poniedziałek, 25 stycznia 2016

XXXI






Kiedy otworzyła oczy, oślepiło ją światło blisko znajdującego się, ogniska, którego płomienie rozwidlały się w różne strony, chcąc kąsać wszystko co znajdzie się na drodze. Dopiero po chwili dotarło do niej, że leży na twardym, skalnym podłożu, ochładzającym jej ciało w znaczny sposób. Obraz stawał się coraz bardziej wyraźny, małe mrowienie zaprzestawało, a czucie w dłoniach oraz nogach powracało. Po czasie zauważyła, iż Him, przywiązany do wielkiego stalagmitu, jadł spokojnie paszę z szarego, nieco zniszczonego wora. Oprócz konia  i Pat, nie było tu nikogo, a przynajmniej tak się zdawało. Podpierając się z niemałym wysiłkiem, kobieta mogła zaobserwować ogromną jaskinię, w której głąb nie chciałaby się udać. Ciemność jaka tam panowała, wzbudzała w niej pewnego rodzaju obawę przed czymś, czego nigdy nie widziała. Sama nie wiedziała, czemu odczuwała coś takiego, przecież nie przeżyła czegoś podobnego. Zawsze, kiedy znajdowała się w takiej sytuacji, często przez przypadek, dzielnie znosiła trudności, z jakimi dano się jej zmierzyć, ale nigdy nie czuła się tak, jak teraz. Skalne ściany pokryte były kropelkami wody oraz zielonym mchem, natomiast w podłożu znajdowało się wiele powbijanych stożków. Malachitowe pnącza przedostawały się przez szczeliny do środka. Te mniejsze kołysały się spokojnie w przód i w tył, natomiast dłuższe, suwały po ziemi, niczym zaskrońce, błądzące wśród ciemności. Dziewczyna odgarnęła włosy, które przeszkadzały jej w obserwacji miejsca, w jakim się znajduje, a następnie wkładając w to całe siły, wstała, chwiejąc się lekko.  Ponownie spojrzała na ognisko, a następnie zobaczyła, że naprzeciwko znajduje się koc i jakaś szmata, dodatkowo trochę dalej, jej srebrny miecz oparty o kolejny stalagmit. Pomału, lekko sycząc z niezadowolenia i bólu, jaki odczuwała w szyi, doszła do ostrza i chwyciła je, narzucając pas, na którym było przymocowane narzędzie zbrodni, na siebie. Kiedy odwróciła głowę lekko w prawo, w zupełnej, pożerającej ciemności ujrzała coś na podobę kocich oczu. Nie przestraszyła się ich. Odczuwała teraz szczęście i ochotę podążania za nieznajomą postacią. Wielkie, błękitne, niczym ocean pełen słodkowodnych ryb, kocie oczy. Wiedźminka wpatrywała się w te dwie magiczne kulki, przez dłuższy okres czasu, jednak jej obserwowanie przerwał cichy szelest dobiegający z wejścia jaskini. Nie wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje, także nie mogła podpowiedzieć sobie, czyj atak miałaby odeprzeć. Z przyzwyczajenia chwyciła za rękojeść miecza, jednak zdawała sobie sprawę, że nie dałaby sobie rady. Była zbyt słaba.
