sobota, 16 lipca 2016

XXXV


        Usiadła na marmurowej ławce i wpatrywała się w piękny, królewski ogród, który mienił się tysiącem barw. Błękitne oczy Pat wędrowały od czerwonych tulipanów do cudownych i rozłożystych, czarnych róż. Na środku placu znajdował się pomnik, przypominający do złudzenia mężczyznę w kapturze, którego widziała podczas rozmowy z władcą. Wokół niego znajdowała się fontanna, gdzie bawiła się dwójka dzieci. Oboje, wielce uradowani oblewali się od czasu do czasu wodą, zupełnie nie zwracając uwagi na kobietę z blizną, przez co zmniejszyli niepewność dziewczyny. Delikatnie przekrzywiając głowę obserwowała małe brzdące z lekkim uśmiechem, zupełnie tak, jakby było to jej własne potomstwo. W pewnej chwili, dziewczyna, ubrana w zieloną sukienkę, podeszła do niebieskich stokrotek, które były nienaturalnie wielki oraz zerwała jeden z kwiatów tylko po to, by za chwilę podejść nieśmiało do wiedźminki i wczepić ją w białe włosy.
- Będzie pani pasowało do pięknych oczu – uśmiechnęła się, a Pat odwzajemniła uśmiech, po czym skinęła głową w ramach podziękowania. - A dlaczego ma pani takie kocie oczy? No i skąd ta blizna? - zapytała lekko zmieszana. Po chwili dołączył też chłopiec.  
- Te oczy mam po moim ojcu, jestem wiedźminką – odpowiedziała po chwili. - A blizna? Cóż – zaśmiała się cicho. - Jest efektem mojej niebezpiecznej pracy – dodała po chwili, przejeżdżając delikatnie opuszkiem palca po ranionym policzku.
- Jakiej pracy?
- Zabijam niebezpieczne stworzenia, aby nie krzywdziły ludzi – odrzekła, widząc zainteresowanie dzieci.
- Na przykład jakie? - zapytała z szerzej otwartymi, szarymi oczkami.
- Na pewno chcecie wiedzieć? - zapytała, zresztą, znając odpowiedź. Te tylko pokiwały dynamicznie głowami, co odzwierciedlało ich zainteresowanie. - Nie chcę, aby śniły się wam koszmary – droczyła się, pogłębiając zniecierpliwienie dziewczynki oraz chłopca.
- No proszę paaaani!
- No dobrze, dobrze – uśmiechnęła się, lekko naginając bliznę. - Czają się w nocy, kryją w jaskiniach. Wychodzą, by polować, na zwierzęta, na inne potwory oraz na ludzi. Skradają się na swych łapach, po malutku, po cichutku, zachodząc ofiarę, aż wreszcie – przerwała, widząc miny dzieci. - Haps! - dziewczynka szybko stłumiła pisk, jaki z siebie wydała, po czym oblała się rumieńcem. - Pazury niczym małe sztylety, kły, tak ostre, jak najbardziej naostrzone ostrze, pancerz twardy, jak najlepsza zbroja. Tylko czekają, aby wyskoczyć i zeżreć takie maluchy jak wy – skoczyła nagle i porwała oboje pod pachę, kręcąc się przez chwilę w kółko. Wesoła gromadka śmiała się, krzyczała, warczała, próbując imitować potwory. Kiedy Pat puściła małe brzdące, uciekły w głąb kwiecistego lasu, goniąc się nawzajem, piszcząc, krzycząc. To wszystko zmusiło wiedźminkę do uśmiechu. Tak dawno nie widziała takiego szczęścia. Odizolowana od normalnego świata, czuła się dobrze w takim momencie. Usiadła przy fontannie i zrelaksowała się czując zapach kwiatów i wody, słysząc szum wiatru, delikatne mlaskanie wody oraz bawiące się w oddali dzieci. Wręcz idealnie.
- No proszę, widzę, że znalazłaś już sobie towarzystwo – usłyszała nagle. Tak bardzo skupiła się na tych wszystkich cudownych rzeczach, że zupełnie zapomniała o Lotharze, królu oraz obowiązkach, jakie na nią spadły, w zamian za możliwość zamieszkania pod królewskim dachem.
- A co? Nie mogę spędzać czasu z tutejszymi dziećmi? Boisz się, że zrobię im krzywdę? - spytała sucho, nawet na niego nie patrząc, co zresztą nie spodobało się rycerzowi.
- Boję się tego, że nauczysz ich złych manier – odrzekł spokojnie i z lekką ironią, po czym usiadł obok dziewczyny.
- Spokojnie. Nie mam zamiaru ich demoralizować – uśmiechnęła się na widok biegnących, do nich, dzieci.
- Proszę pani, proszę pani! Mamy dla pani kwiatki – krzyknęły wesoło i wręczyły bukiet czerwonych, jak krew, róż. Pat skinęła głową, w geście podziękowania, a następnie spojrzała na Lothara z nutką pogardy i zwycięstwa.
- Myślicie, że takie kwiatki zadowolą wielką pogromczynię potworów? - uniósł brew do góry, a dzieciaki spojrzały na niego pytająco.
- Przecież każdy człowiek je lubi – dziewczynka nie mogła zrozumieć o co chodzi rycerzowi.
- Widzisz, chodzi mu o to, że nie jestem człowiekiem i zdaje mu się, że nie zasługuję na te kwiatki – spojrzała smutnym wzrokiem.
- Słucham? - chłopiec tupnął nogą. - To pan nie zasługuje na nic lepszego, prócz zdechłej kury! - krzyknął, po czym chwycił wiedźminkę za dłoń i ruszyli z trójką w głąb ogrodu. Kobieta odwróciła się tylko raz, by uśmiechnąć się triumfalnie, oraz zobaczyć ogromne zdziwienie mężczyzny.


***


- Na twoim miejscu panie, nie ufałbym tej kobiecie – rzekł pewnie mężczyzna w kapturze.
- Khadgarze – król delikatnie skrzywił głowę. - Prosiłem cię tyle razy, byś zdejmował kaptur podczas naszych rozmów – skarcił go delikatnie, a tamten odsłonił głowę.
- Wybacz panie – rzekł ze skruchą w głosie. - Mimo wszystko, za twoim pozwoleniem, pragnąłbym powrócić do tematu, który rozpocząłem.
- Mów zatem.
- Ta dziewczyna.
- Pat – przerwał władca.
- Właśnie. Ta cała Pat, ona, cóż.
- Wykrztusisz to z siebie? - spytał rozbawiony mężczyzna z koroną na głowie.
- Wydaję mi się, że może stanowić zagrożenie – oznajmił w końcu. - Z tych jej błękitnych oczu patrzy zło, panie. Nie można jej ufać. Te kocie oczy, to spokojne zachowanie. Ja rozumiem, że źrenice są efektem mutacji i tak dalej, aczkolwiek błękit, właśnie ten błękit mnie zastanawia. To nie jest normalne.
- Już? - tamten tylko skinął głową. - Khadgarze, szanuję ciebie i twoje zdanie, ale, czy nie za szybko na pochopne decyzje? Tym bardziej, że osądzasz ją o złe zamiary czarodzieju. Jej spokojne zachowanie można zapewne wytłumaczyć tym, iż nie raz bywała na królewskich dworach. Jej zawód, mniej więcej z tego się też składa, czyż nie, mój strażniku? - spytał, uśmiechając się.
- No niby tak – odrzekł niezbyt przekonany.
- Khadgarze. Moim zdaniem, jest zbyt wcześnie na jakiekolwiek oskarżenia – rzekł spokojnie. - Nie bądźmy dziećmi i nie oceniajmy książki po okładce. Zresztą, ta dziewczyna może się nam przydać.
- Niby gdzie?

- No pomyśl. Osobista wiedźminka. Chłopcom w królewskiego oddziału przydałby się jakiś wzór do naśladowania – uśmiechnął się serdecznie.
- Może masz racje – westchnął.
- Dajmy jej szansę oraz czasu. Jeśli nie straci naszego zaufania, spokojnie będzie mogła chadzać się po pałacu.
- Królu, wybacz, że pytam, ale czy nie za szybko na takie decyzje? Sam rozumiesz, tak właściwie to jej nie znamy, a już pozwalamy mieszkać w zamku.
- Rozumiem twój niepokój, ale mam nadzieję, że jest zupełnie niepotrzebny. Zresztą, moim zdaniem dziewczynie dobrze patrzy z oczu i nie będzie z nią żadnych problemów – odpowiedział na pytanie, które było zadane niepewnie i przepełnione było obawami. - A teraz pozwól, że pójdę się położyć. Potrzebuję odpoczynku – wstał, skinął głową w geście pożegnania, a następnie udał się do swojej komnaty, gdzie położył się na łóżku, nie patrząc na swoje szaty. Był bardzo zmęczony.


