On chaosem, ona ciemnością. Oboje śmiercią. I gdy nadejdzie czas Wilczej Zamieci, nie będzie odwrotu. Strzeżcie się, bowiem krew splami wilcze łapy.
Podniósł leniwie powieki, zamykając je po chwili prawie, że natychmiast. Słońce dostające się przez niezasłonięte szyby, raziło jego podrażnione oczy. Zakrywając się burą kołdrą w czarne, losowo umieszczone plamki, położył się na prawy bok, by ukryć się przed promieniami nieznośnej świecącej kuli. Wtulił twarz w bordową poduszkę i cicho westchnął, delektując się wygodą, której tutaj doświadczał. W przeciwieństwie do łóżka w Kaer Morhen, to było bardzo wygodne i pachnące, także Shinoda mógł leżeć w nim cały dzień bez myśli o wstawaniu i robieniu czegokolwiek innego. Otwierając wolno oczy zdał sobie sprawę, że czuje się dziwnie bez porannego wstawania, czy krzyków dochodzących z dołu. Tak po prostu cisza. Przesunął dłonią po niewyspanej twarzy i ponownie westchnął obrazując stan jego zmęczenia. Wczorajsze spotkanie z Chesterem, rozpoczęte małą kłótnią, zakończyło się piciem alkoholu. Na nic więcej, ani Shinoda, ani Chester nie chcieli sobie pozwolić. Bennington miał dość szarych, niezadbanych ścian, jakie otaczały go dzień w dzień. Zamykały umysł w kwadratowej pułapce, ograniczając rozmyślanie o bardziej przyjemnych i lekkich rzeczach. Zawsze były to nieprzyjemne i straszne sny, które krążyły wokół jego postaci. Oplatały go łańcuchami, więziły, boleśnie ściskając w swoich szponach. Shinoda natomiast wiedział, że mieszanie używek z eliksirami, jakich zażywał również tutaj, może skończyć się dla niego niekorzystnie, wręcz katastrofalnie. Zamknął powieki i nie powstrzymując się zasnął. I nagle zobaczył siebie, jak niepewnie stąpa po wydeptanej ścieżce, otoczony wrogim i przyjaznym jednocześnie lasem, a na końcu tej drogi czeka na niego białowłosa dziewczyna, przeszywająca go błękitnymi oczami. Oczami pełnymi ciemności. Na jej twarzy malowała się zarówno wrogość jak i uśmiech. Uśmiech ten przeszywał całe ciało dreszczem. Piękny i groźny zarazem. Jej kosmyki opadały bezsilnie na bladą twarz, zakrywając od czasu do czasu, wraz z porywem wiatru, zaokrągloną bliznę biegnącą przez lewy policzek. Za kobietą stała postać, prawie cała schowana w cieniu. Widać było tylko jej świecące, pomarańczowe oczy, szare włosy i wystający, opatulony krwią, miecz. Oboje stali dumnie, wpatrując się w Shinodę. Nieoczekiwanie ziemia przybrała kolor czerwonej cieczy, konsystencje również, a wokół zaczął padać krwisty śnieg. Dwójka stojąca naprzeciwko muzyka rozbłysnęła światłem tysiąca słońc, oślepiając go. Shinoda otworzył oczy i zerwał się z łóżka w natychmiastowym tempie, nie zwracając uwagi na rażące promienie, biegnące z błękitnego nieba. Usiadł na rogu mebla i złapał się za głowę, nie wiedząc co ma o tym wszystkim sądzić. Zauważył, że jego życie zaczyna przyspieszać. Niektóre rzeczy przebiegają zbyt szybko i niezapowiedziane. Przełknął cicho ślinę i wmawiając sobie, że to tylko sen, wstał, by udać się do łazienki, gdzie chwytając za kran, puścił wodę. Nabierając w koszyczek, przeźroczystego płynu, przemył niespokojną twarz. Krople zatrzymały się na jego czarnych brwiach, gdzie po chwili zaczęły spływać powoli po bokach buzi. Shinoda odczekał chwilę, a następnie wytarł się czarnym ręcznikiem. Przejechał szorstką dłonią po nieułożonych, kruczych włosach i uniósł jeden kącik w górę, bardziej z niezadowolenia niż ze szczęścia. Próbując zapomnieć o dziwnym śnie, zaczął układać każdy kosmyk z osobna, by fryzura ułożyła się idealnie. Pod tym względem, Mike nigdy nie chodził na łatwiznę. Wszystko musiało być dopracowane w najmniejszym szczególe. I tego zazdrościli mu koledzy z zespołu, gdyż żaden z nich nie miał tak idealnych włosów. Skończywszy zajmowanie się fryzurą, chwycił za krem leżący na jasnej półeczce i rozpoczął nakładanie go na swoją twarz. Buzia muzyka wykończona była przez eliksiry, przez co przypominała czasem bardziej papier ścierny niż normalną skórę. Wszystko miało powrócić do normy po zakończeniu Próby Napojów. Na razie tylko tyle mogli dla niego zrobić. O dalszych Próbach woleli nawet nie wspominać, przez co Shinoda zrobił się w pewnym stopniu podejrzliwy. Marszcząc czoło i widząc wciąż przed sobą błękitne, wiedźmińskie oczy, przepełnione ciemnością, odłożył krem na miejsce, klnąc pod nosem. Zawładnęło nim nagłe zimno, przez co, szybkim krokiem udał się do sypialni, gdzie z dębowej szafy wyciągnął smolistą bluzę z białymi znakami dolarów. Zupełnie zapomniał o tym, iż wcześniej układał sobie fryzurę i wszystko zakończyło się katastrofalnie dla kruczych włosów. Mike ponownie przeklął i zacisnął zęby. Dając za wygraną, założył dresowe, szare spodnie i udał się na dół, do kuchni, gdzie zabrał się za przygotowywanie śniadania.
