poniedziałek, 3 sierpnia 2015

XXIII + PODZIĘKOWANIA

Ich podróż choć długa, czasem dostarczała różnorodnych atrakcji, takie jak miejscowi zbóje czy zwabione odorem wojny, potwory. Mimo to, Yennefer, Pat i Vesemir dzielnie brnęli w stronę Vengerbergu, przechodząc przez punkty kontrolne bez większych problemów. Owszem, czasem żołnierze, stojący przy mostach cz bramach, do najmilszych lub bystrzejszych nie należeli, jednak i to, nie było przeszkodą dla tej trójki. Aktualnie znajdowali się na ziemiach między Tawor i Jelig. Ziemiach, których główną i jedyną atrakcją były pola usłane złotem tutejszych zbóż.
- Yennefer, powinniśmy zrobić postój – Vesemir oznajmił, po czym spojrzał na nie reagującą kobietę ubraną w czarne spodnie i koszulę z ozdobnymi, kruczymi piórami przy ramionach. – Konie nie dadzą rady jechać dalej, a do najbliższej wsi, jakieś dwa dni drogi.
- Niech więc będzie. Zaraz się ściemni, a wolę nie pchać się w te pola pełne różnych stworzeń – nie odwracając się, odpowiedziała na pytanie sucho i poważnie, po czym zatrzymała konia i zgrabnie z niego zsiadła. Pat i Vesemir zrobili dokładnie jak kobieta, lecz z mniejszą gracją.
- Pójdę poszukać jakiegoś drewna na ognisko – staruszek westchnął, przywiązując konia do pobliskiego drzewa, a następnie ruszył wolnym krokiem przed siebie, zostawiając Yennefer i białowłosą.  
- Idę z tobą – Pat krzyknęła radośnie, po czym zerwała się z miejsca i podbiegła do dziadka. Uwielbiała z nim przebywać. Zawsze opowiadał jej różne historie podczas ich wspólnych spacerów. Opowieści te w większości związane były z życiem, ludźmi, zwyczajami oraz pięknem i surowością tego świata. Dzięki temu, dziewczyna wiedziała jak odnaleźć się w najróżniejszych sytuacjach, czy po prostu uważała, by czasem, nie oczekiwać od życia zbyt wiele, gdyż może to skończyć się dla niej niepotrzebnym bólem i smutkiem. To Vesemir brał ją zawsze na kolana i śpiewał, choć niezbyt ładnie, piosenki przy cieplutkim ogniu, który ogrzewał ich twarze i dawał podziwiać swoje czerwono-żółte języki. Do teraz pamiętała te święcące, radosne i stare oczy dziadka.    
- Nigdzie nie idziesz – usłyszeli głos tak suchy i groźny, że po ich ciałach przeszedł dreszcz, a na rękach białowłosej dziewczyny pojawiła się gęsia skórka.
- Ale mamo.
- Milcz – Yennefer patrzyła na córkę groźnymi, fiołkowymi oczyma, na które nie w sposób było patrzeć dłużej niż kilka sekund. – Kobieta nie powinna chodzić po jakiś polach i zbierać drewna. Jeszcze się ubrudzisz – dodała i nie spiesząc się, usiadła na wcześniej rozłożoną na trawie, tkaninę.
- Przecież jestem wiedźminką. Jakby nie patrzeć, brud to część mojego zawodu – uśmiechnęła się szczerze do Vesemira, a dopiero potem spojrzała na matkę, która patrzyła groźne na wiedźmina i córkę. 
-  Nie po to uczyłam cię manier, byś teraz przypominała niedomytą chłopkę, która zajmuje się hodowlą świń – Yennefer orzekła, unosząc wyżej głowę i zarzucając delikatnie kruczoczarnymi lokami, które lśniły odbijając zachodzące słońce.
- Ale jestem wiedźminką. Czemu chcesz podważać moje przeznaczenie?
- Jakie przeznaczenie, dziecko? Twoje miejsce już od samego początku powinno być na wyspie obok Vengerbergu. W klasztorze, wśród twoich koleżanek, które razem z tobą studiują magię – wstała szybko i zrobiła się jeszcze poważniejsza, o ile było to możliwe. – Ale nie, pan Geralt zażyczył sobie inaczej. Może, gdyby tak nie było, nie miałabyś tej blizny – Vesemir zmarszczył czoło i groźnie spojrzał na kobietę o kamiennej twarzy. Tego było za wiele. Wiedźmin widząc zdenerwowaną twarz Pat, która za wszelką cenę próbowała opanować jednocześnie smutek, związany ze wspomnieniem o bliźnie, położył dłoń na jej ramieniu. 
