wtorek, 25 sierpnia 2015

XXVI



Minął dokładnie tydzień, który każdy spędził w dość nerwowy sposób. Geralt z nową raną na klatce piersiowej, cały czas chodził zdenerwowany, co odbiło się również na Shinodzie i Lambercie. Zlecenie na parę ghulów okazało się nie tak łatwe jak się wydawało. Potwory, nie dość, że wcale nie wyglądały tak jak opisane przez wieśniaków, to w dodatku znalazło się ich tam więcej, niż Wilk przypuszczał. Cała walka odbywała się w deszczowy, wietrzny dzień.

***

Płotka wesoło stąpała po wydeptanej ścieżce do wsi Dajno i zarzucała łbem na lewo i prawo. Wiedziała, że czeka na nią dobry, świeży owies przy pobliskiej gospodzie. Geralt z kamienną twarzą, sztywno trzymał lejce, upewniając się w głowię, że pamięta listę rzeczy, które ma zrobić. Dwa miecze przyczepione do jego pleców, od czasu do czasu pocierały się pochwami, wydając charakterystyczny dźwięk drapanej skóry. Futerały te wyglądały prawie identycznie. Lewy, ten od srebrnego ostrza, w większości był koloru brudnej czerwieni z elementami metalicznych pasów, które przechodziły pod skosem po obydwóch stronach.  Prawy, od broni stalowej, również tego samego koloru co poprzedni, lecz zdobiły go szaro beżowe małe linie, przechodzące pod tym samym kątem jak w przypadku pierwszej pochwy. Całość prezentowała się niemal idealnie, wraz ze znajdującą się obok nich kuszą, zrobioną z mahoniowego drewna i jaśniejszego, sosnowego uchwytu, który wysadzany był małymi perełkami. Mimo, że delikatnie wystawały poza warstwę grubego i solidnego drewna, nie stanowiły utrudnienia w trzymaniu broni. Wręcz przeciwnie, sprawiały, że kuszę idealnie trzymało się  w chropowatej rękawicy. Orzech wykonany był z idealnie wyrzeźbionego metalu wydobytego z Gór Jerhar. Surowce wzięte z tamtych terenów, nie tylko należały do najlepszych i najtrwalszych, ale i także do jednych z najdroższych. Geralt zdobył te kuszę od jednego z zamorskich handlarzy rzadkimi towarami. Uwielbiał patrzeć  na wystawiane tam bronie miotające i białe. Chodził od jednego stanowiska do drugiego w poszukiwaniu rzadkich i doskonałych mieczy i zbroi. Pewnego dnia, gdy ujrzał, nie tylko dobrą ale i ładną kuszę, postanowił, że czas spróbować czegoś nowego. W życiu nie spodziewał się, że owy przedmiot tak bardzo mu się przyda. Wystarczy jeden bełt, z ostrym, srebrnym grotem, wystrzelony w odpowiednim momencie, by zwalić Gryfa Królewskiego na ziemię. Potem to już kwestia ostrza.  
- Mutant! - chodzący po wsi wieśniacy, jak zwykle zresztą, patrzyli na wiedźmina ze zdziwieniem i lekką pogardą oraz krzątali się pod kopytami Płotki.  Każdego, kogo uznawali za mutanta, stawał się  w ich oczach, bezduszną machiną do zabijania oraz, oczywiście, był gorszy od innych. Gdyby nie to, że wiedźmini ratowali wioski od zła wcielonego w potwory, dawno mieszkaliby po lasach i ukrywali się jak zwierzyna uciekająca przed myśliwym. Co prawda, gdyby Geralt miał taką ochotę, wyludnił by całą wieś bez większego wysiłku. Nie bez powodu nazywają go Rzeźnikiem z Blaviken. Czasem po prostu lecą głowy. Wieśniacy dzielili się na tych, którzy gardzą i plują na jego widok i na takich, prawie, że wielbiących jego imię. Wszystko zależało od tego, czy Wilk przyjmował zlecenia z danej wsi, czy też nie. Patrząc na czasy, w jakich się znajdował, nie powinien gardzić nawet złamanym groszem, lecz czasami po prostu nie opłacało mu się nadstawiać karku za trzy korony. Nie starczyłoby nawet na porządne eliksiry, które z reguły, Geralt robił sam, zbierając gdzieś na szlaku zioła potrzebne do przyrządzenia danego specyfiku. Mocny wiatr targał jego szarymi włosami, sprawiając, że niesforne kosmyki wpadały mu do oczu i buzi, wprawiając go jednocześnie w wielkie niezadowolenie i lekką irytację.  