poniedziałek, 31 sierpnia 2015

XXVII

Bal rozpoczął się równo o osiemnastej. W ostatniej chwili ogłoszono gościom, że impreza odbędzie się bez masek, a główną atrakcją będzie występ znanego na całe królestwo i dalej, barda, Mistrza Jaskra. Geralt miał nadzieję, że dojdzie do spotkania z poetą i dłuższej konwersacji. Jednak znał Yennefer zbyt dobrze, by spodziewać się wspólnego wypadu wraz z przyjacielem na dobre wino lub piwo, zresztą, nie wypadało zostawić towarzyszki samej na balu, na którym zjawić się mieli wybitni goście. Czekając przy stole na kobietę, strzepnął z czarnego dubletu, ozdobionego szarymi wzorami kwiatów lilii, większy pyłek, wykrzywiając usta z niezadowolenia. Spojrzał ukradkiem na antracytowe buty zakończone delikatnymi, szpiczastymi końcami i srebrnymi elementami w okolicach kostki. Klął w duchu, że dał się na to namówić, przecież wyglądał jak skończony pajac ubrany w za ciasny i nieładny dublet, o butach wolał zapomnieć, bo właśnie one przelały czarę goryczy. Nie dość, że czuł się w pewien sposób upokorzony, to w dodatku nie mógł swobodnie ruszać kończynami, a hebanowe spodnie w znaczny sposób  nie dawały wytchnienia jego męskości. Ponownie przeklął w głowie, a następnie zmarszczył czoło z niezadowolenia, po ty, by idąca w jego stronę Yennefer zobaczyła, że jest bardzo niezadowolony. Jednak ona wygięła usta  koloru fioletowych, dojrzewających na małych gałązkach, winogronek i spojrzała na niego fiołkowymi, pełnymi zachwytu oczami. Na powiekach dominował czarny kolor, a jej rzęsy stały się dłuższe niż zawsze. Geralt mimo wielkiego niezadowolenia ze względu na ubranie, w jakim musiał chodzić, uśmiechnął się delikatnie i ponownie przeklął w głowie, tym razem  pozytywnie. Jej atrakcyjną figurę podkreślała smolista suknia z zaokrąglonym dekoltem. Rękawy były dość specyficzne, bowiem odkrywały ramiona i biegły dopiero od dwóch centymetrów nad łokciem do nadgarstka, a kończyły się kruczymi piórami, mieniącymi się kolorami zieleni, szarości i granatu, pięknie szeleszczącymi wraz z podmuchami wiatru, niczym rosnące listki na gałązkach małego krzaka.
- Pięknie wyglądasz – wyszeptał, po czym delikatnie chwycił jej czarne loki, by móc otulić nos pięknymi perfumami. Bez i agrest. Nie odpowiedziała, lecz skinęła głową i podeszła do niego bliżej, by spleść nierówny koszyczek z ich dłoni i powędrować wśród gości.
Mijali wiele poważnie wyglądających par, wiele unoszących głowy do góry przy każdym mniej ważnym gościem, lecz na czarodziejkę i wiedźmina nikt nie próbował nawet krzywo spojrzeć. Sam wzrok i chód Geralta wzbudzał niepokój u bawiących się tu uczestników, na dodatek, jego rana w okolicach lewej piersi od czasu do czasu dawała się we znaki, powodując marszczenie czoła i mrużenie oczu. Yennefer szła dumnie jak paw oblewając wszystkich dookoła falą wyższości, która brnęła z fioletowych tęczówek, zresztą, nie bez powodu. Uczestniczenie w balu w towarzystwie tak przystojnego mężczyzny było czymś w rodzaju wygrania wielkiej fortuny. Oboje z delikatnymi uśmiechami kroczyli obok długiego stołu, przykrytego białym obrusem, ozdobionym beżowymi kropeczkami, które połączone były ze sobą cienkimi, brunatnymi liniami. Jedzenie w złotych misach oraz napoje w gustownych naczyniach, prezentowały się niezgorzej niż przechadzający się po ogromnym ogrodzie, gości. Drogie sery, importowane zza morza ciemnozielone oliwki, ryby z dalekich i niedostępnych dla zwykłych rybaków, ryby oraz najlepsze wina i alkohole. To wszystko sprawiało, że bal należał do najbardziej prestiżowych i burżuazyjnych imprez w Krajach Północy. Lecz nawet ta informacja nie zmieniała podejścia Geralta do tego wszystkiego. Kiedy mężczyzna zobaczył, że w ich kierunku kroczy równie dumna para, przeklął w głowie, za co został szybko skarany wrogim wzrokiem jego towarzyszki, która po chwili złości, jak gdyby nigdy nic, odwróciła wzrok ku stojącym przed nimi uczestnikom balu.
- Witaj Sara – Yennefer wykrzywiła fioletowe usta w fałszywy uśmiech. Jednak tylko Geralt wiedział o tym, że jest on nieszczery. Kobieta w zielononiebieskich oczach miała na sobie zwiewną, odkrywającą prawie całe piersi, morską sukienkę z czarnym paseczkiem owiniętym wokół zgrabnej talii. Na szyi znajdował się naszyjnik z białych kamyczków, a na jego środku wyróżniała się większa, czarna perła, która połyskiwała od czasu do czasu, śnieżnym światełkiem, odbijając promienie światła biegnące od tutejszych, ogrodowych latarni. Dość krótka sukienka odkrywała zgrabne nogi aż do połowy ud, ukazując również smoliste buty, idealnie prezentujące się wraz z wisiorkiem.