- Czyli po to mnie tam wieziesz, tak? Do jakiejś cholernej szkoły, bo nie odpowiada ci to, że obijam się na szlakach prowadząc życie jako wiedźminka? - Pat spojrzała na matkę zaciskając zęby. – Wywozisz mnie gdzieś, gdzie nie mam najmniejszej ochoty się udać, i w dodatku nawet nie dałaś  mi się pożegnać z ojcem – głos dziewczyny załamał się, a ona delikatnie odwróciła głowę, by nie rozpłakać się jak dziecko. Dziecko, które nie umie się opanować i przejmuję się byle czym, reagując na to wszystko płaczem. Miała wszystkiego dość. Swojej uległości i tego, że nie umiała się bronić przed psychicznymi atakami matki. 
- Milcz – Yennefer syknęła i spojrzała fiołkowymi oczami tak groźnie jak nigdy dotąd. Białowłosa przez chwilę zawahała się, patrząc na wściekłą matkę. Wiele widziała, lecz ten wzrok wzbudził w niej strach.
- Nie. Nie zrobisz mi tego, co zrobiłaś z Geraltem. Nie zabijesz we mnie uczuć, które ci się nie podobają.
- Powiedziałam, Milcz! – kobieta ubrana w czerń i biel krzyknęła, marszcząc czoło. Pat jedynie zacisnęła pięści i odwróciła się na pięcie. Tak bardzo miała wszystkiego dość, że nawet nie spojrzała w oczy Vesemirowi, który próbował ją zatrzymać.  Kierowała się przed siebie, nie zwracając uwagi, gdzie idzie. Po prostu chciała zostać sama i przemyśleć to wszystko. Nie czuła nawet, jak wysokie krzewy i małe drzewa, przez które się przedzierała, ranią jej dłonie i twarz. Po prostu sama. Krocząc na oślep, dotarła do małego stawiku otoczonego zielonymi krzaczkami i fioletowymi kwiatami. Kiedy usiadła na średniej wielkości, zamszonym kamieniu, spoglądała na czerwoną taflę wody i wdziała w niej siebie. Zachód słońca wypełniał niebo kolorem krwi, a drzewa szumiały między sobą i zahaczały się wzajemnie gałęziami. Blada twarz, przez którą przechodzi okropna blizna. Oto co widziała przed sobą Pat. Obrzydzenie i złość. Chwyciwszy mały kamień, rzuciła nim z całej siły we własne odbicie, rozchlapując jednocześnie wodę we wszystkie strony.  Bezradnie chowając twarz we własnych udach, chciała odciąć się od tego wszystkiego. Yennefer, odbicie w wodzie, czerwone niebo. Nawet szum drzew wprawiał ją w zdenerwowanie. Nie zwróciła uwagi na to, jak długo tam siedziała.
- Pat? – jej szloch przerwało ciche wołanie tak dobrze znajomego jej głosu. Vesemir.  – Tutaj jesteś – powiedział spokojnie i usiadł na ziemi, obok białowłosej, która próbowała ukryć płacz. Milczeli oboje wpatrując się w czerwoną taflę wody, małego stawiku. – Nie płacz – wiedźmin zerwał, znajdującego się blisko niego, fioletowego kwiatka i umieścił go we włosach dziewczyny. – Wiesz, że tego nie lubię.
- Przepraszam – rzekła wciąż załamującym i ledwo słyszalnym głosem. – Po prostu nie umiem tego zahamować – westchnęła i zwiesiła głowę w dół, jednocześnie delikatnie dotykając ozdobę na swojej głowie. Ponownie zbrakło jej słów, a może odwagi. Cisza. Słuchać było jedynie pogwizdujące w okolicy ptaki i szumiące korony, zielonych drzew, co kołysały się leniwie w prawo i lewo. – Czyli to ona mieszała w mojej mutacji? – powiedziała i spojrzała rozbrajającym wzrokiem na dziadka.
- Tyle razy cię prosiłem, byś nie czytała mi w myślach.
- Wybacz, chciałam wiedzieć o czym rozmawialiście jak mnie nie było – westchnęła i spojrzała na małą czerwoną kropkę, chowającą się za kępami traw. Zapomniała z tego wszystkiego, że nie wypada znać czyichś myśli. Była zbyt zdenerwowana tą całą sytuacją. – Czy ta moja blizna – zatrzymała się i delikatnie zacisnęła pięści. – Naprawdę jest okropna?
- Pat, dziecko, jeśli ty się przejmujesz jedną blizną, która, jeśli mam być szczery, dodaje ci uroku – uśmiechnął się szczerze i delikatnie uderzył dziewczynę w ramię. – To co ma powiedzieć Eskel lub Lambert? – zaśmiał się i rzucił okiem na nieruchomą taflę wody. Kobieta wykrzywiła usta w lekki uśmiech, a następnie dołączyła do obserwowania jeziorka. Zrobiło jej się o wiele lepiej. Vesemir zawsze potrafił wyciągnąć ją nawet z najgorszego smutku i zdenerwowania. Nie było innej możliwości przy jego szczerym uśmiechu, który tak uwielbiała i przy tych radosnych oczach i głosie. – Yennefer miała swoje powody, by to robić i zapewne opowie ci o nich, jak tylko wrócimy.
- Dziadku?
-Tak?
- Posiedźmy tu jeszcze chwilę.
- Dobrze, Pat. Dobrze.