- Spokojnie – usłyszała nagle nieznajomy głos. Niski, suchy i groźny. A po chwili zobaczyła sylwetkę wielkiej osoby. Tę samą, którą widziała chwilę przed omdleniem. Niedługo po tym, jej oczom ukazał się mężczyzna, jak zdołała ustalić po oczach, również wiedźmin. – Nie wiedziałem, że jesteś aż tak odważna, by zapuszczać się w te części świata – przerwał i uśmiechnął się lekko, nadal zbliżając się do Pat. Ta mocniej zacisnęła dłonie na mieczu, a nogi przygotowała do natychmiastowego odskoku, w razie ataku nieprzyjaciela. Jednak, było w nim coś, co dawało jej do zrozumienia, że kiedyś, gdzieś go widziała. Nie wiedziała jeszcze gdzie. – Może inaczej. Nie wiedziałem, że Geralt puścił cię samą – dodał po chwili i spojrzał prosto w błękitne oczy, zdezorientowanej wiedźminki, która nie wiedziała co o tym sądzić.
- Skąd go znasz? – powiedziała stanowczo, ostro, niczym brzytwa rwąca się, by podrzynać gardła.
- Nie pamiętasz mnie? Oj niedobrze – usiadł na rozłożonym, kawowym kocu naprzeciwko palącego się ogniska, a następnie wyjął, z pod skórzanej narzuty, trochę patyków i nakarmił nimi wygłodniałe, gorące języki. – Siadaj – wskazał na miejsce, na którym wcześniej leżała. – Wybacz, że nie mam cię czym poczęstować, ale w tym cholernym lesie, zwierzyna chowa się jeszcze lepiej, niż samotny ghul bez tylnych łap – zaśmiał się, patrząc na zajmującą wyznaczone stanowisko, dziewczynę.
- Kim jesteś i skąd znasz mojego ojca? – zmrużyła oczy.
- Jak nie znać Geralta? Słynnego Białego Wilka? Mający dziecko z wiedźmą o wielu twarzach. Wybrane dziecko. Dziecko, za które można zgarnąć  niemałą fortunę – zaśmiał się patrząc spode łba. Zauważyła, że na łysej głowie miał bliznę. Zupełnie jakby ktoś chciał wyciąć mu trójkąt ze skóry. – Jednak jesteś mi do czegoś potrzebna. I dziękuję losowi, że sama napatoczyłaś mi się na drogę – dziewczyna spojrzała na niego lekko przestraszonym wzrokiem, lecz nie chciała dawać oznak słabości, więc po chwili zmieniła wyraz twarzy, tak, że przez ciało wiedźmina przeszły dreszcze. A to zjawisko było bardzo rzadkie.
- Jakie wybrane dziecko? O co ci chodzi? – zmieniła temat, kładąc jednocześnie srebrny miecz przed sobą. Wpatrywała się w wyrzeźbione na nim glify.
- Pwerbleidd – chwytając patyk, zaczął dłubać w ognisku, by to nie wygasło zbyt szybko. – Błękitny Wilk – ponownie przerwał, a następnie wstał, by poprawić spodnie. – Pozwól, że zacytuję: ,,On chaosem, ona ciemnością. Oboje śmiercią. I gdy nadejdzie czas Wilczej Zamieci, nie będzie odwrotu. Strzeżcie się, bowiem krew splami wilcze łapy’’ – przerwał i odwrócił się do niej plecami, wpadając w zawirowanie przemyśleń.
- Co to za przepowiednia?
- Przepowiednia kapłanki Liku. Słynnej kapłanki, która nigdy nie popełniła błędu w swych przepowiedniach – odezwał się po czasie. – Jakbyś się nie domyśliła, jest to prawdopodobnie o tobie. I z tego co inni przewidują, o Geralcie.
- Kiedy nie mam zamiaru przelewać krwi – spojrzała na wygasające palenisko. ‘

