Gdy Dave wraz z Alex wrócili do domu Benningtona,
postanowili usiąść przy stole i porozmawiać. Co prawda Farrell nie zbyt chciał rozmawiać z kimkolwiek, aczkolwiek
pragnął wyjść w oczach dziewczyny na miłego i zabawnego gościa. Popatrzył na
kobietę, która aktualnie poprawiała sobie włosy, a następnie rozsiadł się
jeszcze wygodniej niż wcześniej. Chciał w tym momencie rozwiać jakiekolwiek
podejrzenia ze strony nastolatki i sprowadzić temat rozmowy na coś ciekawego. W
głębi wiedział, iż Alex mogłaby teraz zadać milion pytań odnośnie Mike’a i tej
całej sprawy z nim związanej, lecz nie robiła tego. Tłumiła wszystko w sobie.
Jednakże z każdą chwilą, wydawała się coraz bardziej napalona na ten temat.
- Powiedz mi, ile lat ma Mike? – spytała po jakimś czasie
lekko zachwianym głosem.
- Z pewnością jest dla ciebie za stary – zaśmiał się Dave,
po czym założył nogę na nogę.
- A jaki on jest? Tak wiesz, dla was – wydawała się bardziej
poważna niż zwykle.
- Mike? Mike… to chodząca niewiadoma – przerwał i spojrzał
na dziewczynę ostrzegawczym wzrokiem. – Nikt nie jest w stanie przewidzieć co
zrobi dalej i w sumie... – ponownie się zatrzymał i wziął głęboki wdech. – Nie
wiadomo czy można mu ufać, aczkolwiek… ufamy mu – uśmiechnął się lekko, lecz z
jakby przymusu. Kobietę ogarnęła jeszcze
większa ciekawość niż przedtem. Czuła, że Shinoda to ktoś kto ją zainspiruje.
Tkwiło w niej coś takiego, że widziała, iż musi spotkać się z muzykiem sam na
sam.
- A czemu tak o niego wypytujesz? – z rozmyśleń wyrwał ją
Dave. Dziewczyna przez chwilę popatrzyła na mężczyznę tak jakby nie usłyszała
pytania, lecz po paru sekundach wszystko do niej dotarło.
- A tak po prostu – odpowiedziała cicho. – Tak jakoś z
ciekawości – uśmiechnęła się i rozsiadła się w fotelu. Farrell spojrzał na nią
uważnie i podniósł jedną brew lekko do góry. Według niego kobieta coś za bardzo
interesowała się Shinodą. Czuł pewnego rodzaju niepokój.
- Dobra, to ja może zrobię kolację? – spytał po chwili Dave
***
Minoda szedł wolnym krokiem po szarym chodniku. Obmyślał co
powiedzieć Benningtonowi, gdy znajdzie się już w jego pokoju. Muzyka
przepełniał strach i obawa. Dobrze wiedział, że nie jest tam teraz mile
widziany. Zaczął nerwowo przygryzać wargę i zaciskać ręce w pięści. Dobrze
wiedział, że to on wepchnął Chestera w to gówno. Wiedział, że to jego wina. To
przez niego jego kumpel zaczął brać narkotyki, a teraz siedzi w tym ośrodku.
Szedł ze spuszczoną głową i wpatrywał się w lekko ubrudzone czubki butów. Po
chwili przyspieszył kroku. Czuł się cholernie winny. Sam dziwił się, że potrafi
znów się tak poczuć. Jednakże po paru minutach przypomniał sobie o pewnym
wydarzeniu. W jednej chwili w jego
głowie zrodził się najwyższy poziom nienawiści.
- Dobrze mu tak – wycedził, po czym zacisnął zęby i zamknął
oczy. Nie zważając na nic, po prostu stanął. Jego ciało ogarniała teraz
wściekłość tak mocna, że mógłby teraz spokojnie zabić przypadkowego
przechodnia. Wziął głęboki oddech i podniósł powieki. Chwycił swoją nogę i z
całej siły wbił sobie w nią paznokcie, by uniknąć krzyku. Ponownie ruszył. Nie
miał teraz pretensji do siebie, lecz do Benningtona. W jednej chwili poczuł jak
ktoś łapie go od tyłu. Shinoda zręcznie odwrócił się i chwycił napastnika za
szyję i unieruchomił mu rękę. Stał przed nim wysoki mężczyzna z kominiarką na
twarzy oraz nożem w dłoni. Jego oczy przepełnione były strachem i błaganiem o
litość.
