, wpatrując się przed siebie przez bardzo długi czas, aż do nocy, aż do bezsilności rumaka, który ledwo utrzymywał równowagę.  Zsiadła lekko chwiejąc się przez moment. Zatrzymała się, jak na złość, w miejscu, gdzie jedyne formy życia, jakie słyszała, chowały się albo w lesie, albo pod kamieniami, głęboko ukrytymi w zielonej, bujnej trawie. Krzewa odgrywały swą groźną sztukę, oświetlane przez, chcący przebić się przez gęste chmury, prawie okrągły księżyc. Hałasowały gałązkami i szeleściły liśćmi, dając upust swym niezadowoleniom i żalom.  Ciemność pochłaniała wszystko, jednakże Pat, nie odczuła tego tak  bardzo, jak odczułby to zwykły człowiek. Wiedźmini bowiem, posiadając kocie oczy, zapewniają sobie lepsze pole do popisu w tej dziedzinie. Nie wiedząc co robić, dziewczyna usiadła na chłodnej oraz mokrej trawie, trzymając jednocześnie Hima za długi sznur. Zresztą, ogier nie myślał o jakimkolwiek ruchu. Chciał jak najdłużej cieszyć się błogim odpoczynkiem. Zamknął oczy i postanowił zasnąć, pozostawiając kobietę samą wraz z niezadowolonymi drzewami i świecącej od czasu do czasu, srebrnej kuli. Pat podłożyła zmarzniętą dłoń pod głowę i cicho westchnęła. Jej oddech zagłuszał porywisty wiatr i hałasujące liście. Nadal nie widziała, czy podjęła właściwą decyzję. Czy rzucanie się na głęboką wodę, miało jakikolwiek sens. Zostawiając Geralta i Yennefer, naraziła się jednocześnie na ich złość oraz zawód. A zawód w oczach wiedźmina, był najgorszym co mogłaby zobaczyć. Jego smutne kocie oczy, które niemało przeszły, doprowadzają do uczucia, jakiego nikt nie chciałby odczuć. Doprowadzają do wewnętrznego załamania, czegoś w rodzaju zniszczenia wszystkiego w środku, pozostawiając tylko rozpacz. A zawód w jego oczach, widziała wiele razy, zbyt wiele. Najczęściej pojawiał się on po spotkaniu z Yennefer, która nie potrafiła docenić wiedźmina i jego starań. Wychodził on na długie, wieczorne spacery i spędzał dużo czasu nad pobliskim jeziorem, gdzie siadał na jego brzegu i wsłuchiwał się w ciche szepty wody i krzyki drzew. Wpatrywał się w odbijający się w lustrze,  księżyc lub w gwiazdy, jakie zdobiły czarne, złowrogie niebo. Jego białe włosy, unosiły się na wietrze  i odbijały  światło srebrnej kuli, a kocie, mieniące się oczy, zamykały się na dłuższą chwilę, wraz z pięściami, by móc poczuć nieprzyjemny dreszcz, obiegający całe ciało mężczyzny.  A po jakimś czasie nie był już sam, bowiem obok niego siadała nieduża postać, chwytała go za dłoń i razem z nim wpatrywała się w jezioro, które bardzo dokładnie imitowało czarną otchłań, zdobioną małymi, białymi kropkami oraz jedną, większą świecącą kulą. A owa kula urzekała zarówno wiedźmina, jak i jego córkę tak, że zapominali o smutku i na ich twarzach pojawiał się delikatny uśmiech. Wtedy już nikt nie chciał, by ponownie pojawiał się smutek. Teraz to ona siedziała sama i potrzebowała ojca, który chwyci ją za rękę i razem z nim będzie wpatrywała się w czarną otchłań.  Nie widząc co poczynić, z tej całej bezsilności, postanowiła zamknąć oczy i pomedytować, by zregenerować siły. A sen, który jej się śnił należał do najpiękniejszych, jak i najsmutniejszych zarazem.