***


 Zmęczona usiadła przy stole, gdzie zostały resztki po wykwintnej, wieczornej wieczerzy. Chwyciła sznytkę chleba, oraz parę plasterków ogórka, a następnie ułożyła wszystko na czystym, srebrnym talerzu. Spojrzała na pozostałe jedzenie.
- Bogato – pomyślała, patrząc na importowane z dalekich krajów szynki, wina, mięsa i inne potrawy. W Kaer Morhen nigdy nie doświadczyła takich luksusów, nawet wtedy, kiedy Yen wracała z najbardziej królewskich dworów. Ugryzła kawałek sznytki, a po chwili oparła łokieć na stole. Nawet Geralt, który był wiedźminem, niby wypranym z emocji, przywoził jej tyle rzeczy ile potrafił unieść, a raczej ile potrafiła udźwignąć Płotka. Cenne kamyki, łuski najrzadszych potworów, zabytkowe mapy, złote pierścionki, czy ciekawe kapelusze. On, niby mężczyzna bez emocji potrafił zrobić więcej, niż Yennefer, która jednym pstryknięciem palca mogła przenieść się na drugi koniec świata. Spojrzała na płomień świeczki, bujający się leniwie w lewo i w prawo.
- Czemu nie przybyłaś na kolację? - usłyszała nagle męski głos. Szybko zdjęła łokieć z dębowego stołu, a następnie wyprostowała się jak kłoda.
- Wybacz panie – delikatnie skinęła głową w jego stronę. Usiadł naprzeciwko niej i dał znać, by również zasiadła na miejscu.
- No? Wytłumaczysz mi dlaczego jedno miejsce było puste przez całą wieczerze? - spytał ciepło, zupełnie inaczej, niż spodziewała się Pat.
- Wiedząc, jacy goście przybędą na te kolację, stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli nie zgorszę ich swoim wyglądem – odpowiedziała.
- Nie rozumiem.
- Panie, przecież z moją twarzą, z tym ubiorem – przerwała nagle i spojrzała w lewo. - Przecież ja się nie nadaję na takie spotkania. W ogóle na królewski dwór – stwierdziła jakby ze smutkiem.
- Po pierwsze, mów mi Llane – uśmiechnął się. - Źle się czuję, gdy mówisz ,,panie'', kiedy jesteśmy sam, na sam. A po drugie – nie sądzę, byś odstraszała moich gości, Pat. Mimo wszystko, jeśli czujesz, że na przykład, odstajesz od reszty ubiorem, powiedz tylko słowo, a rozkażę uszyć najpiękniejszą suknię, jaką sobie tylko wymarzysz, lub może spodoba ci się jakaś już istniejąca – powiedział serdecznie. Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna nie na sobie oficjalnych szat, tylko zwykłą, szarą koszulę, czarne spodnie oraz narzutę - Wystarczy, że wykażesz chęci. Chodź ze mną, coś ci pokażę – wstał i podszedł do dziewczyny, by chwycić ją za dłoń. Na jej twarzy pojawił się delikatny odcień różu. Wyszli ogromnym korytarzem do tylnej części ogrodu, gdzie świetliki wesoło krążyły po niebie mieszając się z gwiazdami, na ciemnym niebie. Pat delikatnie otworzyła buzię, co zresztą zauważył król uśmiechając się w duchu. Wędrowali po kamiennym, kolorowym, chodniku wśród szelestu liści drzew, krzewów i kwiatów, koncertu wesołych koników polnych oraz nocnych ptaków. Kiedy znaleźli się na miejscu, a mianowicie przy małym, oświetlonym magicznymi kulkami, oczku wodnym, weszli na mały, drewniany most, który wykonany był z wiśniowego drewna. Wiedźminka z radością obserwowała pływające kolorowe rybki, goniące się małymi stadkami. Wędrowała od jednej strony obręczy do drugiej, śledząc ruchy stworzeń. Zachowywała się zupełnie, jak małe dziecko, ciesząc się z każdej najmniejszej rzeczy, zapominając o przemyśleniach przy stole. Po chwili spojrzała na uśmiechniętego Llane'a i wyszczerzyła białe kiełki. - Chyba ci się podoba? - spytał.
- Bardzo – wyszeptała, opierając się na drewnianej obręczy i cicho wzdychając zamknęła oczy. Nagle poczuła jak jej ciało przykrywa coś miękkiego. Odruchowo delikatnie szarpnęła sobą.
- Spokojnie – zaśmiał się cicho, okrywając ją jeszcze bardziej czarną narzutą, a następnie oparł się obok dziewczyny. Spojrzała się lekko zawstydzona. Teraz oboje wpatrywali się w małe rybki oraz magiczne światełka. Od czasu do czasu na ich dłonie siadał odważny świetlik i urozmaicał im widoki. Nawet nie zauważyła kiedy jej głowa powędrowała na jego ramię, a jego dłoń przykryła jej palce. Czuła się wyjątkowo, jak nigdy wcześniej. Nikt nie potrafił być tak romantyczny, a on, sam król, skradł jej serce w jednym momencie, jednym spotkaniem, jednym dotykiem i słowem. On zresztą odczuwał to samo. Zamknął oczy i delektował się perfumami Pat oraz czystym powietrzem wymieszanego z wilgocią, która miała swoje źródło z oczka wodnego. Stali tak aż do wschodu słońca, podziwiając go jeszcze przez moment. Po tym, król odprowadził wiedźminkę do pokoju, przykrył miękką kołdrą, a następnie odszedł z uśmiechem do własnej komnaty, gdzie jeszcze przez jakiś czas nie mógł zasnąć wstrząśnięty biegiem wydarzeń. Lecz kiedy pogrążył się w śnie, widział błękitne oczy oraz białe włosy, które falowały pod wpływem wiatru, niczym spokojne morze.










Witajcie Kochani! Przybyłam ze spokojniejszym rozdziałem, gdzie nie ma jeszcze Mike'a, Geralta, ani chłopaków. Spokojnie, pojawią się i myślę, że w bardzo ważnym momencie. Sami rozumiecie - nie widzę sensu, by opisywać ich codzienność, gdzie wszystko wyglądałoby tak samo. ;-;
No nic. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i zostawicie mi swoją opinię w komentarzach.
Bywajcie Kochani!

poniedziałek, 27 czerwca 2016

XXXIV


- Panie – do ogromnej komnaty wszedł rycerz, widocznie zaniepokojony. Ubrany w typową zbroję z niebieskimi elementami, należącymi do flagi królestwa. Uklęknął przed tronem, którego łokietniki, niezwykle wygodne, zrobione były z najdelikatniejszej skóry,by ręce nie przemęczały się od leżenia na nich, a zakończenia stanowiły dwie, lwie głowy, patrzące dumnie na osobę kłaniającą się królowi. Oparcie udekorowane białą tkaniną, dzielnie znosiły ugięcia pod plecami monarchy. Siedział on wygodnie i pytającym wzrokiem spoglądał na swojego rycerza, zajmującego się głównie patrolowaniem pobliskich terenów. - Niedaleko Niebieskiego Stawu znajduje się kobieta. Odziana jest w połączenie skórzanej kurtki z delikatną kolczugą oraz miała na plecach dwa miecze, zatem nie wiedzieliśmy co uczynić – oznajmił, zrelacjonował, a po chwili wstał i wyprostował się niczym kłoda wyskakująca z wody. Król popatrzył chwilę, podrapał się po brodzie, a po chwili cicho westchnął.
- Czy ta kobieta, którą opisujecie, była sama? - spytał wreszcie. Był zmęczony po ostatniej nocy, kiedy śniły mu się koszmary związane z jego rodziną.
- Sama – potwierdził.
- Zatem weź Lothara i udaj się z nim na miejsce. Nie bądźcie zbyt agresywni i po prostu dowiedzcie się co ją tu sprowadza - uśmiechnął się delikatnie, po czym skinął głową na znak, że rycerz, zwiadowca może już odejść i pójść wykonać swoje zadanie. Zatem wyszedł z komnaty i natychmiast udał się na zewnątrz w poszukiwaniu Lothara – najważniejszego żołnierza w całym królestwie oraz najbliższego człowieka króla. Po intensywnych poszukiwaniach nareszcie udało mu się znaleźć mężczyznę, który sprawdzał ostrość swojego miecza.
- Lotharze. Pan prosi, byś udał się ze mną nad Niebieskie Jezioro, bowiem ktoś nieznajomy się tam krząta – Lothar jedynie uniósł jedną brew do góry, po czym zawiesił wzrok w podłogę.
- Na co czekasz, towarzyszu? - spytał z uśmiechem, jakby szczerzył się do brunatnej ziemi. - Szykuj konie.


