poniedziałek, 27 czerwca 2016

XXXIV


- Panie – do ogromnej komnaty wszedł rycerz, widocznie zaniepokojony. Ubrany w typową zbroję z niebieskimi elementami, należącymi do flagi królestwa. Uklęknął przed tronem, którego łokietniki, niezwykle wygodne, zrobione były z najdelikatniejszej skóry,by ręce nie przemęczały się od leżenia na nich, a zakończenia stanowiły dwie, lwie głowy, patrzące dumnie na osobę kłaniającą się królowi. Oparcie udekorowane białą tkaniną, dzielnie znosiły ugięcia pod plecami monarchy. Siedział on wygodnie i pytającym wzrokiem spoglądał na swojego rycerza, zajmującego się głównie patrolowaniem pobliskich terenów. - Niedaleko Niebieskiego Stawu znajduje się kobieta. Odziana jest w połączenie skórzanej kurtki z delikatną kolczugą oraz miała na plecach dwa miecze, zatem nie wiedzieliśmy co uczynić – oznajmił, zrelacjonował, a po chwili wstał i wyprostował się niczym kłoda wyskakująca z wody. Król popatrzył chwilę, podrapał się po brodzie, a po chwili cicho westchnął.
- Czy ta kobieta, którą opisujecie, była sama? - spytał wreszcie. Był zmęczony po ostatniej nocy, kiedy śniły mu się koszmary związane z jego rodziną.
- Sama – potwierdził.
- Zatem weź Lothara i udaj się z nim na miejsce. Nie bądźcie zbyt agresywni i po prostu dowiedzcie się co ją tu sprowadza - uśmiechnął się delikatnie, po czym skinął głową na znak, że rycerz, zwiadowca może już odejść i pójść wykonać swoje zadanie. Zatem wyszedł z komnaty i natychmiast udał się na zewnątrz w poszukiwaniu Lothara – najważniejszego żołnierza w całym królestwie oraz najbliższego człowieka króla. Po intensywnych poszukiwaniach nareszcie udało mu się znaleźć mężczyznę, który sprawdzał ostrość swojego miecza.
- Lotharze. Pan prosi, byś udał się ze mną nad Niebieskie Jezioro, bowiem ktoś nieznajomy się tam krząta – Lothar jedynie uniósł jedną brew do góry, po czym zawiesił wzrok w podłogę.
- Na co czekasz, towarzyszu? - spytał z uśmiechem, jakby szczerzył się do brunatnej ziemi. - Szykuj konie.