- Tak ci się tylko zdaje Pat. Tak ci się zdaje. 

***

Kiedy spojrzała w lewo ujrzała tajemniczą postać z czarnym kapturem na głowie, prowadzącą brązowego ogiera. Widocznie zdenerwowany, mokry gość nawet nie zwrócił uwagi, na siedzącą przy ognisku, Pat. Przywiązał konia, a następnie zaczął wycierać wilgotne dłonie o materiał.
- Do jasnej cholery. Akurat teraz musiało się rozpadać – usłyszała niski, męski głos, który oplótł ją, niczym grube sznury i przytwierdził jeszcze mocniej do podłogi.
-Jak ty się wyrażasz przy gościu? – spytał Letho, dalej wpatrując się w gorące języki, tańczące we wszystkie strony wraz z mocniejszymi podmuchami wiatru.
- Hę? – odwrócił się, a po chwili spojrzał na, wpatrzoną w niego, dziewczynę. – Wybacz – ukłonił się lekko, po czym zdjął z siebie czarną, jak smoła, narzutę. Zielone oczy, to pierwsze na co wiedźminka zwróciła uwagę. Krucze brwi tylko podkreślały wyjątkowość źrenic. Na twarzy mężczyzny znajdowały się czerwone tatuaże. Czarne, smukłe wąsy sięgały poza idealnie zarysowaną, szeroką szczękę.  Dopiero po chwili zauważyła w co był ubrany. Dość dziwna, miętowa kamizelka, z najróżniejszymi ozdobami oraz z pasami futra biegnącymi od piersi w tył, by złączyć się w jeden płat na plecach. Środek umięśnionego brzucha zakrywała część materiału, a czarne spodnie wykonane były z mocnej i trwałej skóry, odpornej na czas i warunki.  Ręce, od ramion po końce palców, pokrywały bordowe rękawice, do których przymocowano małe, złoto-zielone tarcze z kolcami na środku. Pat śmiało mogła stwierdzić, że ramiona mężczyzny są wielkości jej głowy, a nawet większe. Na czole znajdowała się złota opaska z, połyskującym na środku, zielonym kamieniem. Utrzymywała ona w tajemniczy sposób ciemnobrązowe włosy, tak, by stały i nie opadały na boki. Kiedy przekrzywił głowę lekko w bok, by spojrzeć na Letho i otrzymać jakieś wskazówki, co do zaczęcia normalnej rozmowy, kobieta zauważyła, że na plecy tajemniczego gościa, luźno opada gęsta kitka, a uszy przebite są kilkoma, srebrnymi kolczykami w tym samym miejscu. Po chwili ciszy, mężczyzna wyciągnął zza pleców dwa ogromne topory, a następnie ułożył je delikatnie na skalnym podłożu. Wyglądały, jak wielkie noże z ostrym oraz lekko zakrzywionym, niczym orli dziób, końcem. Każda obwódka, która otaczała uchwyt, ozdobiona była trzema kolcami, a dalszej powierzchni znajdowały się białe wzory na czarnym tle. Do góry przyczepione były pióra - takiej samej ilości co kolce, na srebrnej obwódce.
- Miło, że się w końcu poznacie. Pat, to nasz towarzysz, Draven. Draven, to nasza towarzyszka, Pat – Letho przerwał ciszę, jaka panowała w jaskini, a następnie wstał, by wyprostować kości i poprawić spodnie, które ułożyły się w dość niewygodny sposób. – A teraz wybaczcie. Z racji, że nasz Wielki Oprawca nic nie upolował, muszę sam przejąć inicjatywę i znaleźć nam jakieś pożywienie – zmarszczył czoło, a następnie chwycił za leżący na ziemi miecz i wyszedł.
- Zgodziłaś się tak po prostu, na tę wyprawę?
- A miałam jakieś inne wyjście? – spojrzała na niego niebieskimi, kocimi oczyma. – Zresztą, chcę zacząć nowe życie – zaśmiała się lekko.
- No tak. Nowe życie, nowa ja – uśmiechnął się do dziewczyny.
-Wiesz może co siedzi w tamtej jaskini? – dziewczyna spytała, po chwili ciszy, wpatrując się w czarną, tajemniczą dziurę, gdzie wcześniej widziała niebieskie ślepia.
- Szczerze mówiąc, nie wiem i nie zastanawiałem się nad tym – odpowiedział, jakby bez przekonania i z pewnego rodzaju zobojętnieniem. W rzeczywistości Draven należał do zbyt pewnych siebie i uwielbiający własną osobę, jednak tutaj, ujrzawszy tak atrakcyjną, jego zdaniem, dziewczynę, postanowił  na jakiś czas ukryć cząstkę siebie i podekscytowanie tematem, jaki zapoczątkowała Pat. Dobrze wiedział, że w głębi jaskini coś się czai, natomiast sam nie miał ochoty się tam fatygować. – Jak chcesz możemy sprawdzić – zaproponował luźno, prawie jakby mówił o wyjściu na spacer po kwiecistych polanach.
- To chodź – uśmiechnęła się i z entuzjazmem wstała, chwytając za miecz. Draven podniósł topory i oboje ruszyli w czarną, jak smoła otchłań. Mieli ze sobą trzy pochodnie i oczy młodej wiedźminki.