***


Po dwudziestu minutach znaleźli się niedaleko wspomnianego akwenu. Lothar zszedł z konia i słysząc cichy śpiew, oddał go towarzyszowi, a następnie udał się sam przed siebie. Podobał mu się głos, jaki słyszał, mimo wszystko zmrużył oczy i bacznie obserwował okolicę, by nie wpaść w żadną zasadzkę. Jednak nic podejrzanego nie dostrzegł, jedyne co dane było mu ujrzeć, to kobieta, która teraz nuciła cudowną melodię, obmywając swe nagie, blade ciało, błękitną wodą. Podniósł powieki, po czym zamarł w bezruchu, by nie spłoszyć takiego widoku. Stał tak przez pięć minut i wpatrywał się w plecy nagiej dziewczyny, której jezioro posłużyło za dolną część ubrania, bowiem zasłaniała wszystko od pasa w dół.
- Długo jeszcze będziesz cieszył mną swe oczy? - usłyszał nagle głos pełny spokoju, jak i lekkiej arogancji. Zupełnie, jakby wiedziała, że całe to zajście niezmiernie radowało rycerza. - Czy podałbyś moją czarną koszulkę? - spytała, odwracając się do niego twarzą, jednoczenie zasłaniając piersi ręką. - Nie bój się, to tylko blizna – uśmiechnęła się najcieplej, jak tylko potrafiła, zauważając zakłopotanie rycerza, który zresztą nie tylko z tego powodu nie wiedział zbytnio, jak ma zareagować. - To jak? Dostanę to, o co proszę? - ten tylko skinął głową, a następnie rozejrzał się w poszukiwaniu rzeczy, o której mówiła białowłosa. Zbliżyła się do niego, na taki dystans, by jezioro dalej zasłaniało jej dolną część ciała. Mężczyzna nie zastanawiając się długo, zdjął buty, a następnie wszedł do wody i podał czarną bluzkę, wpatrując się w oczy, jakich wcześnie nie miał możliwości zobaczyć. Błękitne, niczym te jezioro.
- Lothatrze, to może być pułapka! - oboje nagle usłyszeli lekko zdenerwowany głos. Dziewczyna jeszcze mocniej zasłoniła swe piersi, a jej twarz przybrała lekko różowego koloru. Mimo uwagi towarzysza, mężczyzna nie cofnął się, dalej stał naprzeciw białowłosej i trzymał w dłoni jej czarną, długą koszulkę. Kiedy otrzymała swoją rzecz, odwróciła się plecami i założyła ją na siebie, pozwalając, by dół delikatnie zanurzył się w wodzie.
- Zatem zwiesz się Lothar – uśmiechnęła się, wpatrując się jednocześnie w jego jasne oczy. Tylko wyszczerzył zęby, bowiem na nic innego nie było go stać. - Pozwól, że się ubiorę – podał jej dłoń, by ta nie przewróciła się. Mimo wszystko, nie przyjęła jego pomocy, natomiast spojrzała z lekkim chłodem, jakby chciała przekazać mu, że jest w stanie sama o siebie zadbać. Kiedy wyszła, koszulka ciasno opinała jej pośladki, przez to Lothar, jak i jego towarzysz, onieśmielili się dość mocno. Dziewczyna weszła za duży kamień i zaczęła się przebierać. Wychodząc zza niego, spotkała się ze zdziwieniem mężczyzny o jasnych oczach. Ubrana w skórzaną kurtkę, nosząc dwa miecze na plechach wywołała mieszane uczucia. W dodatku ta blizna.
- A ty? Kim ty właściwie jesteś?
- Nazywam się Pat – oznajmiła, poprawiając medalion na szyi. - Szukam schronienia na jakiś czas, bowiem rana, jaką noszę na nodze nie daje mi spokoju i nie mogę wyruszyć dalej – oznajmiła rycerzom. - A woda w tym jeziorku działa kojąco, przez co mogłam chwilę odpocząć od bólu. Lothar zastanowił się przez chwilę. Kobieta jednocześnie sprawiała wrażenie bezbronnej, aczkolwiek dwa miecze na plecach oraz dziwny medalion niezbyt mu się podobały. Mimo tego, podjął decyzję.
- Zaprowadzę cię do króla – spojrzał jej prosto w oczy, nie zważając na reakcję towarzysza. Dziewczyna uśmiechnęła się i delikatnie skinęła głową, po czym ruszyła za rycerzami. Rana, mimo opatrunku dalej bolała, a okład z liści zaczynał już lekko uwierać. Widząc zakłopotanie dziewczyny, Lothar pomógł wskoczyć jej na swojego konia, a po chwili sam znalazł się tuż za nią. Chcąc chwycić za lejce, objął ją najdelikatniej, jak tylko potrafił, by nie odebrała tego źle, przez co fala ciepła ogarnęła jego ciało. - Jedźmy zatem – rzekł i ruszyli w stronę wielkiego zamku, gdzie byli oczekiwani.


***


- Cholerne Górniki – Geralt splunął soczyście na wysuszoną ziemię. Upał nie dawał mieszkańcom odpoczynku od około tygodnia. Rolnicy zmuszeni byli wychodzić przed szóstą do, maksymalnie, jedenastej, a dopiero potem po osiemnastej, by nawadniać pola lub cokolwiek z nimi zrobić. Niedługo zaczynał się okres zbiorów, także nie można było pozwolić, by rośliny zmarły w tym najważniejszym momencie. Brak pożywienia wiązałby się z ogromnym głodem oraz wieloma zgonami. Wiedźmin bywał tu wiele razy, lecz każda jego wizyta nie wiązała się z niczym miłym, zatem nie można było mu się dziwić takiej reakcji. Szedł spokojnym krokiem, lecz twardo stąpał skórzanymi butami po glebie, ciągnąc za lejce konia, który posłusznie podążał za właścicielem. Słońce nagrzewało jego zbroję, jednak mimo tego, nie odczuwał temperatury, tak, jak reszta społeczności. Jego organizm zupełnie inaczej odbierał bodźce, niż ludzki system nerwowy, oddechowy i tak dalej. Obserwował bawiące się dzieci w strumieniu, na dorosłych oblewających wodą zwierzęta, by dać im jakiekolwiek ukojenie oraz spoglądał na chaty, zadbane, jakby nienaruszone czasem, a przecież stały tu od jakiś kilkudziesięciu lat. Sam nie wiedział kogo, gdzie dokładnie ma szukać, zatem postanowił iść do głównego budynku – karczmy. Wchodząc, na pierwszy rzut oka, nie zauważył nikogo specjalnego nawet siadając przy stoliku i po dłuższej obserwacji, nie dostrzegł niczego ciekawego. Dostając, wcześniej zamówione, piwo, pił je spokojnie i bez pośpiechu. Mimo, że wiedział, iż jego córce grozi niebezpieczeństwo, wiedział o swojej bezradności w tej chwili. Postanowił zatem czekać. Po godzinie doczekał się znajomej twarzy, która może pomoże rozwiązać jego problemy.

- Geralt! - uśmiechnął się mężczyzna o brązowawej, krótko ściętej brodzie.


***



Oboje stanęli przed obliczem zmęczonego króla, który wpatrywał się z zainteresowaniem w białowłosą, rozglądająca się bacznie po ogromnej sali. Kiedy ich wzrok spotkał się, oboje odwrócili głowy w inne strony. Władca udawał, że spogląda pytającym wzrokiem na Lothara, by nikt nie zwrócił uwagi na dziwną reakcję.
- Zatem, Lotharze, z kim mamy do czynienia? - spytał po chwili ciszy. Do pokoju wszedł młodzik.
- Pat – oznajmił – Więcej nie powiedziała, ponieważ potrzebuje szybkiej pomocy. Jest ranna – dodał i wskazał na lekko wybrzuszone miejsce na nodze.
- Dobrze, jednak za nim damy jej opiekę, pragnę wiedzieć parę informacji na twój temat, Pat – dziewczyna słysząc słowa, delikatnie skinęła głową, a po chwili spojrzała na młodego mężczyznę w niebieskawym kapturze.


***


Spoglądała na medyka z nutką zaciekawienia, jak delikatnie zdejmuje jej własnoręcznie zrobione okłady.
- Nieźle cię urządzili – oznajmił Lothar, wchodząc do pomieszczenia. Nie zaszczyciła go spojrzeniem.
- Zgadza się. Miałam szczęście, że nie wdało się zakażenie – stwierdziła, po czym, dla wygodniejszej pozycji, umieściła dłonie za ciałem, na łóżku, by opierać się w jakiś sposób.
- Oj duże – dodał blondyn oczyszczający ranę. - Mogłaś stracić całą nogę – dodał.

- Ale nie straciłam- uśmiechnęła się lekko, a następnie delikatnie przesunęła nogę, by dać mężczyźnie lepsze warunki pracy.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – uznał medyk. - Nigdy nie spodziewałbym się, że Kurtyk może posłużyć jako opatrunek – zamyślił się i spojrzał na dziewczynę.
- Kurtyk i sok z jabłka – dodała. - To połączenie usuwa wszystkie bakterie oraz broni ranę przed innymi zarazkami. Kosztem jest jedynie ogromny ból na samym początku. Lothar przyglądał się dwójce, a dokładniej dziewczynie, która patrzyła spokojnie na swoją nogę.
- Długo będzie dochodziła do siebie? - spytał nagle i szorstko, jak na dowódcę przystało.
- Rana jest dość głęboka, lecz po tym, jak założę bandaże, dziewczyna będzie mogła chodzić – oznajmił. - Oczywiście bez szaleństw – uśmiechnął się do dziewczyny, a ta wyszczerzyła białe kiełki.
- To dobrze – mężczyzna oparł się o kamienną ścianę i przyglądał się obojgu w ciszy i przemyśleniach. Głównie dręczyła ciekawość – Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi – pomyślał, a następnie zawiesił wzrok na posadzce. Pokój oświetlało południowe słońce, którego promienie odbijały się od ozdobnych tarcz, mieczy oraz zbroi. Zmęczona twarz Lothara wyglądała na jeszcze bardziej dotknięta przeżyciami, niż by chciał. Ten widok zaciekawił Pat, bo przecież co ciekawego mógł skrywać dowódca królewskich oddziałów zbrojnych. - Jak skończysz, przyprowadź ją do króla – rzekł obojętnie, po czym wyszedł, zostawiając dwójkę w samotności. Poszedł na podwórze i pospiesznym krokiem udał się do stajni, a tam odnajdując swojego czarnego konia, ruszył najszybciej jak potrafił, zostawiając wszystko w tyle. Udał się do magicznego, błękitnego jeziorka. Usiadł metr przed wodą i zaczął wpatrywać się w nieruchomą taflę. Wiedział, że jego życie nigdy nie będzie już takie samo.
 