- Yen, miło cię widzieć – blondynka również uśmiechnęła się i skinęła lekko głową, patrząc na Wilka. Ten uśmiechnął się nieładnie i jakby z przymusu, jednak nikt nie zwrócił mu na to uwagi, gdyż taka mimika twarzy idealnie do niego pasowała. Zaś mężczyzna stojący obok Sary, chwycił delikatnie małą dłoń Yennefer i ucałował najpiękniej jak potrafił, co oczywiście nie spodobało się Geraltowi, który cicho kaszlnął, by przerwać ten miły, przedłużający się gest ze strony tajemniczego gościa. – To jest Jaref – wyszczerzyła bielutkie zęby i wskazała wzrokiem na swojego towarzysza. Biały Wilk ponownie przeklął w głowie widząc, że dublet nieznajomego leży o wiele lepiej niż na nim, a kawowe buty nie kończyły się szpiczastym czubkiem. Mężczyzna ukrywał swoje brązowe oczy pod lekko przyciemnionymi, okrągłymi okularami, a gęsta, smolista broda pochłaniała jego wąskie wargi. Włosy, co dziwne, miał rude, co delikatnie rozbawiło i pocieszyło wiedźmina. Czarodziejka o czarnych lokach delikatnie skinęła głową i uniosła lewy kącik ust.
- Powiedz, jak ci się wiedzie przy ramieniu króla Kolfrega? Słyszałam, że ostatnio jest w kiepskim humorze i jego rozkazy pozostawiają wiele do życzenia – zaczęła Yennefer patrząc spokojnym wzrokiem na wciąż uśmiechniętą koleżankę ze szkoły magii. Dobrze wiedziała, że tak naprawdę uderzyła ją w czuły punkt, gdyż jako osobista i najważniejsza doradczyni władcy, powinna doradzać mu oraz dawać nowe, dobre pomysły. Natomiast ostatnio, państwo Grundwer zaczęło niszczyć się od środka z powodu nieudolnych rządów.
- No cóż. Każdy ma swoje gorsze chwile, szczególnie, że mój król, Kolfreg, bardzo źle radzi sobie z wiedzą, że jego córka, Jenic, walczy z okropną chorobą – wyglądała teraz jak lwica broniąca swych małych. Zresztą, taki był jej obowiązek, nie pozwalać na złe uwagi i komentarze płynące w kierunku Kolfrega II Gubertura, który cenił aż za mocno swoje imię i własną osobę.  
- Prawda, lecz chyba nie wypada tak królowi, którego państwo, jakby nie patrzeć, upadało już przed jego wielkimi troskami o córkę – ponownie uniosła lewy kącik ust i delikatnie jedną brew. Czasem sama zapominała o manierach, lecz robiła to również z wielką gracją i stylem, któremu nikt nie potrafiłby dorównać.
- Chodź Jaref, na nas czas – rzekła obrażona czarodziejka, uśmiechając się sztucznie i na siłę. Ruszyli pozostawiając Geralta i Yennefer stojących obok długiego stołu.
- Yen, czemu to zrobiłaś?
- Nigdy jej nie lubiłam – szepnęła i spojrzała na wiedźmina, który wpatrywał się w nią przez większość czasu. – Zawsze była sztuczna, fałszywa i samolubna. Dla takich osób, Geralt, nie można być miłym, nawet jeśli mocno się starasz. A teraz chodźmy dalej. Za paręnaście minut występuje Jaskiej ze swoją towarzyszką Priscillą – czarodziejka ponownie chwyciła mężczyznę, z blizną na twarzy, za rękę i powędrowali, by móc usiąść w miarę korzystnych miejscach przed bogato przyozdobionej scenie, na której miała odbywać się sztuka. Po drodze spotkali Pat wraz z jej towarzyszem. Nie tylko przewyższał dziewczynę jeśli chodzi o wysokość, ale także jeśli chodzi o szerokość. Kocie oczy, brązowe, średniej długości włosy związane w kitkę z tyłu głowy. Kolejny wiedźmin. Jego granatowy dublet w grafitowe szlaczki również wyglądał, zdaniem Geralta, lepiej niż jego ubranie. Ciuch nieznajomego nie był tak opięty, a przynajmniej na to nie wyglądało. Pat wyglądała cudownie, zarówno Yennefer i Wilk, pomyśleli o tym dokładnie w tym samym czasie. Rubinowa suknia tak idealnie na niej leżała i do tego należała do mniejszości kobiet ze skromniejszym dekoltem. Yennefer uśmiechnęła się i przytuliła córkę, cicho pociągając nosem. Wyglądała jak z bajki.  
- Yen, Geralt oto Rob - dziewczyna wskazała wzrokiem na towarzysza. Mężczyzna skinął głową, a następnie podał dłoń wiedźminowi.  Zarówno Pat, jak i jej towarzysz idealnie do siebie pasowali. 
- Może zaszczycicie nas waszym towarzystwem i udamy się razem na występ Jaskra i Priscilli? -  Yennefer zaproponowała po krótkiej konwersacji. Na szczęście znaleźli wolne dębowe krzesła, będące nie tylko solidnie wykonane i wygodne, ale również bardzo ładnie wzbogacone karmazynowymi tkaninami, oplatającymi starannie oparcia oraz koralowymi kwiatkami róży, przywiązanymi do nóżek siedzenia. Wszyscy zgromadzeni z niecierpliwością czekali na sławny duet. Kiedy para pojawiła się na scenie, zapanowała cisza.