- Następnym razem po prostu wepchnij nóż – Mike uśmiechnął
się, a następnie puścił nieznajomego. Słychać było jak tamten bierze głęboki
oddech. Już miał zwrócić się ku ucieczce, lecz nagle poczuł jak coś ostrego
przekuwa mu ciało, jednocześnie drążąc ostrzem we wszystkie strony. Sprawiało to, że mężczyzna w kominiarce odczuwał
ogromny ból, jednakże nie wydał z siebie żadnego słowa. Oddech Shinody wyraźnie przyspieszył, lecz
czuł pewnego rodzaju satysfakcje. Puścił nieznajomego i rzucił go na ponury chodnik
niczym zepsutą, brzydką lalkę. Delikatnie podniósł kąciki ust patrząc na
wykrwawiające się ciało. Ukucnął przy martwym mężczyźnie i wytarł brudny nóż o
jego marynarkę. Wstał i jak gdyby nigdy nic ruszył dalej, chowając w tym czasie
narzędzie zbrodni do specjalnej kieszeni w kurtce. Jednakże w jego głowie gromadziły się myśli,
że musi bardziej uważać na siebie i na
otoczenie. Przyspieszył kroku.
***
Ciche pukanie obudziło Benningtona z głębokich przemyśleń.
Nieoczekiwanie w drzwiach stanął Shinoda z lekkim zmieszaniem na twarzy.
Chester spojrzał na bruneta pogardliwie, a następnie odwrócił wzrok.
- I po to ja tutaj przyszedłem? – przerwał siadając na małym
taboreciku. – Po to, abyś udawał, że mnie nie ma lub patrzył na mnie gorzej niż
na brudną dziwkę, która nie myła się od roku? – zaśmiał się cicho, lecz jakby z
przymusu. Mike patrzył uważnie na reakcję kumpla, lecz ten wcale nie drgnął.
Spodziewał się tego. – Słuchaj, nie miej
do mnie pretensji, okej? – zamilkł dusząc coś w sobie. – Jedyna osoba, która
może mieć pretensje do kogoś to ja – wycedził przez zęby i znowu urwał
zdanie. Spoglądał na Benningtona oczami
pełnymi nienawiści i złości. W tym momencie Chester odwrócił się w stronę
bruneta i spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem.
- Jak zwykle widzisz tylko czubek własnego nosa – drobny mężczyzna
prawie, że krzyczał, jednakże powstrzymywało go coś. – Do jasnej cholery! – Nie
dał już rady, a jego głos lekko się zachwiał. – Myślisz, że nie jest mi w chuj
źle po całej tej sprawie? Myślisz, że się z tego powodu cieszę? Do kurwy nędzy
Mike! – Benningtonowi puściły nerwy i właśnie w tej chwili poczuł jak jego oczy
robią się wilgotne, a po policzkach spływają małe kropelki. W Shinodzie coś się
pękło. Cała złość nagle uszła i chciało mu się teraz po prostu płakać. Jednakże
wszystko tłumił w sobie, próbował to wszystko zamaskować pod maską twardego
mężczyzny. – Wiem, że to przeze mnie Samantha zginęła – Chester spokojniejszym
już głosem, powiedział pod nosem. – Nie chciałem tego…
- Dobrze. Już. Koniec – Shinoda czuł, że nie mogą o tym
więcej rozmawiać, bo nie wytrzyma już
dłużej ukrywać swoich emocji.
- Wiesz, że jesteś dla mnie jak brat – Bennington powiedział
rozbrajająco.
- Wybacz… ale ja… muszę iść – w oczach Mike’a pojawiły się
łzy. Ledwo wydusił z siebie jakieś słowa i wyszedł z pomieszczenia. Nie
zważając na wszystko szybkim krokiem wyszedł z ośrodka. Na dworze wziął głęboki
oddech, po czym podszedł do najbliższego drzewa i uderzył w nie z całej siły. Po
chwili, nadal płacząc oparł się o konar i zsuwając się na dół, bezwładnie opadł
na zimną ziemię. - Do jasnej cholery, co się ze mną dzieje?
Hej Kochani!
Tak wiem, jestem gównem, że kazałam Wam tyle czekać. ;-;
Tak wiem, jestem gównem, że kazałam Wam tyle czekać. ;-;
Wybaczcie mi, błagam. ;-;
I wybaczcie słabe pisanie, muszę po prostu wrócić do formy.
No ale, mam nadzieję, że pomimo słabego pisania, podobał się Wam rozdział. c:
No nic. Tym, którym rozpoczynają się ferie( w tym ja ) życzę miłego wolnego, a tym, którzy chodzą do szkoły, miłego czasu spędzonego w szkole. :D
No nic. Tym, którym rozpoczynają się ferie( w tym ja ) życzę miłego wolnego, a tym, którzy chodzą do szkoły, miłego czasu spędzonego w szkole. :D
Jeszcze raz przepraszam i do zobaczenia Kochani. <3