Oboje siedzieli na śnieżnym dywanie przed zamkiem. Zimą Kaer Morhen wydawało się jeszcze jeszcze bardziej surowe, lecz wszyscy w zamku, prócz Lamberta, próbowali doszukać się choć najmniejszego piękna w tym widoku. Geralt wpatrywał się wraz z Pat przed siebie, w Krojkoki. Średniej wielkości, nieodlatujące na chłodniejszy okres, ptaki. Ich bardzo długie dzioby, przez które wyglądały dość nieproporcjonalnie i zabawnie zarazem, umiały poradzić sobie nawet w tych większych śnieżycach. Znalezienie pokarmu ułatwiał im także pewnego rodzaju sonar, wbudowany w głowę. Trzepotały swymi niebieskimi, majestatycznymi skrzydłami i zbierały się w większe grupki, by móc ogrzać się nawzajem. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, a po chwili spojrzała w górę, w niebo wypełnione sunącymi, szarymi chmurami. Popatrzyła na ojca, który nadal wpatrywał się w kolorowe ptactwo, a po chwili zeskoczyła z niewysokiego murku, upadając w mniejszą zaspę. Śnieg skrzypiał pod jej skórzanymi butami, jednocześnie gładząc uszy błogim dźwiękiem. Położyła dłonie na swych bokach i wzięła głęboki oddech, wdychając świeże powietrze, jakie uwielbiała. Odwróciła się tyłem do wiedźmina i spoglądała w oddal. W wysokie góry, przykryte białym puchem, chroniące ich przez niechcianymi gośćmi, które powalały swym majestatycznym wyglądem. Spoglądała na ulubione, zamarznięte, jezioro, gdzie potrafiła godzinami jeździć na łyżwach i pouczać ojca. Doskonałej techniki jazdy na lodzie nauczyła ją jej siostra, Ciri, która zniknęła gdzieś, nie wiadomo gdzie, w celu znalezienia nowej przygody. Geralt od zawsze miał problemy z łyżwami, a to źle stawiał nogi i po chwili leżał już na zimnej tafli, a to za wolno skręcał i wpadał we wielkie zaspy, pochłaniające go w całości i trzymające tak długo, że w całą sytuację musiała ingerować Pat. Z rozmyśleń wyrwało ją uderzenie czymś mokrym w tył głowy. Biały puch dostał się za kobiecy kołnierzyk, przez co dziewczyna wygięła się nienaturalnie do przodu, wprawiając w śmiech ojca. Wilk ponownie chwycił za śnieżkę i rzucił ją stronę wiedźminki, która po chwili zrewanżowała się tym samym. Na jej, jak i mężczyzny twarzy widniał szczery uśmiech, jaki wywołać mogli tylko w swoim towarzystwie. Działali na siebie jak narkotyk, byli ze sobą bardzo zżyci, a ich relacje można nazwać czymś o wiele bardziej niż doskonałym. Po paru chwilach zabawy, ich włosy stały się jeszcze bielsze, a twarze bledsze. Mimo zimna, jakie obojga odczuwali, nie mieli zamiaru przerywać tej zabawy, która pozwalała im oderwać się od rzeczywistego świata.
- Przestań! – kobieta krzyknęła, śmiejąc się jednocześnie. Oberwała ona w twarz, przez co jej widoczność mocno się ograniczyła. Płatki śniegu, skupione w większe grupki, na jej czarnych rzęsach, stanowiły naturalną siatkę, przez którą widać było jedynie poszczególne części, widniejącego przed Pat, krajobrazu.
- No dobrze, już dobrze – odparł Geralt z uśmiechem na twarzy, rezygnując z próby oddania następnego rzutu, wypuszczając jednocześnie przygotowaną już śnieżkę. – Aż tak Ci ze mą źle? – zaśmiał się.
- Skąd. Oszalałeś? – spojrzała na niego, przecierając oczy w celu pozbycia się pozostałości po śniegu. – Za każdym razem, kiedy spędzam z tobą czas, czuję się cudownie – uśmiechnęła się lekko mrużąc oczy. – Całkiem miła odmiana w ostatnich miesiącach, nie uważasz? – spytała się i postanowiła usiąść na wcześniej zajmowane miejsce. Zgrabnie skoczyła i znalazła się na niewielkim murku. Po chwili obok niej, o miejsce do siedzenia oprał się wiedźmin, który ponownie zaczął wpatrywać się kolorowe ptaki. Krojkoki wydawać się mogło, że zapadły w zimowy sen, bowiem nie było widać żadnych oznak życia, jednak one w swoich grupkach czuły się tak dobrze, że przestały zwracać na cokolwiek innego uwagę i tak po prostu odpoczywały w cieple własnych ciał.
- Naprawdę czujesz się cudownie, kiedy spędzasz ze mną czas? – Geralt niepewnie spytał, nadal patrząc przed siebie.
- A ty czujesz coś innego? – spojrzała na jego profil. Spokojny i niebezpieczny jak zawsze. I chociaż nic nie mówili, w ich głowach pojawiało się mnóstwo myśli, najróżniejszych zdań, które chcieliby wypowiedzieć, lecz nie potrafili.  Tak dobrze odnajdując się w tej racji, wciąż nie potrafili wypowiedzieć wielu rzeczy.
- Czuję to samo – odrzekł. – Wiesz co ci powiem?
-Hm?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, tato –  chociaż powiedział to tak krótko, wiedziała, że jest to szczere. I ponownie, razem wpatrywali się w niebieskie Krojkoki, które ogrzewały się sobą nawzajem, w ich długie dzioby, opadające na zimną ziemię. Ponownie poczuli, że bez siebie nie istnieją.


Witajcie Kochani! 
Pojawiam się z typowo wiedźmińskim rozdziałem za co przepraszam fanów linkinowych rozdziałów. Mimo tego, mam nadzieję, że się Wam spodobał i pozostawicie po sobie komentarz. Cóż. Czuję, że nie owa notka nie należy do tych cudownych. Jestem w pewnym sensie nie nasycona. ;-;
No nic. Cieszę się z tego, iż udało mi się w ogólne napisać cokolwiek. Nie jestem pewna, jak będzie wyglądało to w przyszłym tygodniu, więc jeżeli nic się nie pojawi, to wybaczcie. ;-;
Bywajcie i komentujcie! <3

Szablon wykonany przez Calumi