czwartek, 30 lipca 2015

XXII

Geralt widząc, w jakim humorze jest dzisiaj Yennefer, wolał nie odzywać się wcale i po prostu zaszyć się gdzieś z dala od niej. Zawsze, kiedy kobieta była zła lub zdenerwowana jakąś sytuacją, dochodziło do kłótni, po której, do porozumienia dochodzili dopiero  po tygodniu lub dwóch. Spowodowane było to tym, że Geralt był zbyt małomówny i za bardzo skryty w takich momentach, by przeprosić lub po prostu porozmawiać, a Yennefer blokowała duma. Mężczyzna udał się więc na mały spacer, by podziwiać tutejsze widoki zamczyska i krajobrazu wokół.  Stąpał dość niepewnie, przegryzając dolną wargę i wpatrując się w podłogę. Wciąż myślał o Pat. O tym co zobaczyła. Wzdychając cicho usiadł na drewnianym tarasiku, który służył bardziej jako wielkie schody, jakimi można było dostać się szybciej do zamku. Przed sobą widział worki treningowe, wiatraki, kukły. Uśmiechnął się lekko pod nosem, bowiem między tym wszystkim widział biegającą córkę. Gnała jak wicher.

***

- Ale tatoo, już ćwiczyłam na wiatraku – Pat skrzywiła się i popatrzyła na ojca z wyraźnym znudzeniem. Ten skarcił ją wzrokiem i mocno zmarszczył czoło, jednocześnie kiwając lekko głową.  Mimo, że kochał ją najmocniej na świecie, nie mógł pozwolić, by odpuszczała sobie treningi. Dziewczynka nienawidziła tego wzroku najbardziej, bowiem sprawiało to, że jednocześnie czuła strach i poczucie winy. Zwiesiła wzrok w dół i czekała na karę słowną.
- Pat, przecież wiesz, że nikt nie stał się profesjonalistą, siedząc na tyłku – Geralt delikatnie uniósł jej głowę do góry, tak, by mógł spojrzeć w te słodkie, kocie oczka, a po chwili uśmiechnął się i potarmosił jej białe włosy.  Nie umiał się na nią dłużej gniewać. – A to co? – wskazał na ogromny siniak, koloru kosmosu, na ramieniu córki. Dziewczynka milczała przez chwilę, robiąc jasnym, skórzanym kozakiem, dziurę w piasku.
- A to nic. Po prostu za wolno zrobiłam unik przed skrzydłem wiatraka i wyszło jak wyszło – Pat skrzywiła lekko usta i spojrzała w lewo, by nie musieć patrzyć w oczy ojca i jednocześnie nie spalić się ze wstydu. Geralt westchnął cicho i uniósł tylko jedną brew. Dusiło go w gardle, gdy widział posiniaczone i poranione ciało córki, lecz wiedział, że musi uodpornić się na ból i szkolić swoje zdolności.
- I ty mówisz, że nie musisz ćwiczyć, tak?
- No bo, jestem już trochę zmęczona – powiedziała, przecierając oko, jednocześnie patrząc drugim na reakcje wiedźmina. Udawała. Chciała teraz pobyć z nim. Tylko z nim. Tak dawno go nie widziała, a szczerze, miała dosyć wykładów o magii, które wbijała jej do głowy Yennefer. Brakowało jej luźnego, jeśli można to tak ująć, bowiem lekcje zręcznościowe z Geraltem, wcale nie były sielanką, biegania po drewnianych słupkach obok przepaści, unikania zadających ból, skrzydeł złowrogiego wiatraka czy po prostu ćwiczeń wydolnościowych. Jedno było pewne. Nawet siniaki i rany były lepsze niż lekcje magii z Yennefer.