Jest i nowy rozdział. Zapraszam do komentowania <3
Bywajcie kochani :3 

środa, 15 czerwca 2016

XXXIII


- Panie, przybyłam – jak kazałeś – średniego wzrostu kobieta ukłoniła się nisko przed swym władcą.
- Witaj Kyve – dobrze zbudowany mężczyzna, w ciężkiej zbroi, skinął głową. Jego zmarszczone czoło przyprawiało każdego o gęsią skórkę, a morderczy wzrok wyłaniał najskrytszy strach. Złota korona zdobiła czarne włosy, tylko parę kosmyków wyróżniało się swoją barwą, ponieważ były białe. Pozostałość po walce z wszechmocnym czarodziejem – Ryzem, mocno dała się we znaki. - Mam dla ciebie ważne zadanie - rzekł niskim głosem, a po chwili pogłaskał, znajdującego się obok, białego tygrysa. Zwierze siedziało wygodnie obok potężnego tronu, wpatrując się w przybyłą kobietę, której ciemnobrązowe oczy błądziły po zimnej posadzce. - Zależy mi, abyś przyprowadziła do mnie Dravena – westchnął cicho. - Teraz, kiedy Demacia praktycznie stoi u naszych bram, potrzebna nam każda pomoc, a szczególnie pomoc tak brutalnych wojowników, jakim jest niewątpliwie mój brat. Chciałbym, aby stanął obok mnie, ramię w ramię. Jak na braci przyznało.
- Nie boisz się, że odmówi? - spytała nie pewnie, zakładając ręce. - Wybacz panie, ale po tym, co mu powiedziałeś, nie jestem pewna, czy zechce wrócić i walczyć u twego boku – stwierdziła, następnie zastanawiając się chwilę nad następną wypowiedzią. Oboje milczeli. Darius wiedział, że Kyve miała rację. Po praktycznym wyparciu z rodziny i agresywnym wydaleniu z krajowego wojska, brat króla mógł czuć pewną niechęć. Mimo tego, chciał spróbować.
- Gdyby się nie zgodził – wstał i stanął w miejscu, wpatrując się w wielkie okno z widokiem na miejski krajobraz oraz puste łąki za nim. - Przekaż mu, że zapłacę. Nawet połowę tego, co znajduję się w skarbcu – dodał po chwili, zagryzając mocno zęby. Kobieta jedynie skinęła głową i zaczęła szykować się do wyjścia z ogromnej komnaty. - To nie wszystko Kyve – szybko zaniechał jej czynności, po czym podszedł wolnym krokiem, ciężko stąpając żelaznymi butami, do mahoniowej szafy, na której stał portret tajemniczej kobiety. - Widzisz, jest jeszcze coś, o co chciałbym cię prosić – rzekł, chwytając obraz. - Wraz z Dravenem podróżuje pewna dziewczyna – Pat. Ją też przyprowadź, bo chciałbym wykorzystać jej moc. Słyszałem, że magia, jaką w sobie posiada jest ogromna, także może pomóc nam w walce z nieprzyjacielem, a dodatkowo, może będzie chciała zasiąść obok mnie, na tronie.
- Znam ją. To Pat, córka Geralta z Rivii oraz Yennefer z Vengerbergu – odpowiedziała po chwili zamysłu, wpatrując się w portret białowłosej wiedźminki z blizną biegnącą przez policzek.


***


Ciche szepty zbudziły go z płytkiego śnienia o spotkaniu z córką. Otwierając oczy, źrenice zrobiły się nieco większe, niż zwykle, przez ciemności, jakie tu panowały. Głosom towarzyszyło rżenie koni i stukanie podków o ubitą ziemię. Geralt nie miał wątpliwości, co do zamiarów nieznanych osób. Szybko i zgrabnie wstał z ziemi, chwytając po drodze obydwa miecze, a następnie zakładając je na plecy. W dłoń chwycił małe, lecz zabójcze ostrze. Nieoczekiwanie usłyszał stłumiony krzyk kobiety.
- Anna – pomyślał, otwierając szeroko oczy. Na palcach, najciszej, jak potrafił, podszedł do drewnianych drzwi, przez które słyszał ciche sapanie. - Skurwiel – zacisnął pięści i wślizgnął się niespostrzeżenie do małej izdebki. Tak jak przypuszczał, okoliczny zbój zabawiał się ciałem bezradnej kobiety. Zajęty przyjemnością nawet nie usłyszał kroków, cichego szelestu, ni nawet skrzypnięć. Po prostu dawał upust swoim pragnieniom. Dopiero, gdy poczuł oddech na swojej spoconej szyi, zdał sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajduje. Jednak, zanim zdążył zrobić cokolwiek, ostrze znalazło się w jego szyi, przecinając wszystko w środku, powodując dość obfite krwawienie. Przestraszona kobieta, trzęsąc się, spojrzała na kocie, pomarańczowe oczy świecące w ciemności, pełne okrucieństwa i złości.
- Już dobrze. Wszystko zaraz się skończy – głos, jaki usłyszała, w żadnym stopniu nie pasował do tego, co widziała. - W razie czego, przytrzymaj – włożył w jej delikatną dłoń, ostry sztylet. - Będzie dobrze – te słowa wciąż brzmiały w jej głowie. Nawet nie spostrzegła, że w pokoju nie ma nikogo, prócz jej i martwego człowieka, który zakrwawiał podłogę swoją czerwoną, brudną krwią.
Niszczyli wszystko, co spotkali na swej drodze. Kradli najcenniejsze rzeczy, żywność, kobiety gwałcili, a mężczyzn zabijali. Na tym właśnie polegało całe ich życie. Porzuceni przez rodziny, wygnani przez mieszkańców, dobierali się w grupki, a następnie chodzili od jednej wioski, do drugiej, szkoląc się w swoim fachu. Zawsze ich czyny nie odnajdowały konsekwencji, jednak nie tego felernego dnia, kiedy w małej wiosce znajdował się, pełen złości, wiedźmin. Widzieli szare włosy, kocie oczy i ostrze, odbijające obraz, okrągłego księżyca. Porzucając dotychczasowe zajęcia, wszyscy chwycili za swe bronie. Stare siekiery, lekko tępe ostrza. Wszystko, czym dało się zranić przeciwnika, nadawało się idealnie. Część z chłopów myślała nawet, co skrywa w kieszeniach nieznany przybłęda. Żaden z nich nie miał pojęcia na co się pisze, nie miał pojęcia, że wyszedł naprzeciw śmierci, która łapczywie zbiera swoje plony. Wraz ze zbliżającym się mężczyzną, coraz bardziej dostrzegali dziwne rzeczy w jego oczach. Zupełnie, jakby płonęły tysiącem słońc, niczym demon, największe koszmary, śmierć. Dopiero wtedy, gdy idealnie zrobiona strzała, wystrzelona z kuszy, utknęła w głowie jednego ze zbójów, zobaczyli, przejrzeli na oczy. Nieznajomy był już przy nich, z półobrotu rąbał z idealną precyzją, odcinając głowy, przebijając serca. Wirował, jak młynek wśród bezradnych mężczyzn. A on, tańczący ze śmiercią, po prostu robił swoje – zabijał z nieziemską złością. Jednak wśród całej tej mieszaniny, wśród wariackich obrotów, Geralt nie zauważył dwóch młodszych, zapalonych mężczyzn. Jeden uderzył go w głowę, drugi ranił w ramię. Wiedźmin miał wielkie szczęście, że natrafił na najgorsze ofermy w całej gromadzie. Z przekonaniem, iż obezwładnili jegomościa, wrzucili go nieumiejętnie do tutejszego stawu. Nieudolnie, bowiem, zanim wiedźmin wpadł do wody, przeturlał się po ziemi, zbierając wszystkie liście, glinę i inne nieprzyjemne rzeczy. Nabierając wcześniej odpowiedniej ilości powietrza, lewitował między mułem, a taflą wody, czekając, aż oprawcy dołączą do reszty. Kiedy to nastąpiło, cicho i niespostrzeżenie wyszedł na powierzchnie i szedł z chęcią dokończenia swojego dzieła. Mokra zbroja odbijała księżycowy blask, niczym brudne lustro, a białe włosy, całe w błocie, opadały na zdenerwowaną twarz. Zacisnął dłoń na bogato zdobionej rękojeści oraz wypluł mieszankę śliny i krwi na ziemię, po czym po cichu, od tyłu szybkim ruchem przeciął tętnicę szyjną, potem tylko gleba przybrała czerwone barwy.


***


Wczesnym rankiem wyruszyli z jaskini bogatsi o nowe doświadczenia i relacje, jakie zawiązali między sobą. Ich konie, nafaszerowane magicznymi miksturami, nie zważały na usypiającą woń lasu, a po prostu szły wyznaczaną, przez ludzi, drogą.


- Chciałam ci podziękować wiedźminie – powiedziała, niepewnie chodząc do izdebki, gdzie na ziemi płonęło małe ognisko. Spojrzała wielkimi źrenicami na wiedźmina, który wpatrywał się w gorące płomienie. Milczał. Wiedziała, że przyszła w nieodpowiednim momencie, mimo tego, usiadła cicho niedaleko mężczyzny. - To co dla mnie zrobiłeś – wyciągnęła z kieszeni lekko uschnięty kwiat czarnej róży, po czym ułożyła go obok Geralta. - Jestem ci ogormnie wdzięczna – wyszeptała.
- Nie ma za co – uśmiechnął się delikatnie. - Mimo, że sama mogłaś sobie poradzić – spojrzał na nią, na jej lekko zdziwioną twarz. - Wiem, że jesteś elfką z rodu Gujy – uniósł jeden kącik. - Dla ciebie, takie rzeczy, nie są czymś, że tak powiem, mocnym. Nie potrafisz odczuwać smutku, strachu, tak, jak ludzie – dokończył po chwili. - Zawsze byliście znani ze swoich umiejętności radzenia sobie z trudnymi sytuacjami w dość łatwy sposób.
- Mimo wszystko, zrobiłeś to.
-Taki mam już przymus – spojrzał z powrotem w ognisko i oparł brodę na kolanie.
- Ratować najbliższe otoczenie, a w szczególności najbliższych. I nie wiadomo, co by ci groziło, ty i tak zaryzykujesz własne życie – chwyciła patyk w dłonie, by wrzucić go w wygłodniałe języki. - Szczególnie, gdy chodzi o Pat – w tym momencie wiedźmin spojrzał na nią podejrzliwie. - Spokojnie, spokojnie. Wraz z naszymi umiejętnościami radzenia sobie, jak to wcześniej wspomniałeś, ze strachem i smutkiem, potrafimy także czytać w myślach oraz dowiadywać się o przeszłości, teraźniejszości i najbliższej przyszłości – uśmiechnęła się serdecznie. - A jedyne czego nam potrzeba, to energia płynąca ze wspomnień.