Oczy twe piękne, pełne od łez,
Błyszczą wśród wiszących gwiazd na niebie,
Księżyc oświeca twarz ukrytą w Twych ramionach,
Pragnących skryć się przed mym sercem głęboko gdzieś.

Czemu  wciąż uciekasz przed uczuciem?
Czemu chcesz się oszukiwać, kłamać w swe oczy?  

Czemu nie pozwalasz mnie dopuścić do siebie?

Pragnę tylko Twego ciepłego wzroku.



Moje blizny za każdym razem przypominają ból,

Proszę zostań, złap mnie za rękę,
Potrzebuje Twego ciepła, Twego dotyku, tak bardzo,
Proszę schowaj Twarz w me ramiona i przestań płakać.


Czemu  wciąż uciekasz przed uczuciem?
Czemu chcesz się oszukiwać, kłamać w swe oczy?  

Czemu nie pozwalasz mnie dopuścić do siebie?

Pragnę tylko twego ciepłego wzroku.



Wiem, że nie jestem ideałem, którego potrzebujesz,

Wiem, że zasługujesz na kogoś lepszego, kto Cię pokocha,
Ale obiecuję, sprawię, że taki się stanę,
Stanę się Twoim osobistym ideałem, który pokocha Cię.




Yennefer zwiesiła głowę i zamiast klaskać, tak jak robili to inni, wpatrywała się w bujną, zieloną trawę, chcąc powstrzymać się przed czymś, przed czym inni się nie powstrzymywali. Publika płakała, uśmiechała się, robiła wszystko na raz. Niektóre pary przytulały się od razu, inne wykonywały te czynności nieśmiało, lecz ona, Yennefer z Vengerbergu, czarodziejka chowająca swoje uczucia, siedziała i nie mogła spojrzeć teraz na smutną twarz Geralta. Nie dlatego, że czuła do niego niechęć, wręcz przeciwnie, kochała go, lecz wiedziała, że gdy tylko przeniesie wzrok na jego kocie oczy, na te paskudną bliznę, którą tak uwielbiała, popłacze się. Popłacze jak małe dziecko i zapomni o wszystkim co ją otacza. Wilk jednak zignorował jej milczenie i delikatnie chwycił jej twarz, by móc obrócić ją w jego stronę. Na początku czuł opór, lecz znikł on po chwili dając za wygraną. Jej fiołkowe oczy zapełniły się łzami, przepełniły małymi gwiazdami, a księżyc oświetlał jej zapłakaną twarz. Kryła ją w ramionach. Lecz nie własnych, a w ramionach swojego ideału.


***


Po wysłuchaniu wzruszającej pieśni Keira wraz z Lambertem udali się do najchętniej odwiedzanej części ogrodu, gdzie uczestnicy balu grywali w gwinta. Z racji tego, iż wiedźmin uwielbiał te karciankę i bardzo dobrze sobie w niej radził, postanowił wziąć udział w tutejszych turniejach, tym bardziej, że zabrał własną talię, której nie powstydziłby się najlepszy gracz.
- Pana pierwszym rywalem będzie Jan Frydgerus – rzekł niewysoki, szczupły mężczyzna w czarnym bereciku, trzymając w trzęsących się dłoniach, książkę i pióro, po czym wskazał na stolik, przy którym czekał przeciwnik. Lambert skinął głową i udał się w wyznaczone miejsce. Obok niego usiadła Keira uśmiechając się lekko, do siedzącego naprzeciwko krasnoluda z długą, gęstą i brązową brodą, sprawiającego wrażenie zadowolonego z obecności czarodziejki. Jednak kobieta wstała, szepnęła na ucho wiedźminowi i odeszła od stołu. Rozpoczęła się gra. Wszystkie karty miały numerek w lewym, górnym rogu. Były to punkty, których trzeba było mieć więcej od przeciwnika. Różniły się one nie tylko liczbami, ale i rodzajem. Karty bliskiego starcia, które układało się w ostatnim rzędzie,  te dalekiego zasięgu, w środku, a oblężnicze znajdowały się najbliżej gracza. Grało się również kartami pogody, polegającymi na osłabianiu poszczególnych sekcji i sprowadzając poszczególne przypadki do liczby jeden. Mogło temu zapobiec czyste niebo, które likwidowało ulewny deszcz, trzaskający mróz i gęsta mgłę. Gracze posiadali również bohaterów, niezniszczalne i niereagujące na różne, obniżające wartości, karty. Jednak najgorsi, bądź najlepsi, zależy dla kogo, okazywali się szpiedzy, którzy wędrowali na pole przeciwnika dodając im parę punktów. Jednak w zamian za zrobienie wyżej wymienionej czynności, dostawało się dwie nowe jednostki ze swojej talii. Dysponowało się również władcami, którzy mieli inne właściwości, na przykład, wybieranie jednej karty z odrzuconych, dopieranie dodatkowej jednostki po wygranej rundzie, czy wyznaczanie rozpoczynającego. Lambert uwielbiał w to grać i od razu zauważył, że idzie mu lepiej niż zwykle. Nawet nie spostrzegł, kiedy Kiera wróciła i położyła przed nim pięć kufli piwa. Uwielbiał pić, nawet nie doszukując się okazji. I tak zaczęła się jego przygoda. Wygrywał wszystko. Wraz z przybywającymi pieniędzmi za wygraną w gwinta i nowymi kartami, przybywało coraz więcej opustoszałych, drewnianych naczyń. Kiedy zrozumiał, że należy z tym skończyć, udał się z Keirą w głębszą część ogrodu. Usiedli na kamiennej ławce naprzeciwko wielkiej fontanny, przedstawiającej dwójkę ludzi, czule objętych, a wokół nich plujące wodą delfiny. Mimo, że wiedźmin wypił odrobinę za dużo, wciąż zachował racjonalne myślenie. Typowe dla mutantów. Wiatr delikatnie uderzał ich smugami chłodnego wiatru i wilgotnego powietrza niosącego się od wody, która wydostawała się z pyszczków wodnych stworzeń. Siedzieli obok siebie nie odzywając się, nawet na siebie nie patrząc. Obiektem ich zainteresowań była rzeźba, przypominająca im stare lata. Keira i Lambert tworzyli kiedyś wspaniałą parę, lecz po jakimś czasie wszystko zaczęło się psuć. Czarodziejka wymaga za dużo, o wiele za dużo. Chciała podbijać świat, starymi, zapomnianymi i trudno dostępnymi recepturami na leki i oleje. Problem polegał na tym, że wyręczała się swoim partnerem, który musiał błądzić pod ziemią w zawalających się ruinach, w każdej chwili mogących go zabić. Kiedy zaczął się sprzeciwiać, postanowiła szukać sposobu, jakby zachęcić go do współpracy. Informacja o późniejszej fortunie zdobytej za pomocą tajnych receptur niezbyt przekonywała mężczyznę, więc Keira sięgnęła po zapasową broń. Wiedziała, że wiedźmin ma problemy z alkoholem, więc specjalnie zaczęła podstawiać mu kufle za każdym razem, gdy potrzebowała jego pomocy. Mimo, że nie do końca świadomy tego co robił, zawsze przynosił czarodziejce tego, czego oczekiwała. I wtedy pojawiła się Pat. Rozbiła ich związek i przywróciła Lamberta do pionu. Marzenia o zdobyciu fortuny i świata przepadły, lecz właśnie teraz, na tym balu, nadarzyła się okazja, by odbudować to co Keira straciła. Prawie przez przypadek położyła swoją dłoń na ręce mężczyzny, który nie zareagował. W sumie to brakowało mu w pewnym sensie złego traktowania, pewnego rodzaju suchości i manipulowania. Czasem miał dość przesłodzonej do szpiku kości Pat, niedoświadczonej zarówno emocjonalnie, jak i życiowo. Potrzebował stanowczości i zdecydowania u drugiej osoby. Białowłosej wiedźmince stanowczo tego brakowało. Ku zdziwieniu czarodziejki, wysunął rękę spod jej dłoni i objął ją, przybliżając jej twarz do swojej klatki piersiowej. Wiatr dalej uderzał ich smugami chłodnego powietrza, a księżyc oświetlał zarówno ich twarze, jak i twarze czule objętych na fontannie. Jej karminowa suknia dawała koncert wraz z szeleszczącymi liśćmi żywopłotu, który dawał im poczucie osobności. Było to tylko poczucie. Nic więcej, gdyż nie byli tam sami. Zbyt zajęci sobą, nie zauważyli obecności małej osóbki, patrzącej na nich przepełnionymi łzami, oczami. Jej twarz również oświetlał księżyc, w jej tęczówkach również świeciły gwiazdy, a rubinowa suknia szeleściła jak listki żywopłotu.