- Tak? To trzeba cię trochę rozbudzić – odpowiedział i uśmiechnął się podejrzanie, wprawiając Pat w zdziwienie. – Chodź tu! – zawołał i zaczął biec za dziewczynką, która w porę zorientowała się co chce zrobić jej ojciec i odskoczyła w idealnym momencie.
- Nigdy mnie nie złapiesz! Jesteś zbyt wolny! – krzyczała uradowana białowłosa, biegnąc najszybciej jak potrafiła. Geralt z uśmiechem gonił tego małego brzdąca, zgrabnie omijając leżące kamienie czy wystające, większe, kępy traw.  – Ślimak!
- Uważaj na rusztowaniach – spojrzał na dziewczynkę, która zręcznie wchodziła po drabinie i znikła za murami. Gwynbleidd nie musiał wkładać większej pracy, by dogonić małą.
- Kto pierwszy na dole, po drugiej stronie! – wrzasnęła Pat i z radością zeskoczyła zgrabnie z kamiennego murku na drewnianą płachtę. -Stąd już połowa drogi do mety  - pomyślała i odgarnęła opadające jej na twarzyczkę, białe kosmyki.  – Będę pierwsza na dole! – przyspieszyła kroku.
- Chyba jak spadniesz – zaśmiał się Geralt doganiając młodą wiedźminkę. Oboje biegli obok siebie i zręcznie zeskakiwali na niższe poziomy rusztowań, które służyły głównie do ćwiczenia poruszania się w trudniejszych warunkach, wymagających więcej skoków, podciągnięć i ogólnie siły. Kiedy byli już prawie na mecie, Biały Wilk w ostatniej chwili  wyprzedził córkę, zapewniając sobie zwycięstwo.
- Halo. Chyba nie sądzisz, że tak po prostu ze mną wygrałeś. Chyba wiadome, że dawałam ci fory – Pat wygięła usta w udawane oburzenie i założyła ręce, wpatrując się jednocześnie w bok.
- Fory? – Geralt udał zdziwionego. – Ja ci dam fory – zaśmiał się, chwycił córkę i zaczął tarmosić jej białe włosy. Dziewczynka próbowała uwolnić się z objęć ojca, lecz niezbyt jej to wychodziło. W rezultacie oboje stracili równowagę i upadli na ziemię, śmiejąc się jednocześnie.  Obojgu tego brakowało. Leżeli razem, nadal chichocząc i wpatrując się w białe chmury, które leniwie sunęły po niebieskim morzu. Doszukiwali się w śnieżnobiałych kłębach różnorodnych kształtów i znaków, uśmiechając się i uderzając nawzajem w ramię. W takich momentach Pat zapominała o wszystkich manierach, jakich nauczyła ją Yennefer. A każde nietaktowne na jej lekcjach, kończyło się tym surowym wzrokiem fiołkowych, tajemniczych oczu, co budziły strach i niepewność nawet u Białego Wilka czy Vesemira. Geralt natomiast zapominał o widoku krwi, odoru trupów i potworów, które widział prawie codziennie. Z tym małym brzdącem wszystko zapadało w niepamięć. Nie musiał wyczulać swych zmysłów, nie musiał idealnie dobierać słów, by wypowiadać się w miarę ładnie i sensownie. Oboje byli wolni.  