***


Po dwudziestu minutach znaleźli się niedaleko wspomnianego akwenu. Lothar zszedł z konia i słysząc cichy śpiew, oddał go towarzyszowi, a następnie udał się sam przed siebie. Podobał mu się głos, jaki słyszał, mimo wszystko zmrużył oczy i bacznie obserwował okolicę, by nie wpaść w żadną zasadzkę. Jednak nic podejrzanego nie dostrzegł, jedyne co dane było mu ujrzeć, to kobieta, która teraz nuciła cudowną melodię, obmywając swe nagie, blade ciało, błękitną wodą. Podniósł powieki, po czym zamarł w bezruchu, by nie spłoszyć takiego widoku. Stał tak przez pięć minut i wpatrywał się w plecy nagiej dziewczyny, której jezioro posłużyło za dolną część ubrania, bowiem zasłaniała wszystko od pasa w dół.
- Długo jeszcze będziesz cieszył mną swe oczy? - usłyszał nagle głos pełny spokoju, jak i lekkiej arogancji. Zupełnie, jakby wiedziała, że całe to zajście niezmiernie radowało rycerza. - Czy podałbyś moją czarną koszulkę? - spytała, odwracając się do niego twarzą, jednoczenie zasłaniając piersi ręką. - Nie bój się, to tylko blizna – uśmiechnęła się najcieplej, jak tylko potrafiła, zauważając zakłopotanie rycerza, który zresztą nie tylko z tego powodu nie wiedział zbytnio, jak ma zareagować. - To jak? Dostanę to, o co proszę? - ten tylko skinął głową, a następnie rozejrzał się w poszukiwaniu rzeczy, o której mówiła białowłosa. Zbliżyła się do niego, na taki dystans, by jezioro dalej zasłaniało jej dolną część ciała. Mężczyzna nie zastanawiając się długo, zdjął buty, a następnie wszedł do wody i podał czarną bluzkę, wpatrując się w oczy, jakich wcześnie nie miał możliwości zobaczyć. Błękitne, niczym te jezioro.
- Lothatrze, to może być pułapka! - oboje nagle usłyszeli lekko zdenerwowany głos. Dziewczyna jeszcze mocniej zasłoniła swe piersi, a jej twarz przybrała lekko różowego koloru. Mimo uwagi towarzysza, mężczyzna nie cofnął się, dalej stał naprzeciw białowłosej i trzymał w dłoni jej czarną, długą koszulkę. Kiedy otrzymała swoją rzecz, odwróciła się plecami i założyła ją na siebie, pozwalając, by dół delikatnie zanurzył się w wodzie.
- Zatem zwiesz się Lothar – uśmiechnęła się, wpatrując się jednocześnie w jego jasne oczy. Tylko wyszczerzył zęby, bowiem na nic innego nie było go stać. - Pozwól, że się ubiorę – podał jej dłoń, by ta nie przewróciła się. Mimo wszystko, nie przyjęła jego pomocy, natomiast spojrzała z lekkim chłodem, jakby chciała przekazać mu, że jest w stanie sama o siebie zadbać. Kiedy wyszła, koszulka ciasno opinała jej pośladki, przez to Lothar, jak i jego towarzysz, onieśmielili się dość mocno. Dziewczyna weszła za duży kamień i zaczęła się przebierać. Wychodząc zza niego, spotkała się ze zdziwieniem mężczyzny o jasnych oczach. Ubrana w skórzaną kurtkę, nosząc dwa miecze na plechach wywołała mieszane uczucia. W dodatku ta blizna.
- A ty? Kim ty właściwie jesteś?
- Nazywam się Pat – oznajmiła, poprawiając medalion na szyi. - Szukam schronienia na jakiś czas, bowiem rana, jaką noszę na nodze nie daje mi spokoju i nie mogę wyruszyć dalej – oznajmiła rycerzom. - A woda w tym jeziorku działa kojąco, przez co mogłam chwilę odpocząć od bólu. Lothar zastanowił się przez chwilę. Kobieta jednocześnie sprawiała wrażenie bezbronnej, aczkolwiek dwa miecze na plecach oraz dziwny medalion niezbyt mu się podobały. Mimo tego, podjął decyzję.
- Zaprowadzę cię do króla – spojrzał jej prosto w oczy, nie zważając na reakcję towarzysza. Dziewczyna uśmiechnęła się i delikatnie skinęła głową, po czym ruszyła za rycerzami. Rana, mimo opatrunku dalej bolała, a okład z liści zaczynał już lekko uwierać. Widząc zakłopotanie dziewczyny, Lothar pomógł wskoczyć jej na swojego konia, a po chwili sam znalazł się tuż za nią. Chcąc chwycić za lejce, objął ją najdelikatniej, jak tylko potrafił, by nie odebrała tego źle, przez co fala ciepła ogarnęła jego ciało. - Jedźmy zatem – rzekł i ruszyli w stronę wielkiego zamku, gdzie byli oczekiwani.


