Dzień zapowiadał się dosyć ładnie. Słońce świeciło na
bezchmurnym niebie, a wiatr lekko kołysał zielonymi koronami drzew. Los Angeles
budziło się do życia. Mike wraz z Normanem szli szybkim krokiem w kierunku
mieszkania Shinody. Reszta ludzi miała dojść później. Między braćmi panowała
jak zwykle cisza. Oboje patrzyli w czubki własnych butów i brnęli przed siebie.
Ktoś obcy nigdy nie zgadłby, że ci dwaj są rodziną. Nie dość, że w ogóle tego
nie ukazywali, to w dodatku bardzo różnili się wyglądem. Starszy, Reedus, miał
już podkrążone oczy, był strasznie blady, a opadające brązowe włosy dodawały mu
wieku. Shinoda natomiast zadbany, ładna fryzura, wybielone zęby – wszystko jak
na gwiazdę przystało. Jeden z nich musiał zmienić nazwisko, by w razie czego,
gdyby zostały odkryte ich drugie oblicza, żaden nie ucierpiał. Wszystko było
nieco skomplikowane. Gdy dotarli na miejsce Norman zmarszczył czoło i cicho
westchnął.
- Ty to naprawdę jesteś niezauważalny – wskazał na ogromny
dom, a następnie z lekką pogardą na brata.
- No bywa – syknął cicho Mike, a następnie zabrał się za
otwieranie mieszkania. Kiedy weszli do środka, od razu udali się do specjalnego
pomieszczenia, w którym Spike trzymał swoją broń.
- No nieźle – Reedus patrzył z zachwytem na wszystkie
karabiny, pistolety itp. Uwielbiał to. Kręciło go to bardziej niż kobiety i
narkotyki, choć bez tego drugiego dałby sobie radę. Przetarł rękę o rekę, a
następnie wyciągnął papierosa i zapalił go. – Bierzemy się do roboty – podniósł
jeden kącik ust i brew.
***
Bennington patrzył na pusty sufit i rozmyślał o Alex. Nie
wiedział jak kobieta się teraz czuje, co robi, co myśli. Nic. Dobijało go to
jeszcze bardziej. Delikatnie pukał palcami o łóżko i wciąż wpatrywał się w
jeden punkt. Obwiniał się za to co zrobił. Za to, że znowu wziął to gówno.
Przecież gdyby nie to, siedziałby teraz z córką i popijał spokojnie herbatę.
Chwycił swoją rękę, a następnie wbił w nią z całej siły paznokcie i mocno
zacisnął zęby. Jeszcze bardziej się znienawidził, o ile było to możliwe. Znów nadszedł taki czas w jego życiu, kiedy
najchętniej położył się właśnie tak jak teraz i nic nie robił ze swoim życiem.
Przyjaciele, fanie, kariera – to wszystko nie ma znaczenia. Może i było to
lekko egoistyczne, jednak Chester wiedział, że inaczej nie potrafi.
***
Cień drzew jeszcze bardziej zasłaniał bladą twarz chowającą
się pod kapturem. Wystające pojedyncze szare kosmyki włosów, delikatnie opadały
na ciało mężczyzny, który szybkim krokiem brnął przed siebie. Widać było
jedynie jego świecące się, pomarańczowe oczy. Błądziły one między ludźmi i
przedmiotami, jakie mijał. Nic niepokojącego nie zauważył.
-Odnaleźć się w tym cholernym mieście, to najtrudniejsza rzecz, jaka mnie w mojej karierze spotkała –
pomyślał wysoki, dobrze zbudowany jegomość. Jego głowa przepełniona była
strategią, którą mógłby użyć w razie potrzeby zaatakowania kogoś.
***
- Posłuchaj, ja nie wiem, gdzie my to wszystko zmieścimy –
stwierdził Norman patrząc na obok stojącego brata. Ten tylko podrapał się po
głowie i oblizał wargę językiem. Reedus spojrzał na Shinodę i zmarszczył czoło
z niezadowolenia. – Powiedz coś wreszcie – powiedział po chwili i uderzył
bruneta w ramię.
- A co mam mówić? No wiem, że nie mamy gdzie tego schować,
ale gdzieś przecież musimy. I od razu mówię, nigdzie ich nie sprzedamy, bo są
to unikaty, rozumiesz? – odpowiedział Mike obserwując reakcję starszego brata,
który wyglądał, jakby miał to wszystko w poważaniu. Zapanowała cisz. –
Rozumiesz czy nie? – Minoda patrzył ze złością na stojącego obok Normana. Ten
tylko pokiwał głową, a następnie ukucnął i zaczął przyglądać się broniom
leżącym na podłodze.
- Słuchaj, wiem, że mnie zabijesz i takie tam sranie w banie…
- przerwał na chwilę Reedus. – Ale będziesz miał nowego towarzysza, który będzie
ci pomagał w nowym zadaniu – dodał.
- Słucham? Jakiego znowu towarzysza?
- Taki jeden, dobry w swoim fachu – starszy z barci spojrzał
na wyraźnie niezadowolonego bruneta. – Posłuchaj. To zadanie jest ciężkie w
cholerę i sam sobie nie poradzisz, rozumiesz? – Shinoda nadal patrzył na Reedus’a
jakby miał go zaraz zabić. Spike przewrócił brązowymi oczami, a następnie
poszedł w głąb pomieszczenia. Nieoczekiwanie rozległo się donośne pukanie do
drzwi. Zupełnie jakby ktoś uderzał w nie wielkim kijem. Mike spojrzał szybko na
Normana, a po chwili ruszył do góry. Ostrożnym krokiem podszedł do źródła
odgłosów, a po chwili otworzył bardzo powoli wejście.
- O w dupę – Shinoda powiedział cicho. Stał przed nim wysoki, bardzo dobrze zbudowany
mężczyzna, którego twarz ukryta była w cieniu ogromnego kaptura. Widać było
jedynie pomarańczowe, świecące niczym węgiel oczy.
___
I oto jestem! Przepraszam (eh... ciągle przepraszam xD) za taki krótki rozdział, ale z lekka wypadłam z wprawy. ;-;
No nic. Mam nadzieję, że Wam się spodobał owy rozdział. Piszcie w komentarzach co sądzicie.
Do zobaczenia <3