niedziela, 7 czerwca 2015

XIII

Dzień zapowiadał się dosyć ładnie. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, a wiatr lekko kołysał zielonymi koronami drzew. Los Angeles budziło się do życia. Mike wraz z Normanem szli szybkim krokiem w kierunku mieszkania Shinody. Reszta ludzi miała dojść później. Między braćmi panowała jak zwykle cisza. Oboje patrzyli w czubki własnych butów i brnęli przed siebie. Ktoś obcy nigdy nie zgadłby, że ci dwaj są rodziną. Nie dość, że w ogóle tego nie ukazywali, to w dodatku bardzo różnili się wyglądem. Starszy, Reedus, miał już podkrążone oczy, był strasznie blady, a opadające brązowe włosy dodawały mu wieku. Shinoda natomiast zadbany, ładna fryzura, wybielone zęby – wszystko jak na gwiazdę przystało. Jeden z nich musiał zmienić nazwisko, by w razie czego, gdyby zostały odkryte ich drugie oblicza, żaden nie ucierpiał. Wszystko było nieco skomplikowane. Gdy dotarli na miejsce Norman zmarszczył czoło i cicho westchnął.
- Ty to naprawdę jesteś niezauważalny – wskazał na ogromny dom, a następnie z lekką pogardą na brata.
- No bywa – syknął cicho Mike, a następnie zabrał się za otwieranie mieszkania. Kiedy weszli do środka, od razu udali się do specjalnego pomieszczenia, w którym Spike trzymał swoją broń.
- No nieźle – Reedus patrzył z zachwytem na wszystkie karabiny, pistolety itp. Uwielbiał to. Kręciło go to bardziej niż kobiety i narkotyki, choć bez tego drugiego dałby sobie radę. Przetarł rękę o rekę, a następnie wyciągnął papierosa i zapalił go. – Bierzemy się do roboty – podniósł jeden kącik ust i brew.

***

Bennington patrzył na pusty sufit i rozmyślał o Alex. Nie wiedział jak kobieta się teraz czuje, co robi, co myśli. Nic. Dobijało go to jeszcze bardziej. Delikatnie pukał palcami o łóżko i wciąż wpatrywał się w jeden punkt. Obwiniał się za to co zrobił. Za to, że znowu wziął to gówno. Przecież gdyby nie to, siedziałby teraz z córką i popijał spokojnie herbatę. Chwycił swoją rękę, a następnie wbił w nią z całej siły paznokcie i mocno zacisnął zęby. Jeszcze bardziej się znienawidził, o ile było to możliwe.  Znów nadszedł taki czas w jego życiu, kiedy najchętniej położył się właśnie tak jak teraz i nic nie robił ze swoim życiem. Przyjaciele, fanie, kariera – to wszystko nie ma znaczenia. Może i było to lekko egoistyczne, jednak Chester wiedział, że inaczej nie potrafi.

***

Cień drzew jeszcze bardziej zasłaniał bladą twarz chowającą się pod kapturem. Wystające pojedyncze szare kosmyki włosów, delikatnie opadały na ciało mężczyzny, który szybkim krokiem brnął przed siebie. Widać było jedynie jego świecące się, pomarańczowe oczy. Błądziły one między ludźmi i przedmiotami, jakie mijał. Nic niepokojącego nie zauważył.
-Odnaleźć się w tym cholernym mieście, to najtrudniejsza  rzecz, jaka mnie w mojej karierze spotkała – pomyślał wysoki, dobrze zbudowany jegomość. Jego głowa przepełniona była strategią, którą mógłby użyć w razie potrzeby zaatakowania kogoś.

***

- Posłuchaj, ja nie wiem, gdzie my to wszystko zmieścimy – stwierdził Norman patrząc na obok stojącego brata. Ten tylko podrapał się po głowie i oblizał wargę językiem. Reedus spojrzał na Shinodę i zmarszczył czoło z niezadowolenia. – Powiedz coś wreszcie – powiedział po chwili i uderzył bruneta w ramię.
- A co mam mówić? No wiem, że nie mamy gdzie tego schować, ale gdzieś przecież musimy. I od razu mówię, nigdzie ich nie sprzedamy, bo są to unikaty, rozumiesz? – odpowiedział Mike obserwując reakcję starszego brata, który wyglądał, jakby miał to wszystko w poważaniu. Zapanowała cisz. – Rozumiesz czy nie? – Minoda patrzył ze złością na stojącego obok Normana. Ten tylko pokiwał głową, a następnie ukucnął i zaczął przyglądać się broniom leżącym na podłodze.
- Słuchaj, wiem, że mnie zabijesz i takie tam sranie w banie… - przerwał na chwilę Reedus. – Ale będziesz miał nowego towarzysza, który będzie ci pomagał w nowym zadaniu – dodał.
- Słucham? Jakiego znowu towarzysza?
- Taki jeden, dobry w swoim fachu – starszy z barci spojrzał na wyraźnie niezadowolonego bruneta. – Posłuchaj. To zadanie jest ciężkie w cholerę i sam sobie nie poradzisz, rozumiesz? – Shinoda nadal patrzył na Reedus’a jakby miał go zaraz zabić. Spike przewrócił brązowymi oczami, a następnie poszedł w głąb pomieszczenia. Nieoczekiwanie rozległo się donośne pukanie do drzwi. Zupełnie jakby ktoś uderzał w nie wielkim kijem. Mike spojrzał szybko na Normana, a po chwili ruszył do góry. Ostrożnym krokiem podszedł do źródła odgłosów, a po chwili otworzył bardzo powoli wejście.

- O w dupę – Shinoda powiedział cicho.  Stał przed nim wysoki, bardzo dobrze zbudowany mężczyzna, którego twarz ukryta była w cieniu ogromnego kaptura. Widać było jedynie pomarańczowe, świecące niczym węgiel oczy. 

___

I oto jestem! Przepraszam (eh... ciągle przepraszam xD) za taki krótki rozdział, ale z lekka wypadłam z wprawy. ;-;

No nic. Mam nadzieję, że Wam się spodobał owy rozdział. Piszcie w komentarzach co sądzicie. 
Do zobaczenia <3

sobota, 6 czerwca 2015

Żyję!

Halo, halo! Ktoś mnie jeszcze pamięta? :o

Serio, długo mnie tu nie było. Przepraszam baardzo za to. :c 

No ale, wiecie co Wam powiem? Nareszcie dodam rozdział i to jeszcze dzisiaj/ jutro (z dzisiaj na jutro w nocy). Z góry - mam nadzieję, że się spodoba i od razu mówię, że moja aktywność będzie zwiększona, bo to już prawie koniec wystawiania ocen. <3 :D
Także do dzisiaj!<3 
Szablon wykonany przez Calumi