***


- Cholerne Górniki – Geralt splunął soczyście na wysuszoną ziemię. Upał nie dawał mieszkańcom odpoczynku od około tygodnia. Rolnicy zmuszeni byli wychodzić przed szóstą do, maksymalnie, jedenastej, a dopiero potem po osiemnastej, by nawadniać pola lub cokolwiek z nimi zrobić. Niedługo zaczynał się okres zbiorów, także nie można było pozwolić, by rośliny zmarły w tym najważniejszym momencie. Brak pożywienia wiązałby się z ogromnym głodem oraz wieloma zgonami. Wiedźmin bywał tu wiele razy, lecz każda jego wizyta nie wiązała się z niczym miłym, zatem nie można było mu się dziwić takiej reakcji. Szedł spokojnym krokiem, lecz twardo stąpał skórzanymi butami po glebie, ciągnąc za lejce konia, który posłusznie podążał za właścicielem. Słońce nagrzewało jego zbroję, jednak mimo tego, nie odczuwał temperatury, tak, jak reszta społeczności. Jego organizm zupełnie inaczej odbierał bodźce, niż ludzki system nerwowy, oddechowy i tak dalej. Obserwował bawiące się dzieci w strumieniu, na dorosłych oblewających wodą zwierzęta, by dać im jakiekolwiek ukojenie oraz spoglądał na chaty, zadbane, jakby nienaruszone czasem, a przecież stały tu od jakiś kilkudziesięciu lat. Sam nie wiedział kogo, gdzie dokładnie ma szukać, zatem postanowił iść do głównego budynku – karczmy. Wchodząc, na pierwszy rzut oka, nie zauważył nikogo specjalnego nawet siadając przy stoliku i po dłuższej obserwacji, nie dostrzegł niczego ciekawego. Dostając, wcześniej zamówione, piwo, pił je spokojnie i bez pośpiechu. Mimo, że wiedział, iż jego córce grozi niebezpieczeństwo, wiedział o swojej bezradności w tej chwili. Postanowił zatem czekać. Po godzinie doczekał się znajomej twarzy, która może pomoże rozwiązać jego problemy.

- Geralt! - uśmiechnął się mężczyzna o brązowawej, krótko ściętej brodzie.


***



Oboje stanęli przed obliczem zmęczonego króla, który wpatrywał się z zainteresowaniem w białowłosą, rozglądająca się bacznie po ogromnej sali. Kiedy ich wzrok spotkał się, oboje odwrócili głowy w inne strony. Władca udawał, że spogląda pytającym wzrokiem na Lothara, by nikt nie zwrócił uwagi na dziwną reakcję.
- Zatem, Lotharze, z kim mamy do czynienia? - spytał po chwili ciszy. Do pokoju wszedł młodzik.
- Pat – oznajmił – Więcej nie powiedziała, ponieważ potrzebuje szybkiej pomocy. Jest ranna – dodał i wskazał na lekko wybrzuszone miejsce na nodze.
- Dobrze, jednak za nim damy jej opiekę, pragnę wiedzieć parę informacji na twój temat, Pat – dziewczyna słysząc słowa, delikatnie skinęła głową, a po chwili spojrzała na młodego mężczyznę w niebieskawym kapturze.


***


Spoglądała na medyka z nutką zaciekawienia, jak delikatnie zdejmuje jej własnoręcznie zrobione okłady.
- Nieźle cię urządzili – oznajmił Lothar, wchodząc do pomieszczenia. Nie zaszczyciła go spojrzeniem.
- Zgadza się. Miałam szczęście, że nie wdało się zakażenie – stwierdziła, po czym, dla wygodniejszej pozycji, umieściła dłonie za ciałem, na łóżku, by opierać się w jakiś sposób.
- Oj duże – dodał blondyn oczyszczający ranę. - Mogłaś stracić całą nogę – dodał.

