Brunet powolnym krokiem wszedł do ciemnego pomieszczenia.
Stanął naprzeciwko wielkiego mężczyzny i popatrzył na niego lekko podejrzliwym
wzrokiem. Po chwili wyciągnął z kieszeni pieniądze i wręczył je olbrzymowi, na
którego twarzy automatycznie pojawił się serdeczny uśmiech. Otworzył drzwi
znajdujące się obok niego i wskazał na nie ręką. Shinoda zaczął schodzić po
obskurnych, betonowych schodach. Im niżej się znajdował, tym coraz głośniej
słyszał jakąś muzykę. Gdy znalazł się na
dole różowawe światło oślepiło go, sprawiając, że automatycznie przymrużył
oczy. Wszedł w głąb wielkiego pomieszczenia, które wypełnione były różnymi
ludźmi. Szedł spokojnym korkiem po czerwonym dywanie, mijając chude kobiety
tańczące na rurze. Wzrokiem błądził między stolikami. Szukał swojego ulubionego
miejsca. Delikatnie uśmiechnął się pod nosem, gdy owe znalazł. Przy wielkim,
dębowym stole siedziało już parę osób.
- No nareszcie. Mike, ile można czekać? – zaśmiał się wysoki
blondyn w przeciwsłonecznych okularach. Wyszczerzył swoje zęby, na których
znajdowały się złote ozdoby. Shinoda przywitał się z każdym, a następnie
rozsiadł się wygodnie na miękkiej kanapie.
- To co dziś mamy? – Spike spytał z zaciekawieniem,
pocierając jednocześnie ręce.
- Dziś możemy zaszaleć – odpowiedział Richard i skinął głową
do siedzącego naprzeciwko chłopaka w czerwonych włosach. Mężczyzna wstał i
wysypał z worka różnego rodzaju narkotyki. Shinoda patrząc na to automatycznie
uśmiechnął się. Uwielbiał widok tego gówna. Nie zdążył nawet sięgnąć po blanta,
gdy do stolika podeszła skąpo ubrana dziewczyna. Blondynka z pożądaniem
patrzyła na muzyka, który również nie przeszedł wzrokiem obok niej obojętnie.
Nie powstrzymując się, oblizał wargę i podniósł jedną brew do góry.
***
Ciche tykanie zegara znajdującego się w obskurnym pokoju
dobijało sfrustrowanego Chestera, który bezwładnie siedział w czerwonym fotelu.
- Witam – nagle usłyszał niski głos. Średniej wysokości
mężczyzna o niebieskich oczach wszedł do pomieszczenia. Wyciągnął mały, brązowy
notatnik i usiadł naprzeciwko Benningtona. Rozsiadł się w wygodnie na białej
kanapie i spojrzał z uwagą na błądzącego wzrokiem po pokoju mężczyznę. – No
dobrze. To jak się pan dzisiaj czuje? – brunet przerwał ciszę. Wokalista
popatrzył na niego lekko gardzącymi oczyma i przełknął cicho ślinę.
- Dobrze – odpowiedział po chwili walczenia sam ze sobą.
Wiedział, że jakiekolwiek przejawy agresji i przeciwstawianie się nie ma sensu.
Jeśli szybko chce stąd wyjść musi być miły i spokojny. Jednak jego wnętrze
chciało robić coś innego. Wyrywało się na wszystkie strony. Właśnie w tej
chwili, mężczyzna najchętniej podszedłby do tego człowieka i wykrzyczałby cały
swój ból. Udawało mu się to powstrzymywać. Brunet pokiwał głową i spojrzał z
uśmiechem na zdenerwowanego wokalistę.
- Niech pan mi powie, panie Bennington – przerwał na chwilę
i wziął głęboki oddech. Spodziewał się, że pacjent zaraz zacznie na niego
krzyczeć i rzuci się na niego z pięściami. Przyzwyczaił się. – Jak to jest.
Czemu zaczął pan ponownie brać to świństwo? – uważnie obserwował zachowanie
Chestera, który o dziwo siedział spokojnie i patrzył w podłogę.
- Sam nie wiem – zaczął cicho i niepewnie. Właśnie teraz
chciał wszystko wykrzyczeć. To całe gówno, które miał w środku. Nabrał powietrza, jakby miał zaraz
krzyknąć z całej siły. Lecz po chwili powoli wypuścił z siebie to wszystko. –
Może dlatego, że nie wytrzymuje całej tej presji? – przerwał i spojrzał
rozbrajająco na mężczyznę, który znajdował się naprzeciwko. – Wiesz. Ja po
prostu chyba nie daję już rady.