***


Mike delikatnie pchnął palcami jasne drzwi i wszedł do studia. Zastał tam jedynie wszędzie walające się puszki po gazowanych napojach i energetykach oraz kurz. Kurz był wszędzie, a w szczególności na jego keyboardzie. Podszedł do niego i opuszkami ściągnął grubą, szarą warstwę z klawiszy. Westchnął cicho i zacisnął dłonie w pięści oraz zamknął oczy, by wsłuchiwać się w dobijającą ciszę. Nie było ani szumu drzew i wiatru, ani muzyki. Stał sam bliski płaczu. Nie wiedział co ma robić. Z jednej strony czekała na niego kariera i koledzy z zespołu, a po drugiej, spoglądał na niego Geralt ze szczerym uśmiechem na twarzy wskazując dłonią wolność i śmierć jego wrogów. Z całej siły uderzył pięścią w instrument i krzyknął. Wykrzyczał tylko cząstkę tego, co w nim tkwiło. Wcale nie poczuł się lepiej. Otworzył oczy tylko po to, by dojść bezpiecznie do kanapy, po czym usiadł na niej i z powrotem przymknął powieki i wsłuchiwał się w spokój tego miejsca. Nie wiedział co ma teraz zrobić, jak wybrnąć z tej sytuacji i jaki wybór wybrać. Wszystko odbijało na nim piętno w postaci bezradności i niechęci do życia. Siedział tak przez szesnaście minut wsłuchując się we własne bicie serca, które było dziś wolne i ciężkie. Uniósł powieki dopiero wtedy, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie. Kiedy uświadomił sobie, że to Chester, wstał szybko i poprawił niechlujnie ułożone, czarne włosy. Oboje nie wiedzieli jak zacząć rozmowę, wciąż wpatrując się w siebie od czasu do czasu, przerywając chwilę niezręczności, odwracając wzrok to w prawo, to w lewo.
- Wróciłeś – Bennington jakby przez zaciśnięte zęby powiedział cicho, wkładając jednocześnie rękę do kieszeni. Shinoda tylko skinął głową i zaczął przegryzać nerwowo dolną wargę. – I jak spędziłeś czas z dziewczyną?
- Dobrze – rzucił, a następnie usiadł z powrotem na kanapie, udając obojętnego na te sytuację. Zarzucił niezbyt starannie nogę na nogę, po czym oparł się wygodnie. Sam nie wiedział czemu tak robi, czemu udaje tak bardzo niezainteresowanego rozmową i sytuacją. Przecież powinien przeprosić przyjaciela za to, że odwiedził go tylko raz, że tak go pozostawił. Co z niego za kumpel, gdy opuszcza kogoś w potrzebie. Beznadziejny.
- Miło, że mnie odwiedziłeś i, że teraz pojmujesz powagę tej sytuacji. Miło, naprawdę – Chester uśmiechnął się ironicznie, następnie podszedł do keyboardu i ściągnął palcem kurz z plastikowej, czarnej części. – Dawno cię tu nie było – ciągnął dalej chcąc rozpocząć normalną rozmowę. Jeśli można nazwać to normalną rozmową. Shinoda tłumił w sobie zarówno smutek jak i wściekłość. Nienawidził, gdy Bennington mówił do niego w taki sposób i jeszcze swoich charakterystycznym głosem zawiedzionego człowieka. – Ta dziewczyna naprawdę musi być ważna, skoro zostawiasz dla niej zespół – jego ton podniósł się, a on zmarszczył czoło wpatrując się w ubrudzony od kurzu palec. – Szkoda mi cię, wiesz? Naprawdę szkoda. Kiedyś byłeś inny. Brakuje mi młodego Shinody. Gdybym ja miał takie życie, wiesz. Kobieta, którą kocham, pieniądze, zero alkoholu i narkotyków  – nawet nie zauważył, kiedy Shinoda wstał, chwycił go za koszulkę z łatwością przycisnął  do ściany.
- Zamknij się! Rozumiesz? Zamknij się! – wykrzyczał, prawie płacząc. – Zamknij się, bo cię zabije! – w jego oczach pojawiły się łzy, a głos ciągle załamywał się i powracał do normalnej postaci. – Gówno wiesz o mnie i o moim życiu, rozumiesz? – po policzkach pociekły łzy, a on sam stracił siłę, puszczając jednocześnie Bennigtona, który mógł nareszcie postawić stopy na ziemi. – Gówno – schował twarz w rękaw nie patrząc na pełne przerażenia oczy przyjaciela. Nie potrafił tak na niego krzyczeć. Po prostu nie potrafił. Coś utknęło mu w gardle, więżąc każdą myśl w przełyku. Rozpłakał się, dając upust emocjom w nim krążącym i myślom, które błądziły mu w głowie. Nie myśląc o niczym powrócił na kanapę, gdzie ukrył smutek, chowając się we własnych spodniach. Chester z początku, nie wiedząc co zrobić, postanowił zająć miejsce obok Mike’a. Zawahał się przez moment, trzymając dłoń nad kolegą z zespołu. Wszystko działo się tak szybko. Zbyt szybko, a on nie potrafił być skurwysynem, za którego chciał się teraz uważać.
- Wszystko będzie dobrze Spike, zawsze będę przy tobie. Nie ważne jakbyś mnie wyzywał. Zawsze będę – uśmiechnął się pod nosem i położył rękę na ramieniu Shinody.
- Chciałbym – pomyślał, nadal chowając twarz w dłoniach. – Dzięki – wyszeptał ledwo słyszalnym głosem.