***
Kobieta bezszelestnie przypięła, zabrany ze sobą wcześniej,
pas z pochwą od srebrnego miecza, a następnie otworzyła okno najciszej, jak
tylko to było możliwe. Spojrzała ukradkiem na śpiącego Eskela, który nie
reagował na jakiekolwiek dźwięki dochodzące z otoczenia, delikatnie uśmiechnęła
się, a po chwili postawiła ostrożnie jedną stopę na wystający z drugiej strony,
mały, bordowy parapecik. Patrząc na czerwony dach od obórki dla zwierząt,
automatycznie w jej głowie pojawił się plan bezszelestnej i skutecznej
ucieczki. Obraz, który zobaczyła we śnie, sprawił, że wszystko straciło dla
niej jakikolwiek sens. Uderzające o płytki krople deszczu, zamaskowały cichy
huk. Wiedźminka zeskoczyła następnie na ziemię, wtapiając się jednocześnie
obcasami skórzanych butów, w błoto. Przeklęła cicho i szybko założyła czarny
kaptur od dość długiej narzuty, ukrywającej nie tylko jej twarz, ale i miecz,
jaki nosiła na plecach. Tylko to udało się wynieść z magicznej twierdzy, obok miasta Vengerberg.
O jakiejkolwiek zbroi, nie było mowy, a co dopiero o całym zestawie. Weszła do
obórki szukając jednocześnie odpowiedniego wierzchowca. Jej oczy skupiły się
przy kruczego, młodego ogiera, który wesoło machał grzywą na wszystkie strony i
tańczył w miejscu, stukając rytmicznie kopytami. Kobieta podeszła do
zwierzęcia, uniosła lewy kącik ust i zaczęła przygotowywać wierzchowca do drogi. Nie było czasu, na to, by skupiać się nad
każdym szczegółem, więc Pat spojrzała tylko na zapięcia siodła, a następnie
chwyciła za lejce, by wyprowadzić konia z obory i przeprowadzić go przez
największe błoto. Nieoczekiwanie usłyszała cichy szelest zagłuszony szumem
wiatru i spadających kropli. Odwracając się zauważyła szare włosy unoszące się
wraz z powietrzem i opadające na zmęczoną, lekko zdezorientowaną twarz
mężczyzny.
- Co ty robisz? – spytał prawie szepcząc. Dobrze wiedział co
się dzieje, co dodatkowo go przytłaczało i utrudniało zachowanie spokoju i
powagi. Dziewczyna odwróciła wzrok i wpatrywała się w małe kropki powstałe na
kałużach. Trwali w ciszy, bojąc się jakkolwiek odezwać. – Myślisz, że to
najlepsze wyjście z tego wszystkiego?
- A jest jakieś inne? – spojrzała w jego smutne,
pomarańczowe oczy, które gdyby mogły, rozpłakałyby się za parę chwil spędzonych
w nieprzerwanym szepcie deszczu. Miała nadzieję, że nie zaprzeczy, że nie
utrudni tej rozmowy jeszcze bardziej. Pomyliła się.
- Wróć z nami do Kaer Morhen i.
- Po co? – przerwała jego zamiary dokończenia wypowiedzi, wprawiając go w
jeszcze większe zakłopotanie. – Aby Yennefer wysłała mnie po tygodniu do
jakiejś pieprzonej szkoły? Aby patrzyła na mnie jak na tchórza? – przerwała i
ponownie odwróciła wzrok, tym razem patrząc w prawo, ukazując spływające
krople, po zaróżowionym wgłębieniu, stworzonym przez zło po koniunkcyjne.
Geralt odgarnął mokre włosy z połowy twarzy, poczym cicho westchnął.
- Coś się wymyśli. Podam Yennefer jakieś wytłumaczenie –
spojrzał spode łba, a po chwili wyciągnął rękę w stronę córki, by chwycić ją za
mokrą, skórzaną rękawicę.