***

- Jak to wyjeżdżasz? – spytał z oburzeniem Chester, uderzając pięścią o drewniany stolik, na którym ustawione były kwadratowe szklanki z brązowawym napojem w środku.
- No normalnie. Wyjeżdżam i no. I już – odpowiedział Shinoda idąc w kierunku zielonej kanapy, ledwo stojąc na nogach. – No tak, jak pociąg wyjeżdża ze stacji, tak ja wyjeżdżam z domu. O – dokończył wyraźnie zadowolony ze swojego filozoficznego przemyślenia.
- Zebrało się, kuźwa, na porównania. Filozof pieprzony. Shinodus Majkodus – zaśmiał się, dopijając resztkę Danielsa i uśmiechając się pod nosem.  Mike wyraźnie niezadowolony, opadł bezradnie na wygodne siedzenie i zmarszczył czoło tak, że śmiało mógłby ktoś pomylić je ze znaczkiem darmowego wi-fi. – Nie zrozum mnie źle przyjacielu, ale nie uważasz, że wtedy zniknęło ci się na trochę długo? Teraz też chcesz sobie zniknąć tak od tak – skrzywił się Chester, dolewając do obydwóch szklanek, trunek. – Tak jakbyś miał już nas dość – smutna mina i oczy kota, to nie jedyne co teraz malowało się na twarzy wokalisty zespołu.
- Gdzie tam  - machnął dłonią, leżąc jedną stroną twarzy na sofie. – Po prostu muszę coś pozałatwiać. Teksty wam napisałem, myślę, że nawet całkiem niezłe  - uśmiechnął się i wyszczerzył białe zęby. – Bo widzisz, ja mam misję do spełnienia – zamknął oczy i oddał się w objęcia zielonej, wygodnej kanapy. –Misję, której nie da się odmówić.
- Jakaś kobieta? – Bennington rozłożył się na fotelu i spojrzał z zaciekawieniem na swoje odbicie w tafli podstępnego przyjaciela zamkniętego w szklance.
- Nie zaprzeczę – odezwał się po chwili brunet, ustawiając usta tak, że bliżej było mu do ryby, niż do człowieka. – Taka jedna. Białowłosa z blizną na twarzy – uśmiechnął się, a następnie podłożył sobie czarną poduszkę pod głowę, by poczuć się jeszcze bardziej komfortowo. – No i tu chodzi też o moje życie – przerwał. – I o wasz w sumie też.
- O proszę, jaki hojny – zaśmiał się wokalista. – Nasz wybawiciel – spojrzał na przyjaciela kątem oka, a następnie zabrał się za poprawianie nieco pogniecionej, bordowej koszulki w żółte banany. Prezent od córki tak go ucieszył, że nie miał zamiaru zmieniać swojego stroju, ani na chwilę. Do tego brązowy pasek, czarne spodnie i conversy tego samego koloru. Shinoda natomiast nie postarał się tego dnia o swój wygląd. Nieułożone włosy, stara, lekko ubrudzona, szara koszula i bure dresy. Za buty posłużyły mu grafitowe papcie odziedziczone po dziadku.
- Nie śmiej się. Ja tu całkiem na poważnie – Mike otworzył oczy i spojrzał na Chestera oczami pełnymi obawy. Mimo, że znajdował się pod wpływem trunku, zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie im grozi. Nawet w tej właśnie chwili ktoś mógł wejść do studia i zrobić tu rzeźnię. Na szczęście tak się nie stało.
- No dobra. Powiedzmy, że jesteś poważny, w co wątpię, wiedząc, że sam obaliłeś jednego Danielsa i dwa piwa – Bennington zmrużył oczy i postanowił kontynuować temat. – Przed kim miałbyś nas chronić, co?
- Przed ludźmi Korty, przed ludźmi Rj’a i przede mną – odpowiedział krótko i spoważniał jeszcze bardziej, niż wcześniej. Chester przegryzając dolną wargę, nie wiedział, jak ma odpowiedzieć i co odrzec. Poczuł, że rośnie w nim cząstka niepokoju, jednak podstępny przyjaciel, Daniels, szybko zniwelował zaistniały problem.
- No nic. Myślę, że po prostu za dużo wypiłeś Mike i tyle – uśmiechnął się,  a następnie dopił trunek do końca. Myślę także, że powinniśmy oboje odpocząć.
- Jestem za.
- Dobranoc wybawicielu – Bennington zaśmiał się głośno i oparł głowę najwygodniej, jak tylko potrafił.
- Dobranoc Chester – odpowiedział smutno patrząc na przyjaciela. – Dobranoc – w studiu zapanowała cisza, której nie miał odwagi przełamać nikt.

***

- Jak to żyje?
- Wybacz szefie. Zabił też wszystkich, których wysłałeś tamtej nocy – niski chłopak w prostokątnych okularach, trzymając wielką, czerwoną teczkę, zdał relację z pamiętnej, dla szefowskiej osoby, nocy.
- Jest jeszcze mocniejszy, niż przypuszczaliśmy – podrapał się po nieskazitelnie gładkiej brodzie, a następnie zmarszczył czoło i groźnie zmrużył oczy.- Ale spokojnie. Zniszczymy go. Jeśli nie możemy bezpośrednio dostać jego osoby, zrobimy to w nieco inny sposób – uśmiechnął się tak paskudnie, że chłopaka trzymającego czerwoną teczkę, przeszły ciarki. – Carl, dostarcz mi wszystkie informacje o nim i jego najbliższym otoczeniu. Zniszczymy tego, zbyt pewnego siebie, robaka od środka – obrócił się na skórzanym, czarnym fotelu, tyłem do masywnego, dębowego biurka i wraz z zamknięciem drzwi, zacisnął pięść z całej siły. – Oj Shinoda. Zgniotę cię niczym bezradną mrówkę, obiecuję – spojrzał na portret dawno nieżyjącej już żony. – Zapłacisz mi za wszystkie rany, które mi zadałeś skurwysynie – wycedził przez zęby. – Oj zapłacisz. 


Witajcie Kochani!
Wowowow. Nareszcie. Musze przeprosić Was (znowu) za bark aktywności zarówno w moim opowiadaniu, jak i pod Waszymi komentarzami. :/ Zepsuł mi się laptop, przez co dodawania nowych notek jest dla mnie nieco trudne. Obiecuję natomiast, że zwiększy się moja aktywność pod Waszymi opowiadaniami. 
No nic. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na opinię w komentarzach. <3
(ile powtórzeń ;-;)


Szablon wykonany przez Calumi