***


Zapłakaną Pat zaopiekował się Eskel, który przybył na bal wraz z Triss. Niestety czerwono włosa musiała wyjechać i pozostawiła wiedźmina samego. Siedzieli razem na betonowej ławce w zaciszu, gdzie nikt nie zwykł zachodzić.
- Proszę, powiedz mi, dlaczego tak bardzo przy tym cierpię. Przecież wiedziałam na co się piszę - jej głos tak nienaturalnie cichy i rozmazany, zupełnie jakby siedziała od niego paręnaście metrów, rozchodził się po jego ciele niczym fala wzburzonego morza. Uderzał w każdy kawałek ciała. Milczał i wpatrywał się w jej, błyszczące od małych kropelek, oczy, które nawet teraz, kiedy tonęły w rzece rozpaczy, urzekały swoim pięknem i sprawiały, że można by wpatrywać się w nie całymi godzinami, nie odrywając od nich wzroku. Zamknęła je. Tak bardzo potrzebowała jego głosu, jego suchego i przerażającego głosu, który uspokajał ją jak niczyj inny. Małe krzewy szeleściły zielonymi listkami i gołymi gałązkami, tworząc miły dla ucha szum. Jednak oni zdawali się go nie słyszeć. Im uwadze umknęły także krzyki pijanych już gości i ćwierkanie nocnych ptaków.  Przełknął cicho ślinę i wziął głęboki oddech, zastanawiając się jednocześnie co odpowiedzieć. Niebo świeciło milionami małych gwiazd, którym towarzyszył, prawie że idealnie okrągły, księżyc. Przecież teraz liczyli się tylko oni.
- Z nami nigdy nie było łatwo, Pat. Nawet kiedy wiemy, że nie powinniśmy robić niektórych rzeczy, coś sprawia, że i tak je robimy. Nigdy nie potrafiliśmy docenić czegoś - zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę, na której twarz opadały niesforne kosmyki białych włosów, a księżyc tak pięknie oświetlał jej zapłakaną buzię. Buzię, która walczyła z własnymi emocjami. Próbowała nie okazywać niczego, dusić problem w zarodku. - Kogoś, kogo mamy w zasięgu dłoni. Kogoś, kogo bez problemu możemy przytulić i stwierdzić, że tyle wystarczy, bo czasem nie trzeba więcej, a nawet jeśli. Odrobinę poświęcenia. To już na pewno wystarczy. Nie doceniamy waszych uczuć do nas, waszych pięknych twarzy, dzięki którym mamy po co wrócić, do domów. Kogoś, dla kogo wracamy zawsze w to samo miejsce. Bo bez potrzebnej części naszego życia, nie mamy po co myśleć o powrocie. A kiedy stracimy tę część już na zawsze, czujemy się jakby ktoś wyrwał nam połowę naszego ciała. Cholerna pustka, której nie da się załatać. Owszem, istnieje fałszywe zamaskowanie tej pustki, lecz wtedy oszukujemy samych siebie. Że niby jest dobrze, że nie czuję się jak skończony skurwysyn. Ale i to z czasem przemija i czujesz się jeszcze gorzej. Bo jaki ma sens okłamywanie siebie, kiedy zna się prawdę? I wtedy wiesz, że pewnych rzeczy nie da się naprawić, bo zawsze będą miały na sobie te cholerną rysę - przerwał i usiadł obok niej, by poczuć ciepło jej ciała i przyspieszony od płaczu oddech – Wybacz, że tak bardzo poplątałem swoją wypowiedź – uśmiechnął się delikatnie i przejechał szorstką dłonią po jej białych włosach.
- Nic się nie stało – oparła głowę o jego ramię i cicho westchnęła. – Przyniesiesz mi wina? – spytała cicho i niepewnie. Eskel wiedział, że nie może teraz odmówić, ten wzrok mówił zbyt wiele.