- Bez urazy głuptasie – przerwała i spojrzała smutnymi
oczami na ojca, a następnie odsunęła
delikatnie rękę. – Ale jesteś tylko wiedźminem. W cieniu pani Yennefer jesteś
tylko małym wiedźminem bez własnego zdania i wpływu na cokolwiek – podniosła
lekko kąciki ust, zachowując smutek w błękitnych źrenicach, które mieniły się
wśród cienia, jaki rzucał czarny kaptur
od długiej narzuty. Odpuścił i ze rezygnacją ułożył dłoń wzdłuż antracytowych
spodni. Ponownie stali w ciszy przerywanej przez, uderzające o przesiąkniętą
już ziemię, krople. Atramentowe niebo mieniło się kolorami demonicznej tęczy.
Czarne chmury, przeplatały się z krwistą czerwienią wschodzącego słońca, a
białe mewy z pobliskich mórz, wybierały się na swoje małe podróże. Wiatr targał
ich skrzydłami, utrudniając przyjemny i spokojny lot, zresztą, dokładnie to
samo robił z włosami dziewczyny i mężczyzny, którzy nadal nie potrafili odnaleźć
odpowiednich słów, by wyrazić własne poglądy, bądź odpowiedniego słowa, aby się
tak po prostu pożegnać. Niestety osobą, chcącą się ulotnić z owego miejsca,
była Pat, Geralt nie myślał o jakimkolwiek rozstaniu. Liczył, że uda się jej
przekonać córkę, do podjęcia innej decyzji, jednak nie umiał wymyślić czegoś na
tyle mocnego, by pozostawiła swój dotychczasowy plan działania.
- I co zamierzasz teraz zrobić? Tak po prostu się oddalić?
Świat to jedno pieprzone bagno. W dodatku zanosi się na wojnę – przerwał i
ponownie odgarnął niesforne, mokre włosy. – Tego właśnie chcesz? Nawet nie
wiesz, jak dużo niebezpieczeństw na ciebie czeka.
- Tato – przewróciła oczami i cicho westchnęła. – Czemu tak
bardzo chcesz mnie uchronić przed tym światem? Równie dobrze, mógłbyś mnie
wcisnął do klatki i co jakiś czas wrzucać jedzenie – ponownie zaprzestała, by
przełknąć ślinę i mocniej chwycić za lejce. – Nie dasz rady zawsze mnie
chronić, Geralt. Nie jesteś w stanie. Bo przecież nie da się oszukać przeznaczenia. Przepraszam –
przytuliła ojca, a po chwili odsunęła się i ruchem palców rzuciła na
zdezorientowanego Wilka, Znak Aksji. Pat uśmiechnęła się, szybko i zgrabnie
wsiadła na konia, a po chwili ruszyła pozostawiając Gwynbleidda na środku
zabłoconego gościńca. Bała się odwrócić. Bała się, że widząc jego zamglone,
zupełnie nieświadome oczy, zawróci, rzuci mu się na szyję i wróci wraz z nim do
Kaer Morhen, a przecież tak bardzo
chciała tego uniknąć. W miarę jak się oddalała, rosło uczucie niepewności i
wątpliwości w decyzję, jaką podjęła. Sama dokładnie nie wiedziała, czy
polowanie na potwory i tułanie się po lasach, w poszukiwaniu większych, bądź
mniejszych wsi, jest tym, czym chciała zajmować się na co dzień. Jednak sen,
który zobaczyła, ten cholernie bolący obraz przyszłości, zmienił jej
światopogląd. Bo nawet ci, których mamy za bliskich, potrafią skrzywdzić, czasem nawet mocniej niż reszta.
- Cholera - natychmiast zatrzymała konia, wpadając w lekki
poślizg. Siedząc tyłem do ogromnej bramy, oddychała spokojnie, jednak głęboko i
jakby z pewną trudnością. Obejrzała się za siebie. Stał tam, spoglądając w jej
stronę. Dobrze wiedziała, że efekt Znaku już minął, jednak wiedźmin nic nie
robił. Sądziła, że pewnie jest mu już wszystko obojętne. Czy zawróci, czy
pojedzie dalej i nigdy już nie odwróci się za siebie. Odwróciła się i
pogalopowała na czarnym koniu, którego nazwała Him, patrząc się przed siebie, ukryta
przed ostrymi kroplami, pod czarnym kapturem. Nie wiedziała, jak bardzo się
pomyliła.
Witajcie Kochani!
Jeju, nareszcie udało mi się napisać (dość krótki) rozdział. ;-;
Szkoła tak bardzo zjada mój wolny czas, że nie wiem za co się zabrać, kiedy nadchodzi te piętnaście minut odpoczynku.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał (dajcie znać w komentarzach) i nie zabijecie mnie za te wszystkie opóźnienia.
Spróbuję skomentować Wasze rozdziały, aczkolwiek nie obiecuję, że pozostawię coś po sobie do końca tego weekendu.
No nic. Jeszcze raz przepraszam za takie braki i zaniedbania.
Bywajcie Kochani!