Puścił lejce i sięgnął po gumkę, po czym związał czuprynę w niezgrabną kitkę. Cały czas utrzymywał się na Płotce za pomocą nóg, którymi zdolnie kierował koniem między wieśniakami. Dajno należało do dużych wsi, więc pokonanie trasy od punktu A, znajdującego się na bramie wjazdowej do punktu B, będącym domem znajomego kowala, zajmowało trochę czasu. Szczególnie jeśli trzeba przejechać przez morze powolnych i niezadowolonych mieszkańców, narzekających za każdym razem, gdy przez przypadek zahaczy się ich strzemieniem lub końskim ogonem.
- Zaraza, zanosi się na deszcz – stwierdził, gdy poczuł nagły podmuch wiatru po chwili spokoju. Szybko i zwinnie wyciągnął narzutę z juków i założył ją. Chmury robiły się coraz ciemniejsze oraz bardziej puchate. Zaczynały budzić grozę wśród wieśniaków, krzątających się nerwowo po polnej drodze. Jedni biegiem uciekali do domów, a drudzy w pośpiechu zdejmowali pranie, chowali kowalskie narzędzia lub prowadzili zwierzęta do małych i ciemnych obórek. Dzieci zamiast zachowywać się jak reszta, ze zniecierpliwieniem czekały na rozwój wydarzeń, jednocześnie goniąc się między balowymi chatami, których większość miała zamknięte drzwi, a niekiedy okna. Szkło tak naprawdę posiadał tylko sołtys i karczmarz, zwykłych mieszkańców,  tej typowo nastawionej na zysk ze zbóż, wioski, nie stać było na lepsze, bardziej szczelne drzwi, a co dopiero okna.  Z niektórych kominów unosiły się kłęby szarego i gęstego dymu, który brnął leniwie w górę. Rodziny zaczynały przygotowywać się na chwilę lub godziny chłodnego powietrza, będącego coraz bliżej biednej wsi. Pojedyncze, wystające z ziemi kłosy pszenicy, powstałej na wskutek przypadkowego osunięcia się małych ziarenek na glebę i pielęgnacji matki natury, wystawiały swoją sztukę, szaleńczo kołysając się przód i w tył. Geralt pognał Płotkę, by szybciej znaleźć się na miejscu. Niestety wiedząc, że nie zdąży,  musiał udać się do karczmy, która była najbliżej. Wprowadził konia do większej obory, obok drewnianej chaty i udał się do gospody. Masywne dębowe drzwi, popchnięte silnym podmuchem wiatru,  zamknęły się za nim z trzaskiem, powodując, że wszystkie oczy skierowane były na tajemniczego wędrowca z twarzą ukrytą w cieniu kaptura. Zapanowała cisza, którą przerywała jedynie wietrzna pogoda i krople deszczu uderzające o szklane okna. Biały Wilk stąpał pewnie w stronę karczmarza, nadal nie zdejmując z siebie przemokniętego okrycia.
- Daj wiadro dla konia – wiele nie musiał tłumaczyć, by karczmarz domyślił się o co chodzi. Posłusznie, więc udał się do drugiego pomieszczenia, gdzie wsypał owies z zadbanego,  beżowego wora do metalowego kubła, po czym wrócił i z lekkim trudem uniósł go, a następnie położył na ladzie.
- Dziesięć koron będzie – Geralt zmarszczył czoło i zmrużył oczy tak, że wyglądały jak błyszczące się, pomarańczowe brylanciki. Brylanciki budzące grozę i niepokój. Słyszał jak tempo bicia serca karczmarza przyspiesza, a na jego czole dostrzegł małe krople potu. Sięgnął po sakwę, wybrał parę monet i rzucił je niechlujnie przed karczmarza, po czym chwycił wiadro i ruszył ku wyjściu. Kątem oka rozejrzał się po karczmie i wyszedł z takim samym hukiem, z jakim tutaj wszedł. Kiedy wszedł do obory, Płotka wesoło zarżała i zatupała wesoło widząc właściciela z wiadrem pełnym