***


- Przykro mi – zwiesiła delikatnie głowę. Geralt nie potrafiąc wydusić z siebie ani jednego słowa, po prostu wpatrywał się w dogasające ognisko. Dawało one coraz słabsze światło, zupełnie, jak nadzieja mężczyzny. Mimo wszystko walczył. Walczył w sobie, o każdą najjaśniejszą myśl, by nie stracić wszystkich, by nie doprowadzić do mroku.
- Musi być jakieś rozwiązanie – powiedział cicho, jakby stłumionym głosem. Błądził wzrokiem po gorących językach, zupełnie, jakby oczekiwał od nich jakiejkolwiek odpowiedzi. - Do jasnej cholery! Musi! - wstał i rzucił mieczem o podłogę, łapiąc się po tym za głowę.
- I jest – oznajmiła cicho. - Jednak wiąże się to z tym, iż utracisz ją, będziesz widział tylko raz na parę lat – dodała po chwili spoglądając na chodzącego w kółko wiedźmina. Milczał, jednocześnie domagając się odpowiedzi. - Niestety wiem tylko to, że dziewczyna musi kogoś poznać. Tylko tyle dano mi w odpowiedzi.
- Za mało – przegryzł nerwowo wargę, po czym podniósł srebrny miecz z bogato zdobioną rękojeścią. - Wiesz chociaż, gdzie mam szukać?
- Wiem tylko tyle, że Pat będzie w Górnikach. Mimo wszystko nie wiem, czy przybędziesz na czas, czy będziesz musiał spytać o drogę, jaką się udała – sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła mahoniową gałązkę. - Weź ją proszę. Kiedy będziesz potrzebował mojej pomocy, podpal ją – podała magiczny przedmiot Geraltowi i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję – skinął głową.
- Jednak pamiętaj, masz szansę tylko raz, więc skorzystaj z niej rozsądnie – ostrzegła go z wielką powagą. Uśmiech automatycznie zniknął z jej twarzy, a oczy straciły blask. - Muszę odejść, bowiem widziałam rzeczy, które dotyczą nie tylko ciebie i twojej córki, wiedźminie. Mimo wszystko, nie zaprzątaj sobie nimi głowy, masz teraz ważniejsze sprawy na głowie – wstała od ogniska, a następnie ukłoniła się. - Żegnaj, Geralt. Niech bogowie będą z tobą – wyszła, zamykając za sobą drzwi i białowłosego mężczyznę wpatrującego się w ognisko.




 


Ajajajajajajaj. Dawno mnie tu nie było, co? Zarówno tu, jak i na Waszych blogach. Powiem wprost. Moja szkoła odebrała mi jakąkolwiek wenę i czas. Coś okropnego, naprawdę. Najgorzej, kiedy chce się przekazać daną treść, ale nie można ubrać tego w ładne słowa. 
No nic. Rozdział nie należy do tych najlepszych, nie oszukujmy się, mimo wszystko, mam nadzieję, że kolejne będą lepsze. 
Czekam na Wasze komentarze. 
Bywajcie Kochani! <3

niedziela, 6 marca 2016

XXXII


Kiedy weszli do tajemniczej jaskini, nawet przyzwyczajony do ciemności wzrok Pat, zawiódł. Musieli więc rozpalić pochodnie, która swoim dużym płomieniem rozświetlała tylko fragment obszaru wokół nich. Od czasu do czasu słyszeli głuche dźwięczenie, spadających na chłodną ziemię, kropel wody, ćwierkanie ptaków oraz własne oddechy, przy czym tętno wiedźminki było bardzo ograniczone ze względu na chęć usłyszenia jakichkolwiek podejrzanych odgłosów. Szli długim i szerokim korytarzem wydającym się nie kończyć. Od czasu do czasu stąpali po malachitowych kępach trawy, bądź mijali różnego rodzaju grzyby. Od malutkich, neonowych grzybków, po kilku metrowe w odcieniach szarości. Świetliki wielkości muszek owocowych, tworzyły konstelacje gwiazd na czarnym niebie, a tutejsze myszy wesoło brykały, bawiąc się w berka, pod stopami wiedźminki i Oprawcy, którzy nie zwracając na nie uwagi, wciąż brnęli przed siebie z chęcią dotarcia na koniec jaskini. Długo nie musieli czekać, by znaleźć się w centrum, z jakiego biegły cztery rozgałęzienia, a pośrodku znajdowało się błękitne jezioro. Zatrzymali się w dość wyjątkowo oświetlonym środku.
- Może usiądziemy? - Draven rozejrzał się wokół siebie, a następnie popatrzył na dziewczynę, która pokiwała głową. Oboje zajęli miejsca i zaczęli wpatrywać się w głąb małego jeziorka. W jednej chwili do głowy Pat powróciły wszystkie wspomnienia związane z Geraltem, Kaer Morhen i bliskimi. Z Lambertem. Zwiesiła wzrok, a następnie skuliła się, by położyć brodę na kolana. - Co jest? - mężczyzna spytał, kładąc obok siebie dwa potężne topory.
- Nic. Chyba – przerwała i cicho westchnęła, próbując ukryć słabość, jaka ją teraz dopadła. - Sama nie wiem.
- Hmm – podrapał się po brodzie. - To może opowiesz coś o sobie? - spytał, by zmienić temat i nie dać wiedźmince czasu na większe rozmyślenia. Nie wiedział, że jeszcze bardziej pogorszył sytuację. Dziewczyna spojrzała na niego swoimi błękitnymi, kocimi oczyma, a potem powróciła do wpatrywania się w jeziorko.
- Co mam mówić? - syknęła tak, że Draven odsunął się kawałek dalej.
- Spokojnie.
- Wybacz – Pat zmarszczyła czoło, a następnie odwróciła głowę tak, by zamknąć oczy i wsłuchiwać się w cichy szelest wody. Bardzo małe fale unosiły, się niczym piórka, po tafli błękitnego nieba zamkniętego w skalnej obręczy, a światło rozchodziło się po całym wnętrzu, ginąc w tajemniczych rozgałęzieniach. Oczami widziała siebie, pędzącą na koniu wśród dzikich puszczy, zielonych lasów. Szczęśliwą, ścigającą się z Vesemirem. Jego twarz ozdobiona zmarszczkami, młode, kocie oczy wpatrujące się w Pat oraz szare włosy wraz z podmuchami wiatru biegły do tyłu. Wszystko wydawało się takie prawdziwe. Gnali po wydeptanych wcześniej ścieżkach, gnali w najlepsze, nie zwracając uwagi na otoczenie. Na groźne bestie czające się w lasach. Po prostu gnali. Brakowało jej tego. Tych wspólnie spędzonych chwil. Złych i dobrych. Brakowało.
- Hej. Co jest? - lekkie szturchnięcie w ramię wybudziło ją z pięknego snu o beztroskich czasach. Odwróciła się i napotkała na zielone oczy Dravena. Było w nich teraz coś takiego, że nie mogła oderwać od nich wzroku, a nawet wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. - No? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Nic – ponownie syknęła wprawiając towarzysza w lekką irytację.
- Spokojnie, panno wiecznie niezadowolona – parsknął cicho, a następnie spojrzał w błękitne jeziorko, by lekko westchnąć.
- Skoro ci nie pasuję, to dlaczego ze mną polazłeś?
- Polazłem. Myślałem, że będzie ciekawiej, a tu co? Jakieś jeziorko. Nie po to błądziłem w ciemnościach, zdarłem sobie łokieć.
- Ojoj – powiedziała najsłodziej jak potrafiła. - Może podmuchać? - ironia w jej głosie była tak dobrze słyszalna, że Draven automatycznie odwrócił się do niej i zrobił minę niczym niezadowolony oraz zniesmaczony kot.
- Jeśli bardzo pragniesz – zaśmiał się i podłożył pod jej nos swoją rękę.
- Spadaj – uśmiechnęła się i delikatnie odepchnęła umięśnioną łapę. - To może ty powiesz coś o sobie? - zaproponowała, by odwrócić uwagę od własnej osoby, sprawiając jednocześnie ogromną radość swojemu towarzyszowi.
- A dlaczego by nie? - uśmiechnął się po czym oparł się na dłoniach, które ułożył za plecami na ziemi. - Najogólniej – jestem połączony więzami krwi z królem Noxus – orzekł, po czym spojrzał na Pat.
- Noxus? - wyszeptała cicho, jakby niepewna swojego pytania. Wiedziała o tych dzikich krainach więcej, niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Niejednokrotnie czytała grube księgi, ozdobione malowidłami, przedstawiającymi śmierć, czaszki, czy kości, o tym państwie. Yennefer często ostrzegała ją przed ludźmi tej narodowości, przedstawiając pewne zwyczaje, czy zachowania. Między innymi wiązało się to z głośnymi oraz głośnymi egzekucjami, gwałtami itp. Wiele słyszała o legendarnej wojnie między Noxusem i Demacią, która zresztą trwa po dziś.
- Zgadza się, Noxus – spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem. - A co, boisz się? - zaśmiał się. Dziewczyna tylko zaprzeczyła.
- Wracając. Wraz z Dariusem jesteśmy jak bracia – słysząc to imię Pat delikatnie się zamyśliła, usiłując przypomnieć sobie fragment z jednej z ksiąg. - Jednak, kiedy wstąpiłem do krajowej armii, cóż – przerwał na chwile i splunął w bok. - No nie wyszło. Według Dariusa byłem zbyt łasy na śmierć i przemoc. Tak więc, zaciągnąłem się do więzienia, gdzie zasłynąłem jako Wielki Oprawca, a moje egzekucje przyciągały setki tysięcy, głodnych śmierci, ludzi.
- To na czym polegały te egzekucje, skoro cieszyły się aż takim powodzeniem?- spytała widząc ogromną ekscytację w jego zielonych oczach.
- Wyobraź sobie, że jesteś groźnym więźniem. Przesiedziałaś w lochach ładnych parę lat i nagle, pewnego słonecznego dnia, wypuszczają cię. Jedyne co musisz zrobić, to uciec poza bramy więzienia. Biegniesz po zapadającym się, gorącym piasku, nawet nie zauważasz tłumów stojących na górze masywnego muru, jaki cię otacza. I kiedy jesteś już przy wyjściu, a twoje życie ma się polepszyć – przerwał na chwilę, by niezauważalnie chwycić za topór. - Dostawał w plecy – powiedział brzydko, niskim tonem, jednocześnie zatrzymując ostry koniec broni przed nosem Pat, wprawiając ją w chwilowy bezdech.
- Masz niezły cel w takim bądź razie.
- W końcu z tego słynę – uśmiechnął się oraz ułożył topór na kolanach, przejeżdżając palcem po jego krawędzi. Siedzieli jakiś czas w ciszy, wsłuchując się w cichy szelest wody.
- To co się wydarzyło, że trafiłeś aż tu? - spytała wpatrując się w dłonie Dravena, wędrujące po zimnym metalu.
- Cóż – zamyślił się na moment – zapragnąłem iść dalej, by głosić mą chwałę – poprawił złotą opaskę z zielonym kamykiem, która delikatnie zsunęła mu się na czoło. - Pewnego dnia napotkałem Letho, który zaproponował mi całkiem niebrzydką ofertę, jakiej sobie nie odmówiłem, co zresztą widać – dokończył układając sobie włosy niezbyt ładnie. - Do kurwy nędzy – syknął, tarmosząc brązowe włosy.
- Czekaj – słysząc to, szybko ściągnął topór z kolan, dając jasny przekaz dziewczynie. Pat mimo chwilowych wątpliwości, postanowiła usiąść na wyznaczonym miejscu. Momentalnie mężczyzna nachylił lekko głowę, by dać wiedźmince większe możliwości. Kobieta, ku zdziwieniu Dravena, zdjęła z jego głowy złotą opaskę. W jednej chwili, ciemnobrązowe włosy opadły na wytatuowaną twarz, na jakiej malowało się lekkie zdziwienie. - Zielony diament. Bardzo rzadki kamień – dotknęła delikatnie opuszkiem palca obiekt rozmowy.
- Po mamie – powiedział cicho, dając dziewczynie możliwość założenia opaski z powrotem. Zaczęła układać jego rozczochrane włosy z dużą dokładnością i troską. Nie spodziewał się, że dotyk tej dziewczyny zadziała na niego w ten sposób. Było mu idealnie. Postanowiła również zając się kitką mężczyzny, którą pochwyciła w dłonie, kładąc ręce na masywnych ramionach Dravena, rozwiązując kosmyki tylko po to, by ponownie związać je z dużą dokładnością. Nawet nie zauważyła, kiedy została pochwycona w tali. Uśmiechnął się i spojrzał w jej błękitne, kocie oczy, fascynujące go od początku ich znajomości, a po chwili przejechał dłonią do góry, zatrzymując się dopiero na twarzy młodej dziewczyny. Zarumieniła się delikatnie, a on zauważając lekkie zakłopotanie, odgarnął delikatnie białe kosmyki opadające bezwładnie na twarz koloru młodych, niedojrzałych jeszcze czerwonych porzeczek. Nie przeszkadzało jej to, że mężczyzna rozpinał guziki czarnej, nieco zniszczonej koszuli. Boje tego chcieli. Z nieśmiałego muśnięcia ust, przeszli do gwałtowniejszego zajęcia. Miętowa kamizelka, wraz z górą dziewczyny znalazły się obok, na samotnych toporach, a plecy Dravena dotknęły zimnej podłogi, dając mu dodatkowe powody do zadowolenia. Ich ciała łącząc się w jedno, odczuwały zaspokojenie bardzo dokładnie ukrytej potrzeby. Zadyszani, delektowali się każdą sekundą tego magicznego połączenia. Kiedy role się odwróciły i to Pat leżała na dole, czuła niesamowite bezpieczeństwo, gdyż bycie pod ogromnym mężczyzną stanowiło dla niej coś nowego i przyjemnego. Chwycił jej małe dłonie, by przesunąć je wysoko nad głowę wiedźminki. Czuli się idealnie.