***

Głośne pukanie zbudziło go ze snu. Wstając z twardej podłogi, próbował przypomnieć sobie, co działo się wczoraj i dlaczego, między innymi,  spał na ciemnych panelach. Sprawa, z którą ktoś przyszedł musiała być ważna, bowiem niecierpliwy jegomość uderzał w drzwi z niemałą siłą. 
- Już idę, idę – Farrell przecierając oczy, ziewając i uważając, by o nic się nie potknąć, kierował się w stronę wejścia. Ograniczona widoczność, jak i ból głowy sprawiał, iż przekręcenie kluczyka, dla rudzielca stało się zadaniem prawie, że niewykonalnym. Po trzech minutach męczenia się z otwieraniem drzwi, udało mu się, a do mieszkania wszedł zdenerwowany Delson. Jego mina z góry stawiała sprawę jasno, choć tak naprawdę Dave wolał mieć wszystko gdzieś i po prostu chciał w spokoju poleżeć na wygodnej kanapie, popijając herbatę i połykając tabletki przeciwbólowe.
- Posłuchaj, wydzwaniam do ciebie od godziny trzynastej – wskazał za zegar, który wskazywał dziewiętnastą. – A stałem pod tymi drzwiami jak osioł, przez jakąś godzinę. Cholera jasna, czy ciebie pojebało, Farrell? – Brad zmarszczył czoło, po czym groźnym wzrokiem odprowadzał lekko nieobecnego przyjaciela, kierującego się w stronę wygodnej kanapy.
- Dobra, dobra. Bądź już cicho, bo zaraz wybuchnie głowa – rudzielec położył się, a następnie wziął głęboki oddech i zamknął oczy, próbując nie myśleć o bólu. To wszystko go przerastało.
- Nieźle sobie wczoraj popiłeś – Delson stwierdził, obserwując porozrzucane butelki piwa i wódki, a także na ogólny nieład. – Nie porzygałeś się czasem?
- Zabawne – Dave przekręcił się na drugi bok, kierując swoją twarz w stronę oparcia od kanapy. Brad wiedząc, iż taka rozmowa nie ma większego sensu, udał się do kuchni, gdzie wyciągnął dwa kubki i zabrał się za przygotowywanie kawy dla siebie oraz wody dla przyjaciela, który poległ w bitwie zwanej ,,kac’’. Wróciwszy, ustawił wszystko na stole i usiadł na wygodnym fotelu. Dobra, gorąca kawa idealna na zachowanie spokoju w takiej sytuacji. – Jakby co, to tu masz wodę – Delson powiedział spokojnie, po czym zamoczył usta w czarnym płynie i westchnął cicho, delektując się wyśmienitym napojem.
- Podasz mi? – Farrell wystękał cicho i lekko przekrzywił głowę w dół, by móc spojrzeć na przyjaciela.  Ten tylko pokręcił głową. – Cholera jasna – wycedził i powoli zgramolił się z kanapy, klnąc pod nosem. Czuł jak wszystko pulsuje, a jeszcze dodatkowo, Brad, chcąc zrobić na złość rudzielcowi, zaczął nieznośnie siorpać. – Nienawidzę cię – westchnął i trzęsącą się ręką chwycił za szklankę, po czym powrócił na swoje miejsce. Wygodna i ciepła kanapa, była dla Dave’a istnym rajem, pomijając oczywiście bolącą głowę. Delson jeszcze przez jakiś czas bawił się telefonem i palcami, lecz, gdy stwierdził, że siedzenie tutaj nie ma sensu, postanowił dokończyć picie wyśmienitego napoju.
- Widząc, że prawie masz się dobrze mogę iść odwiedzić Chestera – Brad dopijając kawę do końca, oznajmił, a po chwili wstał i zaczął kierować się w stronę wyjścia. – Pozdrowię go od ciebie – usłyszał jedynie jakieś mamrotanie, które były chyba odpowiedzią na wypowiedź Delsona i wyszedł zamykając drzwi najgłośniej jak potrafił.