***

- Nad czym tak myślisz? – Pat usiadła na drewnianym tarasiku, obok ojca i uśmiechnęła się szczerze.
- Przypominam sobie stare czasy – wygiął usta delikatnie, po czym cicho westchnął. – Pamiętasz, jak wywróciliśmy się  w tamtym miejscu i leżeliśmy chyba z trzy godziny, nieustannie się śmiejąc i obserwując chmury?
- A potem Yen przyszła do nas, zaczęła krzyczeć i groźnie wymachiwać rękoma, po czym sama się przyłączyła i leżeliśmy tam kolejne dwie godziny? – zaśmiała się dziewczyna. – Tak pamiętam.
- Brakuje mi tego. Wiesz, takiego beztroskiego biegania – spojrzał smutnymi oczami na córkę, po czym przełknął cicho ślinę. Otworzył się za mocno.
- Hej, przecież wiesz, że przy mnie możesz mówić wszystko to co czujesz – Pat ponownie uśmiechnęła się i złapała ojca za masywną dłoń. – Brakowało mi cię – dodała i położyła głowę na jego ramieniu. Geralt milczał, jedynie ściskając rękę córki. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do jej błękitnych źrenic, które zabarwiły się po tych całych wydarzeniach u Nahme.
- Ścigamy się? Tak jak wtedy, po rusztowaniach, na drugą stronę.
- Ślimak! – białowłosa krzyknęła wesoło i zeskoczyła z drewnianego tarasiku.
- Szybki ślimak – Geralt skoczył trochę później, by dać dziewczynie szansę na zwycięstwo. Zresztą, chciał popatrzeć jak radzi sobie pokonując przeszkody. Ostatni raz na tym rusztowaniu widział ją, gdy miała osiemnaście lat. Kobieta zgrabnie pokonała drabinę, stąpając może, tylko na dwa szczeble i znalazła się u góry. Tam stanęła na chwilę i spojrzała na doganiającego ją Geralta.
- Szybciej, szybciej! – ponownie krzyknęła i z uśmiechem pognała dalej, omijając wystające deski lub dziury w tarasikach. Gwynbleidd również pokonał drabinę i ruszył za córką. W ostatnim momencie, włosy Pat, zasłoniły jej widoczność, a zbyt dobry humor sprawił, że nie uważała zbytnio. Upadła potykając się o wystającą kępkę trawy. Geralt sam zapomniał co robi się w takich momentach i wywrócił się przez córkę, upadając twardo na plecy. Oboje zamiast wydawać z siebie odgłosy bólu, śmiali się ledwo łapiąc powietrze. Wkrótce zauważyli idącą w ich kierunku Yennefer, jak zwykle ubraną w czerń i biel.  Jej wyraz twarzy nie zwiastował niczego dobrego.
- Pat, wstań proszę – powiedziała sucho i spojrzała z lekką złością na Geralta, który usiadł. – Dziecko, jak ty wyglądasz?  Zaraz jedziemy, a cała jesteś w kurzu.
- Będziemy jechać to i tak się ubrudzę– westchnęła Pat, po czym wstała i zaczęła strzepywać swoją czarną kurtkę, którą nosiła zawsze, gdy wyjeżdżała w jakiejś ważniejszej i uroczystej sprawie. – Więc – ucichła jednak, gdy spotkała się z groźnymi fiołkowymi oczami. Zwiesiła głowę.
- Do zamku, ale już. Idź po Vesemira. Jesteś nieodpowiedzialna – powiedziała unosząc lekko głowę do góry i przymrużyła oczy patrząc na Geralta. – Tak samo jak twój ojciec.
- Yen, daj spokój. Pat potrzebuje trochę rozrywki w tej całej bieganinie – Gwynbleidd wstał i strzepał kurz z białej koszuli.
- Nie teraz. Nie, gdy nie wiemy co się dzieje, Gerat – spojrzała na niego jakoś inaczej. Milej. – Zabieram ją dzisiaj wraz z Vesemirem do Vengerbergu – dodała i obróciła się na pięcie nie czekając na żadną odpowiedź. Nie miała na co czekać, bowiem mężczyzna zwiesił tylko wzrok. – Nie mam pojęcia kiedy wrócimy – odeszła. Po chwili Geralt usłyszał czyjeś kroki. Pat. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Trwali w długim uścisku, który przerwała zniecierpliwiona czarodziejka.
- Żegnaj – dziewczyna uśmiechnęła się i odbiegła. Nie poczekała na jakiekolwiek słowa ze trony ojca.  Odpowiedzią były jego radosne oczy.  Wiedźmin długo jeszcze stał w miejscu i wpatrywał się w odjeżdżającą, na koniach, trójkę. Gdy znikli z widoku, postanowił udać się do zamku. Szedł już pewniej i z uśmiechem. Wiatr kołysał jego białymi włosami, które niezbyt estetycznie związane były w kitkę, a słońce oświecało jego zadowoloną twarz.  Kiedy wszedł do kamiennego zamczyska, usłyszał tylko krzyk Eskela.
- Zdenerwowany Eskel, tego jeszcze nie widziałem – zaśmiał się pod nosem i udał się w stronę wrzasków. Okazało się, że Mike tak zamachnął się, chcąc uderzyć małą kukłę, że sam poleciał wraz z ostrzem i złamał obiekt ćwiczeń.
- Ty jebany idioto. Jak można złamać kukłę. Kurwa mać. Vesemir cię zabije! – Eskel krzyczał łapiąc się za głowę. – O Geralt. Błagam weź go już.
- Dobrze, dobrze. Możesz iść – zaśmiał się głośno i uderzył przyjaciela w ramię. Ten uśmiechnął się szczerze i wyszedł. – To co, widzę, że czas zacząć cię faszerować eliksirami, bo twój organizm jest zbyt słaby.
- Jakimi eliksirami? – Mike spoważniał nagle i wstał z połamanej kukły.
- Poprawią twoją kondycję, siłę i takie tam. Chodź za mną – Geralt wykonał gest ręką, a Shinoda bez większego marudzenia ruszył za nim.  