jedzenia. Geralt położył je obok konia i udał się na przeciwną część pomieszczenia, gdzie wyjął gałązki pozbierane po drodze i ułożył je na kupce. Westchnął cicho i pstryknięciem palca, za pomocą Igni podpalił stosik drewna, wyginając jednocześnie usta w lekki uśmiech. Wiatr przedostawał się przez szczeliny między deskami i kołysał płomieniem we wszystkie strony. Smugi światła otulały twarz Geralta siedzącego w siadzie skrzyżnym, lekko nachylonego, znudzonego wstrętną pogodą, która nawiedzała jego życie co parę dni. Nienawidził porywistego wiatru i ostrych jak brzytwy kropli spływających po niebie niczym strzały wystrzelone przez zawodowych łuczników. Zawsze w kogoś trafiały. Niepospiesznie zdjął z siebie przemoczoną, czarną narzutę, odkrywając świecącą się zbroję. Poprawił dokładnie metaliczny pas, w którym odbijały się języki płonących gałązek, biegnący od prawej strony szyi do lewej pachy i dalej zataczał się po plecach by powrócić do miejsca przy karku.  Patrząc na, zajadająca owies,  Płotkę, złapał za czarny, skórzany kołnierz i postawił go idealnie, odginając poprawnie każde nieładne zagięcie, psujące wizualny efekt. Przejechawszy chropowatą, solidną rękawicą po ćwiekach, znajdujących się na brązowych pasach idących podobnie jak ramiączka podkoszulki, zaczynając się w połowię łopatek, na wysokości pach z przodu kończąc, starł resztki kurzu. Zadowolony z perfekcyjnego wyglądu zbroi, spojrzał na leżące obok niego dwa miecze oraz kuszę. Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowił przygotować się na walkę z ghulami, o których mówił, wcześniej spotkany staruszek. Przecież musiał mieć z czego dopłacić kowalowi za prezent dla Pat. Geralt postanowił zapytać się o więcej szczegółów. Przecież ktoś musiał coś wiedzieć. Nie mylił się. Nienawidził pracować w taką pogodę, lecz wiedział, że musi załatwić to szybko i jak najszybciej wracać do Kaer Morhen. Zamknął oczy i westchnął, spokojnie nabierając powietrza, jednocześnie marszcząc czoło.  Zaczynało grzmieć. Wstał nie spiesząc się i podszedł do Płotki, by wyciągnąć z juków Olej Przeciw Trupojadom. Po wróceniu na swoje miejsce, chwycił za pochwę i wyciągnął z niej srebrny miecz, kładąc go po chwili na kolanach. Przejrzawszy się w, idealnie odbijającym obraz, ostrzu zaczął smarować je olejem, który zadawał dodatkowe obrażenia trupojadom. Ghule wyglądały dość specyficznie. Chodzące na czterech łapach monstrum. Kończyny zakończone ogromnymi i ostrymi pazurami, rozszarpującymi ciała nieboszczyków i żywych ludzi. Gębę miało podobną do zdeformowanej twarzy starca, który nie żył od paru tygodni, a na tułowiu mały niby ogon. Cały pokryty był chropowatą skórą, przypominającą zgniłe i zaschnięte mięśnie, a dodatkowo czuć było od nich odór rozkładających się zwłok. Kiedy zakończył smarowanie ostrza, wstał i przyczepił z powrotem miecze do pleców. Kuszy nie ściągał w ogóle.  Ubrał narzutę i wolnym krokiem udał się w stronę wyjścia. Biorąc głęboki wdech, spojrzał na Płotkę i otworzył drewnienie drzwi. Podmuch powietrza uderzył w niego z taką siłą, że odepchnęło go delikatnie do tyłu, a kaptur zjechał w dół, odsłaniając białe włosy, które mimo, że spięte w nieładną lecz wytrzymałą kitkę, niesfornie unosiły się wraz z kierunkiem wiatru. Nawet nie zauważył, kiedy zrobił się ciemny wieczór. W jednym momencie ogromna błyskawica rozwidlająca się we wszystkie strony, rozświetliła sobą całe podwórze tak, że mieszkańcy skryci w karczmie dostrzegli twarz nieznajomego. Zniknęła. Pozostały tylko mieniące