***

- Czyli mam rozumieć, że wracam do Kaer Morhen, by dokończyć mój trening? - spytał Shinoda, popijając poranną kawę oraz patrząc na Yennefer, która wygodnie i z gracją siedziała na krześle, przy stole w kuchni. Skinęła głową, po czym chwyciła plasterek ogórka i zjadła go, wycierając się, położoną obok niej, czerwoną serwetką. Mike widząc to przesadzone zachowanie, przewrócił oczyma i powrócił do wcześniejszego zajęcia. - Hmm. Będę musiał coś wymyślić, by chłopacy nie mieli mi za złe, że znowu wyjeżdżam z dupy – stwierdził, drapiąc się po czarnych włosach, ułożonych na żel.
- Spokojnie, wystarczy, że powiesz im, że wyjeżdżasz, bo na przykład, no nie wiem – zamyśliła się na chwilę i przełożyła nogę na nogę. - Wyjeżdżasz, bo musisz zająć się jakimś członkiem rodziny, na pewno coś wymyślisz Mike – dodała i ponownie chwyciła plasterek starannie obranego, zielonego ogórka. - Jednakże, muszę cię ostrzec, bo na twoich znajomych, panie Mike, czai się pewien człowiek – mówiąc to, zmarszczyła czoło, a na twarzy Shinody pojawił się cień zaniepokojenia. - Mimo tego, nie masz się o co martwić, bowiem zapewnię im ochronę. Nad każdym twoim kolegą będzie czuwał jeden czarodziej. Najbardziej zaufani i najpotężniejsi – nie robiła tego dla członka zespołu Linkin Park, a dla Pat. Sprowadzając tutaj swoich znajomych, mogła bez problemu dowiedzieć się, czy czasem w niewyjaśnionych przypadkach jej córka znalazła się właśnie tu. Jej umiejętność teleportowania się nie była dopracowana, jednakowoż, Yennefer niczego nie mogła zakładać i popierać stu procentowo.
- Jaki znowu człowiek? - spytał niepewnie, jakby z obawą o swoje pytanie. Sam nie wiedział, czy chce być poinformowany o owym człowieku i jego zamiarach, bojąc się usłyszeć prawdy.
- Niestety imienia nie znam – odpowiedziała wpatrując się w, pełne niepokoju, brązowe oczy muzyka. - Wiem jednak, jak ostatnio zabiłeś całkiem niemałą grupkę ludzi – uśmiechnęła się delikatnie i za pomocą wzroku pochwaliła jego czujność oraz umiejętności.
- A no zgadza się. Wystąpił ostatnio taki incydent – odparł, odwracając głowę w bok, a po chwili podparł ją na dłoni, nadal myśląc o przyjaciołach z zespołu oraz nieznanym człowieku.
- Policja była nieco zszokowana celnością i prawie idealnym okręgiem trupów. Nie powiem. Ładnie i spektakularnie - uśmiechnęła się.
- Dziękuję – skinął głową, a po chwili spoważniał. - Ale ktoś wie, że to ja?
- Oprócz mnie, oraz paru czarodziejów – powiedziała, po czym spojrzała w górę, udając, że myśli. - Nie – dodała. - To znaczy, jeszcze Vesemir. A właśnie. Kiedy wrócisz do zamku, twoim treningiem zajmie się Vesemir, bo cała reszta wyparowała. Najszybciej wróci Eskel, potem Lambert, chyba. A co do Geralta, tego już nie wiem.
- Co się stało, jeśli można zapytać?
- Po pewnym balu, nieco się w Kaer Morhen zmieniło. Lambert odszedł w poszukiwaniu sławy wraz z Keirą, Eskel musiał odpocząć od tego miejsca i nieco zarobić – zaczęła wymieniać.
- A Pat?

- Pat uciekła, a za nią ruszył Geralt. Idiota – stwierdziła, po czym ponownie chwyciła za kolejnego ogórka. - Jak zwykle woli zrobić wszystko samemu. Zostałby w domu i dał sprawę w dłonie specjalistów. Ale nie. Pan wiedźmin, Geralt z Rivii mądrzejszy jest od całego świata – zwężyła usta i zmarszczyła czoło. - Mój wiedźmin – powiedziała z uczuciem, po czym rozpłakała się jak małe dziecko.


Witajcie kochani!
Nareszcie przybywam z kolejnym rozdziałem. Nawet nie wiecie ile radości mi to sprawia. :3 Jeszcze raz przepraszam za zaniedbanie bloga, ale szkoła nie daje mi możliwości spokojnego pisania. Mimo tego, postaram się bardziej zmobilizować i pojawiać się częściej. Już niedługo pojawią się moje komentarze pod Waszymi opowiadaniami, więc spokojnie.  <3
A no i w przyszłym rozdziale pojawi się więcej Linkinów, jakby ktoś czuł niedosyt. 
No nic. Dajcie znać co sądzicie o rozdziale w komentarzach i do następnego. <3
Bywajcie!

poniedziałek, 22 lutego 2016

Uwaga!