***

- Norman, czy możesz mnie oświecić i powiedzieć czemu Shinody tak długo nie ma? – Dave nerwowo krążył w kółko po mrocznym pokoju, bawiąc się palcami. Bordowe ściany i czarne płytki sprawiały, że pomieszczenie było  tak ciemne, że nawet lampa z kryształkami, nie poradziła sobie ze znacznym rozjaśnieniem okolicy.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – wysoki mężczyzna chwycił szklankę z napojem i wziął łyk, nie zwracając uwagi na Farrella, któremu spieszno było poznać całą prawdę. Basista tylko skinął głową i usiadł naprzeciwko Normana.  - Dałem go pod opiekę pewnemu wiedźminowi – uśmiechnął się dziwnie i ponownie chwycił za szklankę, wypijając połowę zawartości. Dave wyraźnie spoważniał i momentalnie przestał stukać palcami o ciemne, dębowe biurko. Jego oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie, a usta lekko się otworzyły i zostały w takiej pozycji przez dłuższy czas.
- Słucham? – powiedział niepewnie, biorąc więcej powietrza, niż zwykle.  Norman nie odpowiedział. Siedział wygodnie na skórzanym fotelu i zaczął odpalać papierosa, za pomocą małej, srebrnej zapalniczki. – Słucham? – powtórzył głośniej i odważniej.
- No to co słyszałeś. Dałem go pod opiekę wiedźminowi. Ma go ćwiczyć, by później ten gówniarz  potrafił się obronić przed profesjonalistami  – Norman odpowiedział lekko mrużąc oczy i delektując się dymem, który otulał jego twarz.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że żartujesz sobie ze mnie, ale – przerwał i zaczął z nerwów gryźć paznokcie. – Wiedźmin? – pomyślał i krążył wzrokiem od lewa do prawa. Wszystko stało się takie skomplikowane i coraz bardziej niebezpieczne.  – Ja już pójdę do domu, sobie wszystko przemyśleć – wstał, odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając Normana bawiącego się papierosem. Kiedy dotarł do domu, odetchnął z ulgą i położył się na kanapie. Myśl, że Alex jest u Brada i nie widzi Farrella w takim stanie, w jakimś stopniu go pocieszała. Leżał tak, wpatrując się w szary sufit i stukając palcami o swój brzuch, wciąż myśląc o zawodzie Mike’a, jak i o tym, że szkoli go ponoć jakiś wiedźmin. – Wiedźmin – wyszeptał pod nosem, po czym przewrócił się na bok, jednocześnie mrużąc oczy. – Przecież to tylko jakieś bajki – nie wiedząc już co ma myśleć oraz robić, wstał gwałtownie i z uśmiechem podszedł do barku i otworzył go, ukazując jego zawartość. Wyciągnął dużą butle wina i wygiął usta w paskudny uśmiech. – Dzisiaj liczymy się tylko my, koleżanko.

***

W czwórkę usiedli przy dużym, drewnianym stole, na którym stały kufle i różnego rodzaju trunki. Geralt usiadł obok Mike’a oraz naprzeciwko Eskela. Lambert, zupełnie uzdrowiony przez Yennefer,  usadowił się natomiast na wprost Shinody. Muzyk nadal czuł się niepewnie wśród trzech, potężnych i groźnie wyglądających wiedźminów, lecz próbował wmówić sobie, że wszystko jest w porządku.
- No, to kto polewa? – mężczyzna z okropną blizną, biegnącą przez połowę twarzy, zapytał i wpatrywał się z uśmiechem w towarzystwo.
- Mike, czyń honory – Geralt wykrzywił usta w szczery uśmiech i wskazał na ogromną butlę ozdobioną najróżniejszymi malowidłami. Shinoda otworzył szerzej oczy i cicho przełknął ślinę. Widział siebie upuszczającego wielki przedmiot i śmiejących się z niego lub wściekłych wiedźminów.
- Geralt, ty poważnie? Przecież on to stłucze, nie podnosząc nawet butli do góry – Lambert uśmiechnął się ironicznie i uniósł jedną brew do góry. Wyglądał teraz, jak to określił Mike, jak ,,typowy skurwysyn’’. Shinoda tylko zmarszczył czoło, jednocześnie czując ulgę, że ktoś uniemożliwi mu rozlewanie trunku. – Zresztą, po trzech łykach Mordowni będzie rzygał dalej niż widzi.
- Zobaczymy – Spike wyprostował się, dumnie prezentując klatkę piersiową i zmrużył oczy, wpatrując się w wiedźmina, przez którego twarz biegły trzy blizny. Miał on wiele szczęścia, bowiem, gdyby nie zamknął oka we właściwym momencie, prawdopodobnie byłby ślepy.  Cholerne gryfy.
- I co się prężysz suchoklatesie?
- Dobra, dobra. Ja poleję – Eskel śmiejąc się, chwycił butlę, nalewając następnie płyn do kufla każdego znajdującego się tu mężczyzny. – No to zaczynamy.