się, pomarańczowe oczy, które brnęły przez ciemności. Geralt bardzo dobrze wiedział, gdzie ma się udać i po co idzie. Początkowo szedł spokojnie z nutą ostrożności, gdyż nie wiadomo, czy trupojady nie przeniosły się gdzieś dalej. Czuł, że jest niedaleko miejsca, wskazanego przez wieśniaka, nie tylko po zapachu rozkładających się ciał, ale i odgłosach, które słyszał. Były inne niż te, jakie wydawały ghule i zdecydowanie znajdowało się tam tego więcej, niż ,,parę’’ osobników. Kroczył dalej, teraz już bardzo ostrożnie. Nasłuchiwał dokładnie próbując zinterpretować odgłosy tajemniczych stworzeń.
- Zgnilce – pomyślał, po czym wyciągnął srebrny miecz z pochwy. Ohydne stwory stojące na dwóch łapach, przypominające człowieka, tyle, że bez skóry. Same nadgnite mięśnie i ścięgna. Geralt nienawidził ich specyficznego wybuchania. Kiedy nie zabiło się ich przez odcięcie głowy, zaczynały charczeć i puchnąć, po czym eksplodowały oblewając wszystko dookoła ciemną i starą krwią.  Zmywanie tego paskudztwa zajmuje godziny,  a odór i tak utrzymuje się przez kolejny tydzień. Czasem problem znika po interwencji Yennefer, która nie może znieść smrodu unoszącego się wokół Geralta. Wypił specyficzny eliksir, a następnie położył buteleczkę cicho na ziemi. Wilk zmrużył oczy, zmarszczył czoło i podszedł bezszelestnie do pierwszej ofiary. Kiedy błysnęła błyskawica, ostrze wpadło w ruch, a po chwili ciemna krew roztrysnęła się w stronę pozostałych stworów. Ohydy łeb upadł na ziemię z odgłosem głośnego plasknięcia. Dobrze wiedział, ze nie ma już odwrotu, musiał działać. Uskoczył w lewo przed szponami zgnilca, robiąc kozła przed siebie, po czym zgrabnie wstając, umiejętnie odciął kolejną głowę. Zwinnie obracał się wśród chmary potworów, tnąc  niczym drwal drzewa. Każde cięcie, każdy ruch, dopracowany był w najmniejszym szczególe. Odpowiednie ugięcie kolan w danym momencie, czy idealny kąt cięcia, dawał niesamowity i niepowtarzalny rezultat. Bijące pioruny, porywisty wiatr i tnący deszcz dawały o sobie znać, lecz Geralt za bardzo był skupiony na rzezi.  Po jakimś czasie stąpał skórzanymi butami w ciemnoczerwonym morzu, a krople deszczu tworzyły strumyki krwi z plam, jeszcze ciepłej mazi,  na jego wściekłej twarzy. Oczy zmrużone niczym u bezlitosnego zabójcy, a czoło zmarszczone jak u człowieka pragnącego tylko i wyłącznie śmierci innych. Może dlatego ludzie nazywali ich machinami do zabijania. Kroczyli wśród największego zła, drocząc się ze śmiercią, drwiąc z niej, pokazując, że są wart więcej niż każdy myśli. Ukazując słabość Matki Natury, która chciała ukarać świat zsyłając na ziemię potwory łaknące ludzkiej krwi. Siejące grozę i ogromny strach. Wiedźmini jednak tego nie odczuwali, brnęli w wojnę ze Stworzycielką.  Nieoczekiwanie usłyszał ciche, jakby tłumione charczenie. Nie zdążył, eksplozja przesunęła go do przodu. Nieszczęśliwie trafił na szpony zgnilca, który przeciął klatkę piersiową mężczyzny, nie daleko lewej piersi, tworząc głęboką ranę. Geralt cicho klnąc pod nosem z całej siły cisnął z szyję potwora odcinając mu łeb. Klął głośno. Wpadł w jeszcze większy szał. Eliksir zaczął działać. Źrenice o wiele się zwężyły, a dłoń mocniej zacisnęła się na rękojeści. Ciął bezbłędnie. Za każdym razem skutecznie i z ogromnym efektem. Krew tryskała we wszystkie strony, również na jego twarz, na której gościła dzika wściekłość. Kroczył wśród ciemności, wśród mroku, krążył w kółko, robiąc piruety i wymachując mieczem. Cisza. Niczego już nie było. Właśnie po raz kolejny pokonał śmierć.