***

- Czemu mieszałaś w mojej mutacji? – Pat spytała cicho i niepewnie, wpatrując się w płonące drewno. Yennefer milczała, przegryzając dolną wargę. Nie wiedziała od czego ma zacząć, jak zacząć, jak ubrać to wszystko w słowa. Wszystkie myśli zaczęły krążyć w jej ogłowie, tworząc chaos, z którego nie dało się niczego wybrać.

- Ja – przerwała i próbowała ogarnąć swój, drgający głos. – Ja tylko chciałam, abyś miała uczucia – wyszeptała tak cicho,  że Pat ledwo ją usłyszała. – Dobrze wiesz, że te wszystkie procesy stawania się wiedźminem powodują zaniki uczuć – ponownie przerwała i spojrzała na córkę, która niezauważalnie przełknęła ślinę. – I co, miałam patrzeć jak męczysz się, by zrozumieć na czym bazuje miłość do rodziców, do innych? Na twoją obojętność? – fiołkowe oczy zaczęły świecić się, odbijając światło czerwono-żółtych,  tańczących płomieni. – Myślisz, że Geralt naprawdę czuje, że mnie kocha? Nie. On tylko wie co zrobić, by zaspokoić moją potrzebę bycia kochanym, Pat. Pieprzone przypuszczenia, które najczęściej są trafne, ale często również wymuszone. ,, Bo chcę, byś poczuła się lepiej’’ – płacz przerwał jej wypowiedź. Yennefer patrzyła zapłakanymi oczami na córkę, która zwiesiła wzrok w podłogę. Pat nie mogła już tego znieść. Łzy same wędrowały po jej policzkach. Pierwszy raz słyszy płacz matki i widzi to, jak się przed nią otworzyła.  – Nie ważne, że on się przy tym męczy, że nie jest pewien czy dobrze robi i przez to żyje w strachu. ,,Bo chcę, byś poczuła się lepiej. Byś poczuła się kochana’’ - wszyscy milczeli wpatrując się w ognisko, które oświetlały ich twarze czerwono-żółtym blaskiem.


Witajcie Kochani!
Oto nowy rozdział, krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że Wam się spodobał. ;-;

Czy zauważyliście jaka liczba widnieje na liczniku wejść? 
CHOLERA JASNA 40 TYŚ!!!
Aż nie wiem co mam pisać i jak wszystkim podziękować. Jest to dla mnie wielkie osiągnięcie pomijając to, że jeśli chodzi o komentarze, to mogę sobie ponarzekać. xD <3 
Nie zmienia to faktu, że jestem dumna zarówno z siebie jak i Was, bo to dzięki moim czytelnikom stało się to, co się stało. Jestem pod ogromnym wrażeniem, naprawdę!
Jeszcze raz dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. Jesteście niesamowici! 
Do zobaczenia wataho!
Bywajcie! <3 

12 komentarzy:

  1. Ty specjalnie tak ułożyłaś te utwory, że mnie zawsze wzruszają?
    Naprawdę. Muzyka idealnie się wpasowuje. Jeśli są osoby, które czytają bez niej, to niech żałują!
    No ale co do rozdziału.
    Co ta Yen wymyśliła. Na początku byłam zła na nią bardzo. Jeszcze odzywała się do Pat, jakby w ogóle nie szanowała jej zdania i nie zależało jej na szczęściu córki.
    Potem, no cóż. Zmieniłam zdanie. Końcówka jak zawsze wyszła ci wyśmienicie i zmieniła kompletnie moje zdanie o Yennefer. Wiem, że kocham Pat. I to bardzo.
    W komentarzu do poprzedniego rozdziału pisałam o tym, jakim idealnym ojcem jest Geralt, a dzisiaj napiszę o idealnym dziadku Vesemirze.
    Cholera no.
    Wybacz, że znowu wklejam cytaty do komentarza, ale są dla mnie zbyt piękne, abym mogła je pominąć.
    "Uwielbiała z nim przebywać. Zawsze opowiadał jej różne historie podczas ich wspólnych spacerów. (...) To Vesemir brał ją zawsze na kolana i śpiewał, choć niezbyt ładnie, piosenki przy cieplutkim ogniu, który ogrzewał ich twarze(...)".
    Jejuu. Nawet nie wiesz jak bardzo kojarzy mi się to z moim dziadkiem. Kocham swojego dziadka, można powiedzieć, że równie mocno, co Pat Vesemira.
    Wspaniale opisujesz te relacje no. ;_;
    I znowu żal mi Dave'a. Wszystko musi trzymać w sobie.
    Mój komentarz nie będzie dzisiaj jakoś szczególnie długi, musisz mi wybaczyć. Trochę moich przemyśleń napisałam Ci już prywatnie.
    No i muszę Ci oczywiście pogratulować! <3
    Nawet nie wiesz jaka byłam dumna, kiedy na Twoim liczniku wyświetleń pojawiały się liczby 2000, 5000, 20000, no i teraz to 40000. W ogóle nie wiem aż co Ci napisać, to piękne, że tak rozwinęłaś się w pisaniu. Wiesz, że czekam na twoją pierwszą książkę, dalej to już samo pójdzie. Wierzę w to. Wierzyłam w Ciebie od samego początku i chyba mogę się nazwać Twoją pierwszą i najwierniejszą fanką. Będę wierzyć już zawsze, jesteś wspaniała. ;_; <3
    Jeszcze raz napiszę, że jestem mega dumna i wielkie gratulacje! <3
    No i standardowo czekam na kolejny! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju. Dziękuję moja najwierniejsza fanko! <3 :')

      Usuń
  2. Dobra kpmentuje od razu. Nie chce narobic sobie zaleglosci jak przy poprzedniej notce
    Strasznie podoba mi sie ten rozdzial
    Dziekuje za Brada i Dave'a - uwielbiam ostatnio tych gosci.
    Teraz rozumiem postepowanie Yen.
    Ma racje.
    Chce abby corka czula kochala i przezywala tak wspaniale uczucia i emocje.
    Dziadka Pat uwielbiam.
    Gratulacje!
    Czekam na kolejny.

    Mika

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszę ten komentarz już trzeci raz. Zaraz mnie coś trafi.
    Don't matter.
    Kłótnia z początku rozdziału, była bardzo realistyczna. Wiesz, nie każdy tak potrafi napisać wymianę zdań. Podobała mi się, a koniec sprawił, że po porostu się rozpłynęłam. :)
    Rozumiem Yennefer. Chciała dobrze dla córki. Z jednej strony posiadanie uczuć to przekleństwo, z drugiej rzecz niezbędna.
    Bywaj!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Najpierw miałam napisać, ze Yennefer to straszna franca, ale jednak miała dobre intencje. Chciała żeby jej córka była ,,normalna", ale nie wyszło jej. Kac morderca nawet Phoenixa nie oszczędza. Już sobie wyobrażam irytację ze strony Davea na trzaśnięcie drzwiami. Wzruszający rozdział :(
    A teraz gratuluję Ci 40 tysięcy wejść. Zasługujesz zdecydowanie na więcej!
    Weny i ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, taasteful. ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję 40 tysięcy wyświetleń. Jak patrzę na takiego Twojego bloga a potem na swoje ledwo 1000, to aż jestem pełna podziwu.
    Uwielbiam Bradzia. Nawet, gdy jest złośliwy, to go uwielbiam.
    Żądam następnego rozdziału z miliardem stron o Mike'u. A jak nie, to sama będę o nim pisać w komentarzach.
    Grrrr.
    W ogóle, nazywasz nas watahą. Czuję się z tym dziwnie jak na koncertach Bednarka, gdy krzyczy "łapy w górę załogo!". xD
    Przesiąknęłaś wiedźminem. Ale nie mam o to pretensji, bo sama właśnie przesiąkłam... Chyba domyślasz się kim... A jak się nie domyślasz, to przeczytasz w najbliższym czasie na WOK. ;-;
    Zaczynam znowu pieprzyć o swoich opowiadaniach także lepiej będzie jak oddalę się w cieniu zmieszania.
    Pozdrawiam i życzę weny. :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :)
      Jakoś nie umiem się powstrzymać, by nie przesiąknąć tego wiedźminem. xD <3
      Ps Pisz mi szybko nowy rozdział na WOK D:

      Usuń

Szablon wykonany przez Calumi