*Parę godzin później*

- I ja mu wtedy na to – Geralt przerwał, wziął głęboki oddech, po czym zwiesił wzrok w dół i skrzywił się lekko. – Chorela, zapomniałem – złapał się za głowę i wziął kolejny łyk napoju, znajdującego  się w kuflu.
- Geralt, opowieść ta, doprawdy wzruszająca –Lambert  przerwał i skinął głową. – I z morałem – dodał po chwili,  machając palcem.
- Ciekawe jakim? – wtrącił się Eskel i spojrzał niezbyt przytomnym wzrokiem na przyjaciela.
-  Nie wiem, może – zamyślił się i popatrzył na lekko nieobecnego Shinodę, który zwymiotował już ponad trzy razy.  – Nie chlej tyle pacanie, bo porzygasz ubranie – wskazał ręką na Mike’a.
- Cholera Lambert, nie wiedziałem, że z ciebie taki poeta – Geralt odchylił niezbyt mocno głowę do góry i wysunął dolną wargę dalej niż przednią, by udać podziw.
- Widzisz? – przerwał i przesunął ciało tak, by wszyscy patrzyli na jego lewy profil. – Zawsze byłem stworzony do wielkich rzeczy.
- Ja też mogę opowiedzieć ci jakąś moją fraszkę – białowłosy uśmiechnął się głupio i zmarszczył czoło. – Chcesz posłuchać?
- Dajesz.
- Lambert, Lambert. Ty chuju.
- Całkiem, całkiem – wszyscy parsknęli ze śmiechu. Wszyscy prócz Mike’a, który wciąż próbował trzymać się na krześle i nie zwymiotować na wszystkich dookoła. Wszystko wokół wirowało, rozmazywało się. Przed nim zamiast jednego wiedźmina, pojawiło się trzech. Spirale, paski, szum przed oczami.
- Khurwa, Eskel, idź po zagrychę – Lambert pogłaskał się po brzuchu, po czym uderzył przyjaciela w ramię. Ten skulił się lekko i spojrzał na kolegę smutnymi oczami.
- Czy ty musisz używać na mnie agresji? – zwiesił wzrok i pociągnął nosem, udając, że płaczę.
- Przepraszam przyjacielu, przepraszam – przytulili się wzajemnie. – A teraz idź po jedzenie.
- Ale gdzie? – wiedźmin z blizną biegnącą przez połowę twarzy popatrzył się na wszystkich ze zdziwieniem.
- No do kuchnini, idioto – Geralt zaśmiał się i ponownie zamoczył usta w Mordowni. Jego umysł nie działał teraz zbyt poprawnie, ale wiedział, że kocha tych dwóch, jak braci. O chwiejącym się Mike’u, chwilowo zapomniał. Chwilowo, bowiem nieoczekiwanie, Shinoda zwymiotował na siedzącego naprzeciwko Lamberta.
- O kurwa, chłopie, ty to masz wyrzut – Eskel pokiwał głową i wskazał na brudnego i niezadowolonego przyjaciela. Lambert wstał gwałtownie i zrobił minę oburzonego, lecz wcale się tak nie czuł. To wszystko bawiło go w cholerę i postanowił w związku z tym ulepszyć tę ‘’imprezę’’.
- Zaraz wracam – wiedźmin rzucił krótko i chwiejnym krokiem poszedł do góry. Przewracając się w międzyczasie, przez porozrzucane butelki, postanowił, że resztę drogi uda się na czworaka.
- Eskel, miałeś iść po zagrychę – Geralt spoważniał na chwilę, próbując garnąć śmiech. – I od razu przynieś jakąś szmatę. Trzeba posprzątać to dzieło suchoklatesa – Shinoda tylko podniósł głowę, po czym spadł z krzesła. Nikt nie zareagował, bowiem każdy wiedział, że było to spowodowane zbyt dużą ilością alkoholu we krwi.  
- Ale do kuchni to w tamtą, tą? – Eskel wstał, oparł się obiema rękoma na drewnianych stole i ruszył chwiejnym krokiem przed siebie.
- Cholera zostaliśmy tylko my – odwrócił głowę w stronę Shinody. – Wybacz, nie wiedziałem, że śpisz – wyszeptał i chwycił, wiszącą na krześle, czarną koszulę. – To dobranoc – położył ubranie na leżącym muzyku i uśmiechnął się pod nosem.
- Idę już, idę! – nagły krzyk przerwał białowłosemu bezsensowne wpatrywanie się w kufel. Przed jego oczami ukazała się cudowna Yennefer, ubrana w czarną sukienkę, wydawała się jeszcze piękniejsza niż zwykle.
- Yen – uśmiechnął się głupio i zrobił kocie oczy.
- Słucham? – Lambert ubrany w ciuchy czarodziejki zrobił wielkie oczy i otworzył szerzej usta.
- Wybacz, zmyliła mnie ta twoja talia osy – zaśmiał się i machnął ręką, zrzucając wielką butlę ze stołu. – Zaraza, ta była ostatnia – westchnął głośno i skrzywił usta.
- Ej, a gdzie Eskel?
- Miał iść po zagryzkę. Jakoś ucichł – przerwał i spojrzał na Lamberta. W tej kiecce wyglądał nawet całkiem, całkiem. – A co jeśli mu się coś stało?
- To zadanie dla Yennefer z Verber, Vergu, Veruru,  noo.