Kochani! Powracam po tak długim czasie, by obwieścić Wam, iż powracam na bloga wraz z nowymi rozdziałami! Tata naprawił mi laptopa, więc jest na czym pisać i komentować Wasze rozdziały. :3 W najbliższy weekend powinny pojawić się zarówno moje znaki pod Waszymi dziełami, jak i nowy rozdzialik! <3
Także do zobaczenia Kochani!
Bywajcie! <3

poniedziałek, 25 stycznia 2016

XXXI






Kiedy otworzyła oczy, oślepiło ją światło blisko znajdującego się, ogniska, którego płomienie rozwidlały się w różne strony, chcąc kąsać wszystko co znajdzie się na drodze. Dopiero po chwili dotarło do niej, że leży na twardym, skalnym podłożu, ochładzającym jej ciało w znaczny sposób. Obraz stawał się coraz bardziej wyraźny, małe mrowienie zaprzestawało, a czucie w dłoniach oraz nogach powracało. Po czasie zauważyła, iż Him, przywiązany do wielkiego stalagmitu, jadł spokojnie paszę z szarego, nieco zniszczonego wora. Oprócz konia  i Pat, nie było tu nikogo, a przynajmniej tak się zdawało. Podpierając się z niemałym wysiłkiem, kobieta mogła zaobserwować ogromną jaskinię, w której głąb nie chciałaby się udać. Ciemność jaka tam panowała, wzbudzała w niej pewnego rodzaju obawę przed czymś, czego nigdy nie widziała. Sama nie wiedziała, czemu odczuwała coś takiego, przecież nie przeżyła czegoś podobnego. Zawsze, kiedy znajdowała się w takiej sytuacji, często przez przypadek, dzielnie znosiła trudności, z jakimi dano się jej zmierzyć, ale nigdy nie czuła się tak, jak teraz. Skalne ściany pokryte były kropelkami wody oraz zielonym mchem, natomiast w podłożu znajdowało się wiele powbijanych stożków. Malachitowe pnącza przedostawały się przez szczeliny do środka. Te mniejsze kołysały się spokojnie w przód i w tył, natomiast dłuższe, suwały po ziemi, niczym zaskrońce, błądzące wśród ciemności. Dziewczyna odgarnęła włosy, które przeszkadzały jej w obserwacji miejsca, w jakim się znajduje, a następnie wkładając w to całe siły, wstała, chwiejąc się lekko.  Ponownie spojrzała na ognisko, a następnie zobaczyła, że naprzeciwko znajduje się koc i jakaś szmata, dodatkowo trochę dalej, jej srebrny miecz oparty o kolejny stalagmit. Pomału, lekko sycząc z niezadowolenia i bólu, jaki odczuwała w szyi, doszła do ostrza i chwyciła je, narzucając pas, na którym było przymocowane narzędzie zbrodni, na siebie. Kiedy odwróciła głowę lekko w prawo, w zupełnej, pożerającej ciemności ujrzała coś na podobę kocich oczu. Nie przestraszyła się ich. Odczuwała teraz szczęście i ochotę podążania za nieznajomą postacią. Wielkie, błękitne, niczym ocean pełen słodkowodnych ryb, kocie oczy. Wiedźminka wpatrywała się w te dwie magiczne kulki, przez dłuższy okres czasu, jednak jej obserwowanie przerwał cichy szelest dobiegający z wejścia jaskini. Nie wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje, także nie mogła podpowiedzieć sobie, czyj atak miałaby odeprzeć. Z przyzwyczajenia chwyciła za rękojeść miecza, jednak zdawała sobie sprawę, że nie dałaby sobie rady. Była zbyt słaba.
- Spokojnie – usłyszała nagle nieznajomy głos. Niski, suchy i groźny. A po chwili zobaczyła sylwetkę wielkiej osoby. Tę samą, którą widziała chwilę przed omdleniem. Niedługo po tym, jej oczom ukazał się mężczyzna, jak zdołała ustalić po oczach, również wiedźmin. – Nie wiedziałem, że jesteś aż tak odważna, by zapuszczać się w te części świata – przerwał i uśmiechnął się lekko, nadal zbliżając się do Pat. Ta mocniej zacisnęła dłonie na mieczu, a nogi przygotowała do natychmiastowego odskoku, w razie ataku nieprzyjaciela. Jednak, było w nim coś, co dawało jej do zrozumienia, że kiedyś, gdzieś go widziała. Nie wiedziała jeszcze gdzie. – Może inaczej. Nie wiedziałem, że Geralt puścił cię samą – dodał po chwili i spojrzał prosto w błękitne oczy, zdezorientowanej wiedźminki, która nie wiedziała co o tym sądzić.
- Skąd go znasz? – powiedziała stanowczo, ostro, niczym brzytwa rwąca się, by podrzynać gardła.
- Nie pamiętasz mnie? Oj niedobrze – usiadł na rozłożonym, kawowym kocu naprzeciwko palącego się ogniska, a następnie wyjął, z pod skórzanej narzuty, trochę patyków i nakarmił nimi wygłodniałe, gorące języki. – Siadaj – wskazał na miejsce, na którym wcześniej leżała. – Wybacz, że nie mam cię czym poczęstować, ale w tym cholernym lesie, zwierzyna chowa się jeszcze lepiej, niż samotny ghul bez tylnych łap – zaśmiał się, patrząc na zajmującą wyznaczone stanowisko, dziewczynę.
- Kim jesteś i skąd znasz mojego ojca? – zmrużyła oczy.
- Jak nie znać Geralta? Słynnego Białego Wilka? Mający dziecko z wiedźmą o wielu twarzach. Wybrane dziecko. Dziecko, za które można zgarnąć  niemałą fortunę – zaśmiał się patrząc spode łba. Zauważyła, że na łysej głowie miał bliznę. Zupełnie jakby ktoś chciał wyciąć mu trójkąt ze skóry. – Jednak jesteś mi do czegoś potrzebna. I dziękuję losowi, że sama napatoczyłaś mi się na drogę – dziewczyna spojrzała na niego lekko przestraszonym wzrokiem, lecz nie chciała dawać oznak słabości, więc po chwili zmieniła wyraz twarzy, tak, że przez ciało wiedźmina przeszły dreszcze. A to zjawisko było bardzo rzadkie.
- Jakie wybrane dziecko? O co ci chodzi? – zmieniła temat, kładąc jednocześnie srebrny miecz przed sobą. Wpatrywała się w wyrzeźbione na nim glify.
- Pwerbleidd – chwytając patyk, zaczął dłubać w ognisku, by to nie wygasło zbyt szybko. – Błękitny Wilk – ponownie przerwał, a następnie wstał, by poprawić spodnie. – Pozwól, że zacytuję: ,,On chaosem, ona ciemnością. Oboje śmiercią. I gdy nadejdzie czas Wilczej Zamieci, nie będzie odwrotu. Strzeżcie się, bowiem krew splami wilcze łapy’’ – przerwał i odwrócił się do niej plecami, wpadając w zawirowanie przemyśleń.
- Co to za przepowiednia?
- Przepowiednia kapłanki Liku. Słynnej kapłanki, która nigdy nie popełniła błędu w swych przepowiedniach – odezwał się po czasie. – Jakbyś się nie domyśliła, jest to prawdopodobnie o tobie. I z tego co inni przewidują, o Geralcie.
- Kiedy nie mam zamiaru przelewać krwi – spojrzała na wygasające palenisko. ‘

- Tak ci się tylko zdaje Pat. Tak ci się zdaje. 