- Ale nie straciłam- uśmiechnęła się lekko, a następnie delikatnie przesunęła nogę, by dać mężczyźnie lepsze warunki pracy.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – uznał medyk. - Nigdy nie spodziewałbym się, że Kurtyk może posłużyć jako opatrunek – zamyślił się i spojrzał na dziewczynę.
- Kurtyk i sok z jabłka – dodała. - To połączenie usuwa wszystkie bakterie oraz broni ranę przed innymi zarazkami. Kosztem jest jedynie ogromny ból na samym początku. Lothar przyglądał się dwójce, a dokładniej dziewczynie, która patrzyła spokojnie na swoją nogę.
- Długo będzie dochodziła do siebie? - spytał nagle i szorstko, jak na dowódcę przystało.
- Rana jest dość głęboka, lecz po tym, jak założę bandaże, dziewczyna będzie mogła chodzić – oznajmił. - Oczywiście bez szaleństw – uśmiechnął się do dziewczyny, a ta wyszczerzyła białe kiełki.
- To dobrze – mężczyzna oparł się o kamienną ścianę i przyglądał się obojgu w ciszy i przemyśleniach. Głównie dręczyła ciekawość – Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi – pomyślał, a następnie zawiesił wzrok na posadzce. Pokój oświetlało południowe słońce, którego promienie odbijały się od ozdobnych tarcz, mieczy oraz zbroi. Zmęczona twarz Lothara wyglądała na jeszcze bardziej dotknięta przeżyciami, niż by chciał. Ten widok zaciekawił Pat, bo przecież co ciekawego mógł skrywać dowódca królewskich oddziałów zbrojnych. - Jak skończysz, przyprowadź ją do króla – rzekł obojętnie, po czym wyszedł, zostawiając dwójkę w samotności. Poszedł na podwórze i pospiesznym krokiem udał się do stajni, a tam odnajdując swojego czarnego konia, ruszył najszybciej jak potrafił, zostawiając wszystko w tyle. Udał się do magicznego, błękitnego jeziorka. Usiadł metr przed wodą i zaczął wpatrywać się w nieruchomą taflę. Wiedział, że jego życie nigdy nie będzie już takie samo.
 



Jest i nowy rozdział. Zapraszam do komentowania <3
Bywajcie kochani :3 

środa, 15 czerwca 2016

XXXIII


- Panie, przybyłam – jak kazałeś – średniego wzrostu kobieta ukłoniła się nisko przed swym władcą.
- Witaj Kyve – dobrze zbudowany mężczyzna, w ciężkiej zbroi, skinął głową. Jego zmarszczone czoło przyprawiało każdego o gęsią skórkę, a morderczy wzrok wyłaniał najskrytszy strach. Złota korona zdobiła czarne włosy, tylko parę kosmyków wyróżniało się swoją barwą, ponieważ były białe. Pozostałość po walce z wszechmocnym czarodziejem – Ryzem, mocno dała się we znaki. - Mam dla ciebie ważne zadanie - rzekł niskim głosem, a po chwili pogłaskał, znajdującego się obok, białego tygrysa. Zwierze siedziało wygodnie obok potężnego tronu, wpatrując się w przybyłą kobietę, której ciemnobrązowe oczy błądziły po zimnej posadzce. - Zależy mi, abyś przyprowadziła do mnie Dravena – westchnął cicho. - Teraz, kiedy Demacia praktycznie stoi u naszych bram, potrzebna nam każda pomoc, a szczególnie pomoc tak brutalnych wojowników, jakim jest niewątpliwie mój brat. Chciałbym, aby stanął obok mnie, ramię w ramię. Jak na braci przyznało.
- Nie boisz się, że odmówi? - spytała nie pewnie, zakładając ręce. - Wybacz panie, ale po tym, co mu powiedziałeś, nie jestem pewna, czy zechce wrócić i walczyć u twego boku – stwierdziła, następnie zastanawiając się chwilę nad następną wypowiedzią. Oboje milczeli. Darius wiedział, że Kyve miała rację. Po praktycznym wyparciu z rodziny i agresywnym wydaleniu z krajowego wojska, brat króla mógł czuć pewną niechęć. Mimo tego, chciał spróbować.
- Gdyby się nie zgodził – wstał i stanął w miejscu, wpatrując się w wielkie okno z widokiem na miejski krajobraz oraz puste łąki za nim. - Przekaż mu, że zapłacę. Nawet połowę tego, co znajduję się w skarbcu – dodał po chwili, zagryzając mocno zęby. Kobieta jedynie skinęła głową i zaczęła szykować się do wyjścia z ogromnej komnaty. - To nie wszystko Kyve – szybko zaniechał jej czynności, po czym podszedł wolnym krokiem, ciężko stąpając żelaznymi butami, do mahoniowej szafy, na której stał portret tajemniczej kobiety. - Widzisz, jest jeszcze coś, o co chciałbym cię prosić – rzekł, chwytając obraz. - Wraz z Dravenem podróżuje pewna dziewczyna – Pat. Ją też przyprowadź, bo chciałbym wykorzystać jej moc. Słyszałem, że magia, jaką w sobie posiada jest ogromna, także może pomóc nam w walce z nieprzyjacielem, a dodatkowo, może będzie chciała zasiąść obok mnie, na tronie.
- Znam ją. To Pat, córka Geralta z Rivii oraz Yennefer z Vengerbergu – odpowiedziała po chwili zamysłu, wpatrując się w portret białowłosej wiedźminki z blizną biegnącą przez policzek.