Lekarz popatrzył na muzyka ze zdziwieniem. Pierwszy raz
trafił na kogoś tak spokojnego. Ponownie przełknął ślinę, a następnie zaczął pisać coś w notatniku.
- Coś się stało?
- Czemu twierdzisz, że coś się stało? – mężczyzna w białym
kitlu podniósł jedną brew do góry, patrząc nadal w kartkę.
- Bo spojrzał się pan na mnie, jakbym był… nie wiem –
przerwał na chwilę i uśmiechnął się. – Jakimś słoniem z tunelami i tatuażami –
zaśmiali się jednocześnie.
***
- Te, Mike. Twój brat chciał się z tobą widzieć – wysoki blondyn
podszedł do muzyka, który aktualnie zajmował się jedną z kobiet z ośrodka.
Shinoda westchnął cicho, szepnął coś dziewczynie do ucha, a następnie wstał z wygodnej
kanapy. Szedł długim, szarym korytarzem, aż dotarł do drewnianych drzwi. Bez
wahania otworzył je i wszedł do środka.
- Czego chciałeś, Norman? – nie uzyskał odpowiedzi. Usiadł
na krześle, które znajdowało się naprzeciwko wielkiego biurka i założył nogę na
nogę. W pomieszczeniu panowała cisza. Dopiero po chwili słychać było
skrzypienie obracającego się krzesła biurowego.
- Chciałem po porostu cię zobaczyć – uśmiechnął się
niebieskooki mężczyzna. – To dziwne, że chciałem zobaczyć własnego brata?
- Jak na ciebie, owszem – syknął Mike, po czym zmarszczył
czoło.
- Słuchaj, mam sprawę – Shinoda słysząc to, przewrócił
brązowymi oczami i głęboko westchnął. – Nie jęcz mi tu, bo tu chodzi o twoje
życie idioto – Norman lekko podniósł ton i wstał z krzesła. Po chwili uspokoił
się. – Pamiętasz taką młodą dziewczynę. Ta od naszego braciszka. Jak tam ona
miała na imię?
- Lucy – wtrącił Spike.
- No właśnie – Reedus machnął ręką – Ta sucz wpadła w łapy
Stonsów – gdy to powiedział, Shinoda otworzył lekko usta.
- Nic jej nie jest? – wydał z siebie ledwo słyszalny dźwięk.
- Nic jej nie jest?! – wykrzyczał z oburzeniem Norman. – Ta głupia
szmata wszystko im wypaplała – Mike’owi zrobiło się słabo. Jego myśli zaczęły
wirować mu w głowie. Nie wiedział co się z nim dzieje. Nogi nagle zrobiły się
słabe, tak samo ręce. Nie mógł nic z siebie wydusić. Ogarnęła go totalna
dezorientacja. Dobrze wiedział, że nie może teraz mieszkać we własnym domu, a
wszystko co się tam znajduje, musi schować w bezpiecznym miejscu.
- Na razie zamieszkasz u mnie. Później zobaczy się co z tobą zrobić – z rozmyśleń wyrwał go
Reedus. – Musimy zapewnić ci eskortę, jak będziesz przenosił wszystkie
dokumenty i spluwy z twojego mieszkania – oznajmił niebieskooki i wziął
papierosa do ust. Siedzieli tak parę minut. W ciszy, dezorientacji. – Co się
dzieje?
- Jak ona mogła to zrobić? – spytał niepewnie Shinoda,
patrząc na brata ze strachem w oczach. Reedus spojrzał z niepokojem na brata.
Pierwszy raz widział jak się boi. Jak czegoś się obawia. Przez moment zabrakło
mu odpowiedzi na pytanie, więc błądził wzrokiem po pokoju.
- Proste. Nie wiesz do czego zdolne jest zagubione dziecko?
Dziecko naszego pieprzonego brata? – przerwał. – Jutro zabieramy się za
przeprowadzkę.
Witam Was Kochani po baaaaardzo długiej nieobecności. Chciałam Was bardzo przeprosić za to.
No ale dobra. Napisałam rozdział. Co prawda jest taki średni i w sumie za dużo to się tutaj nie dzieje, aczkolwiek mam zamiar wprowadzić więcej akcji w następnych częściach, także bądźcie czujni. :D
No nic. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i nie zabijecie mnie za długi okres niepisania i niekomentowania Waszych blogów.
Do zobaczenia Kochani. <3