- Vengerbergu – Geralt wstał i wraz z towarzyszącą mu kobietą, a raczej mężczyzną , a następnie udał się w poszukiwaniu Eskela, który  nagle zniknął. Ziemia ruszała mu się pod nogami, a twarz Lamberta stawała się coraz bardziej niewyraźna. Wszędzie robiło się nagle ciemniej, a białowłosy zaczął zupełnie nie rozumieć tego co się wokół niego dzieje. Obraz rozmył się tak, że ledwie widział sylwetkę towarzysza. Zupełna ciemność.


Witajcie Kochani!
Przybywam z kolejnym rozdziałem, do którego szczerze mówiąc, mam mieszane uczucia.  ;-;
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za brak LP tak bardzo. xD <3
No nic. Mam nadzieję, że chociaż trochę się Wam ten rozdział spodobał.
Do zobaczenia wataho. <3
Bywajcie!

*rozdział inspirowany nieco grą*

10 komentarzy:

  1. OMG.
    Geralt jest tak idealnym ojcem. ;_;
    Czy tacy ojcowie naprawdę istnieją?
    "- Hej, przecież wiesz, że przy mnie możesz mówić wszystko to co czujesz – Pat ponownie uśmiechnęła się i złapała ojca za masywną dłoń. – Brakowało mi cię – dodała i położyła głowę na jego ramieniu. Geralt milczał, jedynie ściskając rękę córki." - To mi się najbardziej podoba i to najlepszy argument na to, że Geralt i Pat są po prostu idealni. ;-;
    Spodobało mi się też bardzo określenie "siniak koloru kosmosu".
    Te fragmenty z Pat i Geraltem są wspaniałe. Świetnie też opisałaś małą Pat, jako dziecko. To wszystko było tak słoooodkie! Szkoda tylko, że i tym razem Yennefer nie przyłączyła się do śmiania ze swoją rodziną. Ona jest zbyt poważna i wredna. ;-;
    I czemu zabiera Pat do Verber, Vergu... Veruru... XD
    No właśnie.
    Znowu Twój humor powoduje, że płaczę ze śmiechu.
    Chyba ten rozdział trafia na moją listę Twoich najlepszych rozdziałów.
    Nie no, nie mam takiej listy, ale gdybym miała to trafił by dość wysoko, właśnie ze względu na przezabawne sceny.
    Ulubione teksty?
    Na pewno "Nie chlej tyle pacanie, bo porzygasz ubranie" i "O kurwa, chłopie, ty to masz wyrzut". No i wszystkie z nawalonym w trzy dupy Mike'iem. xD
    Wypadałoby też wspomnieć w moim komentarzu o Dave'ie. Kurde, on jest w Twoim opowiadaniu taki biedny. Ciągle ma jakieś informacje, o których nie może nikomu powiedzieć, same tajemnice. Żal mi go troszeczkę. ;__; Jeszcze zrobisz mi tu z Dave'a alkoholika kurde, jak on się tak będzie zamartwiał i pił to ja nie wiem. ;_;
    No, myślałam, że będzie dziś gorzej z moim komentowaniem, chociaż niczego specjalnego w sumie nie napisałam. xD
    Nie miej mieszanych uczuć do tego rozdziału, bo jest super. Jeszcze raz powtórzę, że twoim poczuciem humoru wygrywasz w tym opowiadaniu wszystko.