***


Ciche szepty zbudziły go z płytkiego śnienia o spotkaniu z córką. Otwierając oczy, źrenice zrobiły się nieco większe, niż zwykle, przez ciemności, jakie tu panowały. Głosom towarzyszyło rżenie koni i stukanie podków o ubitą ziemię. Geralt nie miał wątpliwości, co do zamiarów nieznanych osób. Szybko i zgrabnie wstał z ziemi, chwytając po drodze obydwa miecze, a następnie zakładając je na plecy. W dłoń chwycił małe, lecz zabójcze ostrze. Nieoczekiwanie usłyszał stłumiony krzyk kobiety.
- Anna – pomyślał, otwierając szeroko oczy. Na palcach, najciszej, jak potrafił, podszedł do drewnianych drzwi, przez które słyszał ciche sapanie. - Skurwiel – zacisnął pięści i wślizgnął się niespostrzeżenie do małej izdebki. Tak jak przypuszczał, okoliczny zbój zabawiał się ciałem bezradnej kobiety. Zajęty przyjemnością nawet nie usłyszał kroków, cichego szelestu, ni nawet skrzypnięć. Po prostu dawał upust swoim pragnieniom. Dopiero, gdy poczuł oddech na swojej spoconej szyi, zdał sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajduje. Jednak, zanim zdążył zrobić cokolwiek, ostrze znalazło się w jego szyi, przecinając wszystko w środku, powodując dość obfite krwawienie. Przestraszona kobieta, trzęsąc się, spojrzała na kocie, pomarańczowe oczy świecące w ciemności, pełne okrucieństwa i złości.
- Już dobrze. Wszystko zaraz się skończy – głos, jaki usłyszała, w żadnym stopniu nie pasował do tego, co widziała. - W razie czego, przytrzymaj – włożył w jej delikatną dłoń, ostry sztylet. - Będzie dobrze – te słowa wciąż brzmiały w jej głowie. Nawet nie spostrzegła, że w pokoju nie ma nikogo, prócz jej i martwego człowieka, który zakrwawiał podłogę swoją czerwoną, brudną krwią.
Niszczyli wszystko, co spotkali na swej drodze. Kradli najcenniejsze rzeczy, żywność, kobiety gwałcili, a mężczyzn zabijali. Na tym właśnie polegało całe ich życie. Porzuceni przez rodziny, wygnani przez mieszkańców, dobierali się w grupki, a następnie chodzili od jednej wioski, do drugiej, szkoląc się w swoim fachu. Zawsze ich czyny nie odnajdowały konsekwencji, jednak nie tego felernego dnia, kiedy w małej wiosce znajdował się, pełen złości, wiedźmin. Widzieli szare włosy, kocie oczy i ostrze, odbijające obraz, okrągłego księżyca. Porzucając dotychczasowe zajęcia, wszyscy chwycili za swe bronie. Stare siekiery, lekko tępe ostrza. Wszystko, czym dało się zranić przeciwnika, nadawało się idealnie. Część z chłopów myślała nawet, co skrywa w kieszeniach nieznany przybłęda. Żaden z nich nie miał pojęcia na co się pisze, nie miał pojęcia, że wyszedł naprzeciw śmierci, która łapczywie zbiera swoje plony. Wraz ze zbliżającym się mężczyzną, coraz bardziej dostrzegali dziwne rzeczy w jego oczach. Zupełnie, jakby płonęły tysiącem słońc, niczym demon, największe koszmary, śmierć. Dopiero wtedy, gdy idealnie zrobiona strzała, wystrzelona z kuszy, utknęła w głowie jednego ze zbójów, zobaczyli, przejrzeli na oczy. Nieznajomy był już przy nich, z półobrotu rąbał z idealną precyzją, odcinając głowy, przebijając serca. Wirował, jak młynek wśród bezradnych mężczyzn. A on, tańczący ze śmiercią, po prostu robił swoje – zabijał z nieziemską złością. Jednak wśród całej tej mieszaniny, wśród wariackich obrotów, Geralt nie zauważył dwóch młodszych, zapalonych mężczyzn. Jeden uderzył go w głowę, drugi ranił w ramię. Wiedźmin miał wielkie szczęście, że natrafił na najgorsze ofermy w całej gromadzie. Z przekonaniem, iż obezwładnili jegomościa, wrzucili go nieumiejętnie do tutejszego stawu. Nieudolnie, bowiem, zanim wiedźmin wpadł do wody, przeturlał się po ziemi, zbierając wszystkie liście, glinę i inne nieprzyjemne rzeczy. Nabierając wcześniej odpowiedniej ilości powietrza, lewitował między mułem, a taflą wody, czekając, aż oprawcy dołączą do reszty. Kiedy to nastąpiło, cicho i niespostrzeżenie wyszedł na powierzchnie i szedł z chęcią dokończenia swojego dzieła. Mokra zbroja odbijała księżycowy blask, niczym brudne lustro, a białe włosy, całe w błocie, opadały na zdenerwowaną twarz. Zacisnął dłoń na bogato zdobionej rękojeści oraz wypluł mieszankę śliny i krwi na ziemię, po czym po cichu, od tyłu szybkim ruchem przeciął tętnicę szyjną, potem tylko gleba przybrała czerwone barwy.