***

Lambert siedział wraz z Mike’iem na ławie wykonanej przez Vesemira, który aktualnie zajmował się wyrwą w murze. Geralt przegryzając dolną wargę czekał ze zniecierpliwieniem na decyzję Yennefer w jakim dublecie uda się na bal. Nienawidził dubletów. Miał cichą nadzieję, że tym razem czarodziejka wybierze coś wygodniejszego i ładniejszego niż na ostatnim balu, gdzie praktycznie nie mógł za bardzo ruszać rękoma. Mimo tego, ponoć wyglądał bardzo szykownie i wzbudził dość duże zainteresowanie wśród płci przeciwnej.  Nieoczekiwanie przed nim pojawił się portal. Nie ukrywając złości, Geralt patrzył na wyłaniającą się z otchłani kobietę. Zgrabna blondynka, z wyzywającym dekoltem i  medalionem w kształcie krzyża ankh na szyi. Spojrzała zielonymi oczami na niezadowolonego mężczyznę i  zalotnie zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami. Ani drgnął.
- Oj Geralt, jak zwykle sztywny – zaśmiała się i rozejrzała się po pomieszczeniu. Wilk z trudem powstrzymywał się, aby nie spojrzeć w wyzywający dekolt. Kusiło go, by dokładnie przyjrzeć się małemu pieprzykowi nad lewą piersią. Uwielbiał pieprzyki, szczególnie znajdujące się w tak ciekawym miejscu. Wiedział jednak, że potem może skończyć się to poważną rozmową z Yennefer, więc spojrzał się w jej zielony oczy i wygiął usta w nieładny uśmiech.  – Gdzie Yen?
- Wybiera dla mnie odpowiedni dublet – odrzekł z lekką rezygnacją w głosie, po czym cicho westchnął, nadal zastanawiając się czy spojrzeć w tak wyzywający dekolt. Keira uśmiechnęła się i uniosła jedną brew do góry, przenosząc ciężar ciała bardziej na prawą nogę, sprawiając, że piersi stały się prawie całkiem widoczne. – O losie – pomyślał.
- Oby wybrała taki dublet, jak ostatnio. Wyglądałeś w nim niezwykle przystojnie – powiedziała melodyjnym i lekko obniżonym głosem, a następnie ponownie zatrzepotała długimi rzęsami.
- No nie wytrzymam – przeklął w głowie i szybko spojrzał w jej piersi, po czym natychmiastowo powrócił do jej oczu. Zauważył arogancki i jednocześnie zalotny uśmiech. Geralt podrapał się po głowię, a po chwili kaszlnął, aby lekko ostudzić panującą tu atmosferę.
- No, ale gdzie jest Lambert? – spytała nagle normalniejszym głosem.  Białowłosy wskazał wzrokiem na siedzącego na ławie, wraz z Shinodą,  wiedźmina.  Keira skinęła, po czym wolnym krokiem udała się w stronę dwóch mężczyzn. Szła boso, prawie bezszelestnie, lecz Lambert rozmawiając aktualnie z Mike’iem, wiedział już, że zmierza w ich stronę.  Geralt odetchnął z ulgą, po czym oparł się o ścianę i ponownie zaczął przegryzać wargę.
- Witaj Lambert – spojrzała na wiedźmina z uniesioną brwią. – Witaj Mike – popatrzyła na muzyka tylko przez chwilę i wróciła do spoglądania na wcześniejszy obiekt zainteresowań. – Chodź, pójdziemy wybrać ci dublet – poinformowała, a za chwilę odwróciła się i kołysząc biodrami udała się w kierunku masywnych schodów na górę. Wiedźmin z grymasem na twarzy, wstał niechętnie z ławy i nie spiesząc się ruszył za blondynką. Shinoda został sam. 

***
- Myślisz, że będzie dobrze? – Pat nerwowo przeglądała się w lustrze patrząc od czasu do czasu na Triss. Była dla niej jak druga siostra. Czerwonowłosa kobieta uśmiechnęła się do dziewczyny i skinęła głową. Jeszcze nigdy nie widziała tak pięknej,  rubinowej sukienki. Idealnie podkreślała talię niebieskookiej i bardzo dobrze komponowała się z jej białymi włosami, które spięte w koka z tyłu głowy, dodawały dodatkowego uroku.
- Lambert będzie zachwycony, mówię ci – podeszła od tyłu i przytuliła się do Pwerbleidd. Pat uśmiechnęła się delikatnie. Tak bardzo chciała go zobaczyć, dotknąć jego twarzy, poczuć ciepło jego ciała. Zanurzyć swoje usta w jego zimnych wargach. Usłyszeć jego głos. Tak bardzo tęskniła. Od początku, gdy dowiedziała się, że Lambert pojawi się na balu, myślała jak go przywitać, ja do niego podejść. Co zrobić. Czy rzucić się na niego, czy podejść z gracją i tylko delikatnie musnąć usta. Jej ekscytacja stawała się czasem utrudnieniem w szkoleniu techniki magii, lecz nie zważała na to. Po prostu chciała położyć twarz na jego klatce piersiowej i zostać z nim do końca życia. 