    Życzę weny i czekam na kolejne baaaardzo niecierpliwie. <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :D <3
      Serio myślałam, że będzie słabo, a tu proszę. <3

      Usuń
  2. Yennefer typowa kobieta przed okresem, a myślałam, że w Wedźminie nie ma tego daru szatana ;_; Gdy Geralt bawił się z Pat strasznie przypominało mi się moje dzieciństwo. Moze dlatego, że z tatą też się bawiliśmy podobnie, ale skakaliśmy po rusztowaniach :D <3 Czy Eskel kiedykolwiek będzie miły? No rozumiem ciężkie dzieciństwo, ale bez przesady. Dzień, dwa można być niemiłym, ale żeby cały czas?!
    "O kurwa, chłopie, ty to masz wyrzut". Mój faworyt, zdecydowanie! ,,Wyciągnął dużą butle wina i wygiął usta w paskudny uśmiech. – Dzisiaj liczymy się tylko my, koleżanko." Nie wiem czy to zdanie miało być z podtekstem, ale jeśli tak to wyszło świetnie.
    Powiem tyle: Nie spodkałam się jeszcze z takim opowiadaniem żebym na jednym rozdziale wybuchała śmiechem tak średnio 3 razy! Dave to ma jednak przerąbane. Wie o wszystkim, a nic nikomu nie powie, bo obiecał. To się nazywa przyjaciel!
    Zgadzam się z xorigamikiller, że Twój humor wygrywa wszystko!
    Pozostaje mi tylko życzyć Ci weny i wyczekiwać kolejnej części :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężkie dzieciństwo to chyba Lambert. :D
      Dziękuję , miło czytać takie komentarze. <3

      Usuń
    2. Jejku, pomyliło mi się :\ Mój błąd :(

      Usuń
    3. Nic się nie stało :D

      Usuń
  3. Dlaczego zawsze wszyscy przede mną muszą napisać to co ja? :|
    Relacje Pat z ojcem bardzo mi się podobały. Też chciałabym mieć takiego ojca, ale no cóż. Ten fragment był chyba najlepszym opisem relacji rodzicielskich, jakie czytałam. Tak myślę. I bardzo mi się to podobało.
    "Okazało się, że Mike tak zamachnął się, chcąc uderzyć małą kukłę, że sam poleciał wraz z ostrzem i złamał obiekt ćwiczeń." - rowaliło mnie to.
    Mike to taki fajtłapa. Ale to też jest fajne.
    No to ten..
    Bywaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. O tak Geralt to taki idealny ojciec. ;-;
      Bywaj. <3

      Usuń
  4. Bardzo mi się podoba ten rozdzial.
    Relacje Pat i ojca podobają mi się.
    Mike mnie rozbroil podczas ćwiczeń - w pewnym momencie pomyślalam "on nie pasuje do tego świata"
    Końcówka - ZARĄBISTA
    http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/08/rozdzia-19.html - nowy. Zapraszam
    Pozdrawiam

    Mika

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Calumi