***


Wczesnym rankiem wyruszyli z jaskini bogatsi o nowe doświadczenia i relacje, jakie zawiązali między sobą. Ich konie, nafaszerowane magicznymi miksturami, nie zważały na usypiającą woń lasu, a po prostu szły wyznaczaną, przez ludzi, drogą.


- Chciałam ci podziękować wiedźminie – powiedziała, niepewnie chodząc do izdebki, gdzie na ziemi płonęło małe ognisko. Spojrzała wielkimi źrenicami na wiedźmina, który wpatrywał się w gorące płomienie. Milczał. Wiedziała, że przyszła w nieodpowiednim momencie, mimo tego, usiadła cicho niedaleko mężczyzny. - To co dla mnie zrobiłeś – wyciągnęła z kieszeni lekko uschnięty kwiat czarnej róży, po czym ułożyła go obok Geralta. - Jestem ci ogormnie wdzięczna – wyszeptała.
- Nie ma za co – uśmiechnął się delikatnie. - Mimo, że sama mogłaś sobie poradzić – spojrzał na nią, na jej lekko zdziwioną twarz. - Wiem, że jesteś elfką z rodu Gujy – uniósł jeden kącik. - Dla ciebie, takie rzeczy, nie są czymś, że tak powiem, mocnym. Nie potrafisz odczuwać smutku, strachu, tak, jak ludzie – dokończył po chwili. - Zawsze byliście znani ze swoich umiejętności radzenia sobie z trudnymi sytuacjami w dość łatwy sposób.
- Mimo wszystko, zrobiłeś to.
-Taki mam już przymus – spojrzał z powrotem w ognisko i oparł brodę na kolanie.
- Ratować najbliższe otoczenie, a w szczególności najbliższych. I nie wiadomo, co by ci groziło, ty i tak zaryzykujesz własne życie – chwyciła patyk w dłonie, by wrzucić go w wygłodniałe języki. - Szczególnie, gdy chodzi o Pat – w tym momencie wiedźmin spojrzał na nią podejrzliwie. - Spokojnie, spokojnie. Wraz z naszymi umiejętnościami radzenia sobie, jak to wcześniej wspomniałeś, ze strachem i smutkiem, potrafimy także czytać w myślach oraz dowiadywać się o przeszłości, teraźniejszości i najbliższej przyszłości – uśmiechnęła się serdecznie. - A jedyne czego nam potrzeba, to energia płynąca ze wspomnień.