 Witajcie Kochani!
Ależ wyszedł mi dłuugi, wiedźmiński rozdział. Aż sama jestem zdziwiona. :o
No nic. Czekam na opinie w komentarzach i do następnego! <3
Bywajcie!
ps Osoby, które jadą na koncert LP - udanej zabawy!

13 komentarzy:

  1. Oczywiście czymże byłyby moje komentarze, gdybym nie zaczęła od cytatu.
    "Płotka wesoło stąpała po wydeptanej ścieżce do wsi Dajno i zarzucała łbem na lewo i prawo. Wiedziała, że czeka na nią dobry, świeży owies przy pobliskiej gospodzie."
    Mówiłam Ci to już, ale napiszę raz jeszcze. Od razu wyobrażam sobie taką wesołą Płotkę z uśmiechem w stylu emotikony " :3 ", myślącej o jedzeniu. To jest przesłodkie i przezabawne!
    Jeju, te dzisiejsze opisy tak bardzo Ci wyszły. Są świetne, jak wyjęte z jakiejś dobrej książki, naprawdę. Coraz lepiej opisujesz!
    Chyba ostatnio o tym pisałam, że czytając i słuchając muzyki, w głowie od razu tworzy mi się film z opisanym wydarzeniem. Dzisiaj było tego wyjątkowo dużo.
    Ta końcówka walki Geralta ze zgnilcami była taka hdauhjanxa.
    No kurde, powiem Ci, że super.
    Btw przy "- Zaraza, zanosi się na deszcz – stwierdził, gdy poczuł nagły podmuch wiatru po chwili spokoju." chyba wiesz co od razu mi się przypomniało. Geralt z gry, który mówi to z opóźnieniem, ach ten Geralt. XD
    "Nienawidził dubletów"... i portali! I placków ziemniaczanych, ha!
    No i stało się, głupia pani Metz przybyła do Kaer Morhen i od samego początku świeci cyckami na prawo i lewo. Cała Keira, nie mogło być inaczej. Naprawdę mi się to wszystko nie podoba. ;---;
    Mam nadzieję, że jedyne cycki, jakie liczą się dla Lamberta, to cycki Pat, bo nie zniosę tego, cholera jasna.
    No ale może koniec o cyckach. xD
    Widzę, że Pat ma towarzystwo Triss, w miejscu, w którym się znajduję. To chyba nie jest tam aż tak źle. ;_;
    Mimo wszystko chcę, żeby już wróciła i co najważniejsze spotkała się z Lambertem.
    Ta końcówka (piszesz wspaniałe końcówki, cholera) mnie zauroczyła. Pat naprawdę kocha tego swojego Lambiego, taką prawdziwą, szczerą miłością. Najprawdziwszą. Niech oni się spotkają i przytulą i całują cały wieczór. No błagam. ;_; <3
    No ale zdanie "Po prostu chciała położyć twarz na jego klatce piersiowej i zostać z nim do końca życia" wymiata! <3
    No nic, czekam na kolejny, mam nadzieję, że szybko napiszesz. Ten bal cholernie mnie ciekawi. <3
    Va faill! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ceadmil!
      Płotka z uśmiechem ' :3 ' wygrywa wszystko. Tak samo zresztą jak ,, Mam nadzieję, że jedyne cycki, jakie liczą się dla Lamberta, to cycki Pat, bo nie zniosę tego, cholera jasna '' Hahahahah. Kisnę XDD
      No nic. Dziękuuję bardzo za komentarz. <3
      Va faill! <3