***


- No chodź – szepnęła ciągnąc   mężczyznę za rękę w kierunku fontanny przedstawiającą wielką orkę.
- No idę, już idę – uśmiechnął się do niej i odgarnął niesforne kosmyki włosów z twarzy. Dziewczyna chwiejnym krokiem wskoczyła na murek, biegnący wokół rzeźby i zaczęła po nim iść, z wielkim trudem zresztą utrzymując równowagę. Mężczyzna wpatrywał się z założonymi rękoma na poczynania kobiety. Uwielbiał ją taką. Szczęśliwą i uśmiechniętą, bo w tych czasach, coraz trudniej było znaleźć taką osobę. Nie podchodzącą do życia w sposób negatywny i z niechęcią. Kiedy zauważył, że Pat chwieje się za mocno, postanowił podejść bliżej, by w razie czego, chwycić ją i  nie dopuścić do nieszczęścia. Był to dobry pomysł, gdyż po chwili wiedźminka straciła równowagę i upadła wprost w ręce Eskela. Zapatrzona w jego oczy, nie zwracała nawet uwagi na wielką bliznę oszpecającą jego twarz.
- Zanieś mnie do mojego pokoju – poprosiła cicho i przymknęła oczy. Zrobił to o co ją prosił.


***


Kiedy dotarł do pomieszczenia, położył Pat najdelikatniej jak potrafił na białych, puszystych kołdrach.  I kiedy miał już odchodzić, dziewczyna chwyciła go za szyję i udaremniła próbę oddalenia się w ciszy.
- No co? – zaśmiał się Eskel wpatrując się w radosne oczy kobiety.
- Pocałuj mnie.
- Słucham?
- Pocałuj – nie musiała więcej powtarzać. Mężczyzna delikatnie musnął jej usta, a następnie oddalił od niej delikatnie twarz tylko po to, by znów móc się do niej przybliżyć oraz przenieść swe ciało na łóżko, zakrywając jednocześnie Pat. Tkwili w namiętnym pocałunku, któremu towarzyszyły przyspieszone oddechy i bicie serca. Rubinowa suknia kobiety szybko odnalazła miejsce wśród innych ubrań, a dublet Eskela leżał na szaroczarnej posadzce. Oboje jeździli palcami po swych rozgrzanych ciałach, delektując się chwilą rozkoszy. Zapomnieli o tym co się wydarzyło. Cały smutek odszedł w niepamięć. Teraz liczyli się tylko oni i łóżko, które wydawało ciche skrzypnięcia. Oddychali głęboko, łącząc swe ciała w jedność i jęcząc cicho, zagłuszeni przez pokaz fajerwerków, które oświetlały ich nagie ciała różnymi kolorami. Jego dłoń powędrowała na jej pośladek, ściskając go jednocześnie, natomiast jej piersi ocierały się delikatnie o jego umięśnioną, pokrytą bliznami klatkę piersiową. Kochali się w świetle księżyca i fajerwerk, w towarzystwie huku, szumiących drzew i jęków.  Twarz kobiety przybierała różnych kolorów, tak samo poranione plecy mężczyzny. Czerwień, fiolet, zieleń. Huk. Jęk jej. Jęk jego. Nie przerywali, choć dobiegały do ich uszu krzyki gości. Kochali się bez opamiętania, zapominając o wszystkim. Zapominając kim są. Patrzyli wzajemnie na swe usta. Jęk jego. Huk. Brnął szorstkimi palcami od pośladka do góry, po plecach, sprawiając, że kobieta leżąca pod nim, prężyła się jak kot, wprawiając go w dziką rozkosz.  Huk, a może jęk? Jej? Jego? Bo teraz liczyli się tylko oni i łóżko.


Witajcie Kochani!
O losie, ale długi mi wyszedł ten rozdział. ;-;
Wybaczcie, że nadal tak mało LP, ale to się z czasem zmieni, bo teraz Mike wrócił do swojej rzeczywistości, także wiecie. Będzie ich więcej. :3
Jeśli są jakieś literówki, pozjadane słowa etc. to wybaczcie, ale pisałam to w nocy, co zresztą widać po godzinie dodania. xD
No cóż. Kończą się nam wakacje, więc z przykrością muszę stwierdzić, że częstotliwość dodawania rozdziałów znowu spadnie. Wiecie, nowe technikum i takie tam. 
Mam nadzieję, że spędziliście te wakacje bardzo dobrze. 
No nic. Czekam na Wasze komentarze i uwagi oraz życzę udanego roku szkolnego. <3
Bywajcie!