***


- Przykro mi – zwiesiła delikatnie głowę. Geralt nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego słowa, po prostu wpatrywał się w dogasające ognisko. Dawało one coraz słabsze światło, zupełnie, jak nadzieja mężczyzny. Mimo wszystko walczył. Walczył w sobie, o każdą najjaśniejszą myśl, by nie stracić wszystkich, by nie doprowadzić do mroku.
- Musi być jakieś rozwiązanie – powiedział cicho, jakby stłumionym głosem. Błądził wzrokiem po gorących językach, zupełnie, jakby oczekiwał od nich jakiejkolwiek odpowiedzi. - Do jasnej cholery! Musi! - wstał i rzucił mieczem o podłogę, łapiąc się po tym za głowę.
- I jest – oznajmiła cicho. - Jednak wiąże się to z tym, iż utracisz ją, będziesz widział tylko raz na parę lat – dodała po chwili spoglądając na chodzącego w kółko wiedźmina. Milczał, jednocześnie domagając się odpowiedzi. - Niestety wiem tylko to, że dziewczyna musi kogoś poznać. Tylko tyle dano mi w odpowiedzi.
- Za mało – przegryzł nerwowo wargę, po czym podniósł srebrny miecz z bogato zdobioną rękojeścią. - Wiesz chociaż, gdzie mam szukać?
- Wiem tylko tyle, że Pat będzie w Górnikach. Mimo wszystko nie wiem, czy przybędziesz na czas, czy będziesz musiał spytać o drogę, jaką się udała – sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła mahoniową gałązkę. - Weź ją proszę. Kiedy będziesz potrzebował mojej pomocy, podpal ją – podała magiczny przedmiot Geraltowi i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję – skinął głową.
- Jednak pamiętaj, masz szansę tylko raz, więc skorzystaj z niej rozsądnie – ostrzegła go z wielką powagą. Uśmiech automatycznie zniknął z jej twarzy, a oczy straciły blask. - Muszę odejść, bowiem widziałam rzeczy, które dotyczą nie tylko ciebie i twojej córki, wiedźminie. Mimo wszystko, nie zaprzątaj sobie nimi głowy, masz teraz ważniejsze sprawy na głowie – wstała od ogniska, a następnie ukłoniła się. - Żegnaj, Geralt. Niech bogowie będą z tobą – wyszła, zamykając za sobą drzwi i białowłosego mężczyznę wpatrującego się w ognisko.




 


Ajajajajajajaj. Dawno mnie tu nie było, co? Zarówno tu, jak i na Waszych blogach. Powiem wprost. Moja szkoła odebrała mi jakąkolwiek wenę i czas. Coś okropnego, naprawdę. Najgorzej, kiedy chce się przekazać daną treść, ale nie można ubrać tego w ładne słowa. 
No nic. Rozdział nie należy do tych najlepszych, nie oszukujmy się, mimo wszystko, mam nadzieję, że kolejne będą lepsze. 
Czekam na Wasze komentarze. 
Bywajcie Kochani! <3
Szablon wykonany przez Calumi