      Usuń
  2. Jeeejku, jaka cudowna końcówka <3 Dlaczego zwykle Ci takie wychodzą? Co ty takiego robisz, hm? :D
    Kurczę, te opisy stworzeń doprowadzą mnie kiedyś, sama nie wiem gdzie, ale były naprawdę przerażające i już je sobie wyobraziłam i od razu się wzdrygałam, chcąc wyprzeć ich widok z myśli, choć, nie powiem, że opisy wyszły Ci fantastycznie i porażająco :D
    Haha spotkanie z Keirą było cudowne :D ten moment, kiedy nie mógł się oprzeć, by nie spojrzeć na jej dekolt bezcenny <3 Nie mogłam się nie uśmiechnąć ;)
    Chyba już nie wymyślę choćby słowa, by cokolwiek sensownego powiedzieć ;) Musisz jedynie wiedzieć, że rozdział jak zwykle mi się podobał (jakże mogłoby być inaczej) i cieszę się, że opisałaś w końcu jakąś walkę z magicznymi stworzeniami. A no i strasznie mnie urzekł moment, w którym wspominałaś o Matce Naturze <3
    Pozdrawiam Cię serdecznie!
    Zuza <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, dziękuję <3
      Dekolty bywają dla mężczyzn niekiedy zbyt dużą pokusą. xD Przyznam, że z fragment z Matką Naturą mi wyszedł. Jestem zadowolona. ;-;
      No nic. Jeszcze raz dziękuję za komentarz. <3
      Bywaj!

      Usuń
  3. Uwielbiam twoje opisy, świata, broni, jednym słowem wszystkiego. Są takie prawdziwe, od razu sobie wszytko wyobraziłam. Przeszkadzało mi tylko trochę to, że nie stosujesz akapitów. Byłoby miło, jakbyś chociaż jakiś odstęp robiła między jednym ciurkiem a drugich, albo pisała od nowego wiersza, proszę. Łatwiej się wtedy czyta, wygodniej.
    Jestem ciekawa tego balu. Myślałam, że napiszesz o nim już w tym rozdziale, a tu taka niespodzianka.
    Pierwsza część opowiadania była genialna i jeszcze się powtórzę, ze stwierdzeniem, że naprawdę twoje pióro idzie w jeszcze lepszym kierunku.
    Pozdrawiam i weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był taki dość wyjątkowy dla mnie rozdział, bo opisy szły mi gładko i jestem naprawdę z siebie dumna.
      Co do akapitów, to postaram się zacząć je robić, tylko muszę dowiedzieć się w jakich robić to momentach itp. Nie chcę stawiać akapitu tak z tyła, że tak powiem. xD
      Dziękuję za komentarz. <3
      Bywaj!

      Usuń
  4. HEJLOŁ!
    No a więc rozdział cudowny, cudowny! Z resztą tak jak zawsze.
    Czyżbyś dodała więcej szczegółowych opisów, czy tylko mi się wydaje? W każdym razie: tak ma zostać. Tak ma być!
    I teraz małe przyczepienia się:
    Dlaczego tak mało Shinody i linkinów? :(
    W jednym fragmencie napisałaś "matka natura", a w drugim "Matka Natura". To miało tak być, czy nie? Wiem, wiem, czepiam się do szczegółów, ale ciii...
    Zgnilce kojarzą mi się z książką "Legendy Kella".
    No i w którymś fragmencie zjadłaś literkę, a w kolejnym słowo, ale i tak rozdział jest cudowny.
    Pat i jej miłość do Lamberta! Jejku, jakie to jest słodkie!
    W ogóle bardzo fajnie opisałaś tą sukienkę Pat, serio. Bardzo podobał mi się ten fragment.
    I Geralt... zakochałam się w nim. Hehehe xD Widzisz do czego doprowadziłaś?! Ale powracając do bloga. Związał włosy w niechlubną kitkę- mrrr. On taki grzeczny, ale niegrzeczny, że powstrzymuje się przed patrzeniem w cycki innym babom? Hahaha xDDD
    Ym... no. Cieszę się, że ten rozdział był taki długi- chcę takich więcej. Dodawaj szybko, bo ja już nie mogę doczekać się tego balu i tego "specjalnego gościa"
    Weny i pozdrawiam!
    Bywaj! <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, witam. <3
      Linkinów tak mało, bo czasem nie wiem o czym mam pisać, a takie opisywanie w kółko jak siedzą w studio i zastanawiają się co robić bez Mike'a, Chestera i Roba, moim zdaniem jest zbyt monotonne i mijające się z celem. ;-; Ale, muszę Ci zaspojlerować, że w następnym rozdziale będzie więcej i Shinody i Linkinów (a przynajmniej mam taką nadzieję xD).
      A Geralt, jak to Geralt. Trudno się w nim nie zakochać.:3
      Czasem te literówki i zjadanie słów mnie wykończą. ._. No ale będę próbowała zmniejszyć ich ilość, więc życz mi powodzenia. :D
      No nic. Dziękuję za komentarz <3
      Bywaj!