Ps Piosenka pisana w całości przeze mnie, więc zdaję sobie sprawę, że może być po prostu słaba. ;-;

10 komentarzy:

  1. Cholera, cholera. Od czego mam zacząć komentarz?
    Może od tego, że ten gif na końcu jest taaaaaki uroczy i w ogóle Yen i Geralt najlepsza para zaraz po... No właśnie. ;___;
    Lambert ty idioto. ;___;
    Jestem ciekawa, czy Sara jeszcze się kiedyś pojawi, czy to tylko taka średnio ważna postać. Uwielbiam taką chamską i szczerą Yen, chociaż gdyby była taka w stosunku do mnie, to oczywiście wcale by się to nie podobało. xD
    Moją reakcję na imię "Rob" już poznałaś. (Chodzi mi o "O KURWA ROB"). Na początku głupio pomyślałam sobie, że czemu Mike go nie rozpoznaje, a przecież Shinody nie było na balu. Geniusz ze mnie jak zawsze. XD
    No nieźle, Rob też jest wiedźminem. To skoro tak, to czemu Mike nie może wiedzieć o tym, że Rob też? Trochę mnie to dziwi, ale pewnie i tak niedługo się oboje dowiedzą i będzie jeszcze większe "O kurwa" z mojej strony. xD
    Muszę powiedzieć, że ta piosenka wyszła Ci bardzo ładna.
    Ale wspaniałości fragmentu z Yen i Geraltem i tak nic nie jest w stanie przebić. Ich miłość jest piękna i smutna zarazem.
    "Lecz nie własnych, a w ramionach swojego ideału" - tak bardzo lubię to zdanie. Oni są taaacyyyy uroooczy! D:
    Nie umiem się złościć na Lamberta wiesz? Bo ja jestem pewna, że to wszystko wina tej pieprzonej Keiry. ;_; Mówiłam, że ona przyjdzie i wszystko będzie niszczyć. Nie może sobie innego wiedźmina znaleźć, musi to być koniecznie Lambi? ;_; Głupia Keira.
    Moment w którym Pat na nich patrzy aż przyniósł na moje ciało ciarki. Cholernie smutne.
    Co dalej, co dalej...
    Mike wrócił do normalnego świata. Szczerze mówiąc we fragmencie "- Zamknij się! Rozumiesz? Zamknij się! – wykrzyczał, prawie płacząc. – Zamknij się, bo cię zabije!" zlękłam się, że on naprawdę coś zrobi Chesterowi. ;---;
    Dobrze, że nie zrobił i dobrze też, że są nadal, po tym wszystkim, przyjaciółmi. Uwielbiam ich jako przyjaciół, wiesz sama.
    Jestem ciekawa co tam dalej będzie się działo, jeśli chodzi o Linkinów i czy już teraz zniknięcie Roba da Mike'owi coś do myślenia? Albo może w ogóle na to nie wpadnie? No nie wiem no, czekam na kolejny rozwój wydarzeń.
    Eskel i Pat, hm. To, że Eskel poszedł na bal z Triss bardziej mnie zdenerwowało niż to, co zrobił z Pat. xDD
    Chociaż Triss w twoim opowiadaniu jest według mnie dużo lepszą postacią, może się przez cały czas mylę i tak naprawdę będę ją lubić?
    Słowa Eskela do Pat były bardzo ładne, sama chciałabym kiedyś coś takiego usłyszeć jako pocieszenie.
    Ta scena, w której Eskel łapie Pat, była całkiem słodka, jednak gdyby Eskela zastąpił w tym momencie Lambi, byłabym przeszczęśliwa no. ;_; Oni mają jeszcze wrócić do siebie, cholera!
    "Zapatrzona w jego oczy, nie zwracała nawet uwagi na wielką bliznę oszpecającą jego twarz". To zdanie tak mnie śmieszy, to takie śmianie się z twarzy Eskela. XD Wiem, że pewnie nie to miałaś na myśli, ale mnie to rozbawiło. Sama też się przecież nabijam z jego twarzy czasami, chociaż go uwielbiam.
    No, no, no. Pat i Eskel razem w łóżku.
    Wiesz, że uwielbiam takie sceny u Ciebie, nie? Zawsze pięknie opisane i takie... urocze? (Ostatnio wszystko jest dla mnie słodkie i urocze, co się ze mną dzieje?)
    Końcówka jak zawsze mi się podoba. Wzorowane Sapkowskim. Nawet nie wiesz jak w książce podobał mi się ten fragment, którym się tu inspirowałaś. No więc podoba mi się to i tutaj. <3
    Takie długie rozdziały to ja mogę czytać, hehe. Uwielbiam.
    W roku szkolnym może być z tym gorzej, ale jak widzę, jak się wkręciłaś w pisanie tego opowiadania, to wiem, że źle nie będzie, uwierz.
    Poza tym lekcje to najlepsze miejsce do myślenia o fabule (wiem coś o tym), tylko proszę z tym nie przesadzać i mi się ładnie uczyć, o! XD <3
    No dobra, to by było na tyle z mojego komentarza. Wybacz za jego wulgarność i powtórzenia.
    Duuuużo weny na rok szkolny życzę! <3
    Va faill! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Długo nie musiałam czekać na kolejny rozdział :P
    Piosenka bardzo piękna :)
    Nie lubię tych napadów gniewu Mike’a. Oberwało się biednemu Chesterowi, który przecież ma swoje problemy, które wcale nie są błahostką. Dobrze, że Mike się wtedy trochę opanował. Zastanawia mnie, czy postanowi w końcu powiedzieć prawdę Chesterowi.
    Ciekawe też, czy Pat zrobiła to, co zrobiła tylko temu, że zobaczyła Lamberta z tą tam.