***

Kiedy spojrzała w lewo ujrzała tajemniczą postać z czarnym kapturem na głowie, prowadzącą brązowego ogiera. Widocznie zdenerwowany, mokry gość nawet nie zwrócił uwagi, na siedzącą przy ognisku, Pat. Przywiązał konia, a następnie zaczął wycierać wilgotne dłonie o materiał.
- Do jasnej cholery. Akurat teraz musiało się rozpadać – usłyszała niski, męski głos, który oplótł ją, niczym grube sznury i przytwierdził jeszcze mocniej do podłogi.
-Jak ty się wyrażasz przy gościu? – spytał Letho, dalej wpatrując się w gorące języki, tańczące we wszystkie strony wraz z mocniejszymi podmuchami wiatru.
- Hę? – odwrócił się, a po chwili spojrzał na, wpatrzoną w niego, dziewczynę. – Wybacz – ukłonił się lekko, po czym zdjął z siebie czarną, jak smoła, narzutę. Zielone oczy, to pierwsze na co wiedźminka zwróciła uwagę. Krucze brwi tylko podkreślały wyjątkowość źrenic. Na twarzy mężczyzny znajdowały się czerwone tatuaże. Czarne, smukłe wąsy sięgały poza idealnie zarysowaną, szeroką szczękę.  Dopiero po chwili zauważyła w co był ubrany. Dość dziwna, miętowa kamizelka, z najróżniejszymi ozdobami oraz z pasami futra biegnącymi od piersi w tył, by złączyć się w jeden płat na plecach. Środek umięśnionego brzucha zakrywała część materiału, a czarne spodnie wykonane były z mocnej i trwałej skóry, odpornej na czas i warunki.  Ręce, od ramion po końce palców, pokrywały bordowe rękawice, do których przymocowano małe, złoto-zielone tarcze z kolcami na środku. Pat śmiało mogła stwierdzić, że ramiona mężczyzny są wielkości jej głowy, a nawet większe. Na czole znajdowała się złota opaska z, połyskującym na środku, zielonym kamieniem. Utrzymywała ona w tajemniczy sposób ciemnobrązowe włosy, tak, by stały i nie opadały na boki. Kiedy przekrzywił głowę lekko w bok, by spojrzeć na Letho i otrzymać jakieś wskazówki, co do zaczęcia normalnej rozmowy, kobieta zauważyła, że na plecy tajemniczego gościa, luźno opada gęsta kitka, a uszy przebite są kilkoma, srebrnymi kolczykami w tym samym miejscu. Po chwili ciszy, mężczyzna wyciągnął zza pleców dwa ogromne topory, a następnie ułożył je delikatnie na skalnym podłożu. Wyglądały, jak wielkie noże z ostrym oraz lekko zakrzywionym, niczym orli dziób, końcem. Każda obwódka, która otaczała uchwyt, ozdobiona była trzema kolcami, a dalszej powierzchni znajdowały się białe wzory na czarnym tle. Do góry przyczepione były pióra - takiej samej ilości co kolce, na srebrnej obwódce.
- Miło, że się w końcu poznacie. Pat, to nasz towarzysz, Draven. Draven, to nasza towarzyszka, Pat – Letho przerwał ciszę, jaka panowała w jaskini, a następnie wstał, by wyprostować kości i poprawić spodnie, które ułożyły się w dość niewygodny sposób. – A teraz wybaczcie. Z racji, że nasz Wielki Oprawca nic nie upolował, muszę sam przejąć inicjatywę i znaleźć nam jakieś pożywienie – zmarszczył czoło, a następnie chwycił za leżący na ziemi miecz i wyszedł.
- Zgodziłaś się tak po prostu, na tę wyprawę?
- A miałam jakieś inne wyjście? – spojrzała na niego niebieskimi, kocimi oczyma. – Zresztą, chcę zacząć nowe życie – zaśmiała się lekko.
- No tak. Nowe życie, nowa ja – uśmiechnął się do dziewczyny.
-Wiesz może co siedzi w tamtej jaskini? – dziewczyna spytała, po chwili ciszy, wpatrując się w czarną, tajemniczą dziurę, gdzie wcześniej widziała niebieskie ślepia.
- Szczerze mówiąc, nie wiem i nie zastanawiałem się nad tym – odpowiedział, jakby bez przekonania i z pewnego rodzaju zobojętnieniem. W rzeczywistości Draven należał do zbyt pewnych siebie i uwielbiający własną osobę, jednak tutaj, ujrzawszy tak atrakcyjną, jego zdaniem, dziewczynę, postanowił  na jakiś czas ukryć cząstkę siebie i podekscytowanie tematem, jaki zapoczątkowała Pat. Dobrze wiedział, że w głębi jaskini coś się czai, natomiast sam nie miał ochoty się tam fatygować. – Jak chcesz możemy sprawdzić – zaproponował luźno, prawie jakby mówił o wyjściu na spacer po kwiecistych polanach.
- To chodź – uśmiechnęła się i z entuzjazmem wstała, chwytając za miecz. Draven podniósł topory i oboje ruszyli w czarną, jak smoła otchłań. Mieli ze sobą trzy pochodnie i oczy młodej wiedźminki.

***

- Jak to wyjeżdżasz? – spytał z oburzeniem Chester, uderzając pięścią o drewniany stolik, na którym ustawione były kwadratowe szklanki z brązowawym napojem w środku.
- No normalnie. Wyjeżdżam i no. I już – odpowiedział Shinoda idąc w kierunku zielonej kanapy, ledwo stojąc na nogach. – No tak, jak pociąg wyjeżdża ze stacji, tak ja wyjeżdżam z domu. O – dokończył wyraźnie zadowolony ze swojego filozoficznego przemyślenia.
- Zebrało się, kuźwa, na porównania. Filozof pieprzony. Shinodus Majkodus – zaśmiał się, dopijając resztkę Danielsa i uśmiechając się pod nosem.  Mike wyraźnie niezadowolony, opadł bezradnie na wygodne siedzenie i zmarszczył czoło tak, że śmiało mógłby ktoś pomylić je ze znaczkiem darmowego wi-fi. – Nie zrozum mnie źle przyjacielu, ale nie uważasz, że wtedy zniknęło ci się na trochę długo? Teraz też chcesz sobie zniknąć tak od tak – skrzywił się Chester, dolewając do obydwóch szklanek, trunek. – Tak jakbyś miał już nas dość – smutna mina i oczy kota, to nie jedyne co teraz malowało się na twarzy wokalisty zespołu.
- Gdzie tam  - machnął dłonią, leżąc jedną stroną twarzy na sofie. – Po prostu muszę coś pozałatwiać. Teksty wam napisałem, myślę, że nawet całkiem niezłe  - uśmiechnął się i wyszczerzył białe zęby. – Bo widzisz, ja mam misję do spełnienia – zamknął oczy i oddał się w objęcia zielonej, wygodnej kanapy. –Misję, której nie da się odmówić.
- Jakaś kobieta? – Bennington rozłożył się na fotelu i spojrzał z zaciekawieniem na swoje odbicie w tafli podstępnego przyjaciela zamkniętego w szklance.
- Nie zaprzeczę – odezwał się po chwili brunet, ustawiając usta tak, że bliżej było mu do ryby, niż do człowieka. – Taka jedna. Białowłosa z blizną na twarzy – uśmiechnął się, a następnie podłożył sobie czarną poduszkę pod głowę, by poczuć się jeszcze bardziej komfortowo. – No i tu chodzi też o moje życie – przerwał. – I o wasz w sumie też.
- O proszę, jaki hojny – zaśmiał się wokalista. – Nasz wybawiciel – spojrzał na przyjaciela kątem oka, a następnie zabrał się za poprawianie nieco pogniecionej, bordowej koszulki w żółte banany. Prezent od córki tak go ucieszył, że nie miał zamiaru zmieniać swojego stroju, ani na chwilę. Do tego brązowy pasek, czarne spodnie i conversy tego samego koloru. Shinoda natomiast nie postarał się tego dnia o swój wygląd. Nieułożone włosy, stara, lekko ubrudzona, szara koszula i bure dresy. Za buty posłużyły mu grafitowe papcie odziedziczone po dziadku.
- Nie śmiej się. Ja tu całkiem na poważnie – Mike otworzył oczy i spojrzał na Chestera oczami pełnymi obawy. Mimo, że znajdował się pod wpływem trunku, zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie im grozi. Nawet w tej właśnie chwili ktoś mógł wejść do studia i zrobić tu rzeźnię. Na szczęście tak się nie stało.
- No dobra. Powiedzmy, że jesteś poważny, w co wątpię, wiedząc, że sam obaliłeś jednego Danielsa i dwa piwa – Bennington zmrużył oczy i postanowił kontynuować temat. – Przed kim miałbyś nas chronić, co?
- Przed ludźmi Korty, przed ludźmi Rj’a i przede mną – odpowiedział krótko i spoważniał jeszcze bardziej, niż wcześniej. Chester przegryzając dolną wargę, nie wiedział, jak ma odpowiedzieć i co odrzec. Poczuł, że rośnie w nim cząstka niepokoju, jednak podstępny przyjaciel, Daniels, szybko zniwelował zaistniały problem.
- No nic. Myślę, że po prostu za dużo wypiłeś Mike i tyle – uśmiechnął się,  a następnie dopił trunek do końca. Myślę także, że powinniśmy oboje odpocząć.
- Jestem za.
- Dobranoc wybawicielu – Bennington zaśmiał się głośno i oparł głowę najwygodniej, jak tylko potrafił.
- Dobranoc Chester – odpowiedział smutno patrząc na przyjaciela. – Dobranoc – w studiu zapanowała cisza, której nie miał odwagi przełamać nikt.

***

- Jak to żyje?
- Wybacz szefie. Zabił też wszystkich, których wysłałeś tamtej nocy – niski chłopak w prostokątnych okularach, trzymając wielką, czerwoną teczkę, zdał relację z pamiętnej, dla szefowskiej osoby, nocy.
- Jest jeszcze mocniejszy, niż przypuszczaliśmy – podrapał się po nieskazitelnie gładkiej brodzie, a następnie zmarszczył czoło i groźnie zmrużył oczy.- Ale spokojnie. Zniszczymy go. Jeśli nie możemy bezpośrednio dostać jego osoby, zrobimy to w nieco inny sposób – uśmiechnął się tak paskudnie, że chłopaka trzymającego czerwoną teczkę, przeszły ciarki. – Carl, dostarcz mi wszystkie informacje o nim i jego najbliższym otoczeniu. Zniszczymy tego, zbyt pewnego siebie, robaka od środka – obrócił się na skórzanym, czarnym fotelu, tyłem do masywnego, dębowego biurka i wraz z zamknięciem drzwi, zacisnął pięść z całej siły. – Oj Shinoda. Zgniotę cię niczym bezradną mrówkę, obiecuję – spojrzał na portret dawno nieżyjącej już żony. – Zapłacisz mi za wszystkie rany, które mi zadałeś skurwysynie – wycedził przez zęby. – Oj zapłacisz. 


Witajcie Kochani!
Wowowow. Nareszcie. Musze przeprosić Was (znowu) za bark aktywności zarówno w moim opowiadaniu, jak i pod Waszymi komentarzami. :/ Zepsuł mi się laptop, przez co dodawania nowych notek jest dla mnie nieco trudne. Obiecuję natomiast, że zwiększy się moja aktywność pod Waszymi opowiadaniami. 
No nic. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na opinię w komentarzach. <3
(ile powtórzeń ;-;)


Szablon wykonany przez Calumi