      Usuń
  5. Całość przeczytana, więc pora na komentarz :P
    Na początek powiem, że bardzo, ale to bardzo podoba mi się nagłówek. Jest po prostu cudowny. Aż chce się człowiekowi zatopić w historię, choć jeszcze nie wie, co go czeka :)
    Ogólnie nie wyobrażam sobie Mike'a w roli wiedźmina i w ubraniach z "tamtych czasów" z mieczem w ręku. Bardzo oryginalny pomysł :)
    Dodatkowy plus za Reedusa, bo uwielbiam tego człowieka.
    Z któregoś rozdziału „HOP HOP, CHESTER KURWA BĘC – zaśmiał się głośno Bennington, sprawiając, że kobieta prawie płakała ze śmiechu.” sprawiło, że też prawie płakałam ze śmiechu :D
    „Ja też mogę opowiedzieć ci jakąś moją fraszkę – białowłosy uśmiechnął się głupio i zmarszczył czoło. – Chcesz posłuchać?
    - Dajesz.
    - Lambert, Lambert. Ty chuju.
    - Całkiem, całkiem” – i widziałam w głowie Geralta i Lamberta płynących łódką. Aż mi się przypomniało jak się przy temu uśmiałam na you tubach :D Ale ta wstawka pasowała tam po prostu idealnie :D
    Hm, co by tu jeszcze.... Tyle pochwał, to i jedna nagana się znajdzie. Niemal w każdym rozdziale złapałam kilka literówek. (Mam na to czujne oko. Szkoda tylko, że w swoich tekstach nie umiem ich wyłapać ;c) Ale historia jest na tyle wciągająca, że nawet literówki nie są irytujące :P
    Hm... Zastanawia mnie jeszcze, jak potoczą się losy Chestera i całego Linkin Park. Mam nadzieję, że się nie rozlecą, bo strach będzie czytać :P
    Swoją drogą - widziałaś mój komentarz pod rozdziałem bodajże 5? Bardzo zależy mi, byś napisała mi tytuły tych piosenek, o które prosiłam (chyba, że gdzieś to jednak pisze, a ja po prostu jestem ślepa - albo za tępa, by do ogarnąć :P)
    Z góry dziękuję.
    Pozdrawiam i życzę weeeeny!p
    (Chyba najdłuższy komentarz, jaki kiedykolwiek napisałam :P)
    Dobra, koniec gadania.
    Jeszcze raz pozdrawiam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A witam, witam.
      Dziękuję, że znalazłaś czas na moje opowiadanie. Jest mi ogromnie miło. <3
      Co do literówek, zaraza, oszaleję kiedyś z nimi. Jesteś ślepa, bo zawsze sprawdzam, a i tak się jakieś wkradną. ;-;
      Ostatnio coś nie wchodzę na gmaila i nie zauważyłam, wybacz. ;-;
      Pierwszy utwór - Ben Howard - Oats in the Water
      Siódmy - WITCHER 3 SONG: Wake The White Wolf by Miracle Of Sound
      Ósmy - Pieśń Priscilli - "Wilcza Zamieć"
      Dziesiąty - The Witcher 3: Wild Hunt - Trailer Theme Killing Monsters

      Jeszcze w niedalekiej przyszłości trochę zmodyfikuję plejlistę jakby co. :D

      No nic. Jeszcze raz dziękuję i dziękuję! <3
      Bywaj!

      Usuń
    2. Dziękuję bardzo za informację :)

      Usuń
  6. Przepraszam od razu za dopiero teraz i za tak beznadziejny komentarz.
    Musisz mi wybaczyć - nie mam weny.
    Dobra wiesz co przyznam szczerze nie lubię czytać opisów gdy nie mam weny.
    W sumie rozdzial byl calkiem calkiem.
    Sorki po raz kolejny ale nie napisze ci nic sensowengo.
    Proszę wybacz.
    Dobranoc

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Calumi