    To życzę wytrwałości w technikum :P (jak dobrze - i niedobrze zarazem - że przede mną ostatni rok :d)

    Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nieżle.
    Sorki będzie krótkie.
    Bardzo podobal mi się ten rozdzial.
    No cóż najbardziej to jak Mike wrócić do studia i jego rozmowa z Chesterem.
    Tego się nie spodziewalam że Mike się zalamie.
    No cóż czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  4. O jejku, na początku chciałam cie zabić za to, co zrobiłaś Pat, ale widzę, że na końcu ktoś ją pocieszyć, wiec nie ma tragedii :D ale kurcze, Lambert dostał ode mnie dużego minusa :/
    Początkowe opisy strasznie mi się spodobał. Wszystko idealnie zobrazowały, cały bal oraz Granta który cały czas narzekał na swój strój i porównywał siebie do innych <3
    Piosenka była naprawdę ładna ;) gif również podbił moje serduszko :D
    jejku nie znoszę pisać na telefonie, wiec dzisiaj będzie króciutkie :/
    Pozdrawiam Cię serdecznie!
    Zuza <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabić mnie to maaaało :/ napisałam Komentarz i oczywiście mi się nie opublikował :/
    na początku chciałam cie zabić za to, co zrobiłaś Pat. Ale widzę, że pod koniec znalazła pocieszenie <3 a Lambert dostaje dużego, ogromnego minusa ode mnie w tym momencie ;)
    Początkowe opisy mnie urzekły. Pokazały całościowo bal ora z to jak Geralt narzekał na swój strój i porównywał się do wszystkich pozostałych :D
    Wybacz, że dzisiaj krócej, ale nie lubię pisać na telefonie :/
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo a jednak się opublikował? O.o o cholercia ;) głupi telefon mi nic nie pokazuje, wybacz :D

      Usuń
  6. Wreszcie bal! Geralt na balu przypominał mi troszkę Rona na Balu Bożonarodzeniowym w Harrym Potterze. Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi ;)
    Pat widziała Keirę i Lambaerta. I tak w sumie to nie wiem z czego dokładnie zrobiła taką tragedię. Ok, Lambi był z Keirą, ale teraz ją tylko przytulił. To Pat ostatecznie zachowała się okropnie.
    Majki dostał szału, jakieś papierowe, sztuczne mi się to wydawało, przepraszam.
    Ja też już idę do nowej szkoły. :D Czyli jesteśmy z tego samego rocznika. Liceum mnie wita. :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Wyraźnie masz aż taką "nową wenę" na opowiadanie. Ono się robi strasznie inne, ale to już wszyscy wiemy. Uwielbiam fantastykę, ale szczerze mówiąc, to trochę jakby mnie nią uderzyłaś. xD
    Jeny, jak ja tęskniłam za tymi Linkinowymi klimatami w Twoich rozdziałach. Tak mi się pięknie czytało moment z Mikiem i Chesterem, przypomniało mi się Twoje poprzednie opowiadanie i ogólnie bardzo mi się podoba. Pisz tego więcej. ;-;
    O jeny, cóż za sceny na końcu. Czy Ty mi przypadkiem nie mówiłaś, że utożsamiasz się z Pat? xD
    Nie, nie będę Ci o tym pierniczyć, bo moje utożsamianie się z Niną rozwala mi opowiadanie, także nie chcę Ci zrobić tego samego.
    I przepraszam za tak krótki komentarz. Więc pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam!
    AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! O ja pierdziele! Ile akcji w tym rozdziale, że aż nie wiem co napisać. Szczena opada, kochana. Ogółem rozdział taki boski. Literówek nawet nie widziałam, chyba!!! Szkoda, że rozdziały będą rzadziej :(
    No i ta piosenka! Jest cudowna! Świetnie ją napisałaś! Przyznam, że ryczałam xD ale nikt nie musi wiedzieć, niech to pozostanie w sekrecie!
    I W KOŃCU POJAWIŁ SIĘ ROB! WEEEEEEEEEEEE <3 <3
    No i Lambert... O JAK DOBRZE, ŻE GO NIENAWIDZĘ. Jak on mógł zrobić coś takiego Pat? Biedna Pat! Ale przynajmniej poprawiła sobie humor z... ym... jego imię to Eskel! Tak!
    Ogólem uwielbiam Yenn i Geralta. I Yennyfer zaginająca tą koleżankę ze szkoły magii była cudowna!!!!! *-*-*
    No i było trochę Mika i Chestera razem! W KOŃCU!
    Mike zachował się jak baba, która ma okres: płacze, krzycz, ale nie chce tego robić, a iiiiidź :P PFFF! Z tymi facetami są same kłopoty, pfff.
    Ym, ja pierdziele, co ja Ci tutaj popisałam xD
    No to czekam na rozdział, powodzenia w szkole, WENY I POZDRAWIAM!
    BYWAJ <3

    OdpowiedzUsuń
  9. JEZUUUUUUUŚKUUUUU!

    Rozdział mega długi, lecz to się chwali! <3 Już dawno nie miałam okazji z taką lekkością przebrnąć przez tekst równie długaśny na jakimkolwiek blogu :)
    Zacznę od tego, iż jesteś mistrzynią opisów. Zdanie: "Jednak ona wygięła usta koloru fioletowych, dojrzewających na małych gałązkach, winogronek i spojrzała na niego fiołkowymi, pełnymi zachwytu oczami" idealnie oddaje rzeczywistą aparycję Yenniferki (jejciuuu, mimo stanu rzeczy w książkach Sapkowskiego, w grze ciągle shipuję Triss/Geralt :C ). Oby było więcej takich smaczków, jak w tym rozdziale!
    AJAJJAAJJAJAAJ <3 ESKEEEL, mój kochany wiedźminuś-uś! On jest taki słodki, nie sądzisz? Śmieszny do granic możliwości, ale obiecaj mi, że wykorzystasz w opowiadaniu soczyściej postać Lamberta BEZ KEIRY (ughhh)! Tylko nie to, jak ja nienawidzę tej pary. Lambert rulez, biaaatch!

    Czekam z niecierpliwością na WIĘCEJ <3

    Meredith z mirkwood-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Calumi