wtorek, 7 lipca 2015

XVIII



- No, Mike jest… - dalszą wypowiedź Dave’a przerwało głośne pukanie do drzwi. Farrell oddychając z ulgą wstał z fotela i ruszył w stronę drzwi. – Zaraz osobiście podziękuję tej osobie – pomyślał i uśmiechnął się pod nosem, zostawiając Brada za sobą. Wziął głęboki oddech i otworzył.
- Witam pana – Joe zarzucił radośnie, po czym podał rękę basiście. Po wesołym powitaniu razem poszli do salonu, gdzie czekał zdenerwowany Delson.
- To ja może zrobię herbatę – rudzielec oznajmił, a następnie udał się do kuchni. Wlał wodę do czarnego czajnika, a po chwili go włączył. Sprawdzając, czy wszystko działa jak należy, podszedł do szafki i wyciągnął trzy szklanki. Gdy prawie wszystko było gotowe, wsypał listki zielonej herbaty, a następnie zalał je, ugotowaną już, wodą.  Zrobione napoje, ostrożnie zaniósł do pokoju, gdzie czekali na niego przyjaciele. Ich miny wydawały się lekko przerażające. Szczególnie u Brada.
- No – Hahn zaczął poważnie, po czym rozsiadł się wygodniej na fotelu. Farrell cicho przełknął ślinę. Wiedział bowiem, że teraz nic nie uratuje go przed wyjawieniem tajemnicy. Serce waliło mu jak szalone, a oddech wyraźnie przyspieszył – To kiedy dostanę coś do jedzenia? – Joe spytał, zachowując groźną minę. Dave wybuchnął śmiechem, jednak, gdy ujrzał niezadowolonego Brada, przestał.
- Miałeś mi coś powiedzieć, czyż nie? – Delon rzucił sucho i nieprzyjemnie.
- Tak, wiem – Farrell odrzekł bez przekonania, a następnie spuści wzrok. Dobrze wiedział, że los tylko raz uratował mu tyłek i nie zrobi tego więcej. – No trudno, najwyżej mnie zabije – pomyślał i uśmiechnął się z przymusu. – No to ten…
- Witam państwa serdecznie! – do mieszkania wszedł Norman. – Przyszedłem wyjaśnić co z Mike’iem – Dave odetchnął z ulgą, łapiąc się za klatkę piersiową. – Bo widzicie, rudzielec już wiedział, ale nie mógł tego powiedzieć, bo Mike by go chyba zabił – zaśmiał się.

***

Szelest liści stawał się coraz głośniejszy, a postać wydawała się jeszcze większa niż na początku. Mike widział jedynie świecące oczy, które zbliżały się w szybkim tempie. Zbyt szybkim.  Shinoda myślał, że zaraz upadnie na ziemie, bo jego nogi stały się jak z waty. Serce zaczęło walić mu tak, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej i uciec w pobliską trawę.
- Kurwa, pięknie – zza krzewów wyłonił się wściekły Lambert. Mike zastygł w miejscu.  Wiedźmin podbiegł do dziewczyny i podniósł ją bez większych przeszkód, przekładając ją sobie przez ramię. – No na co czekasz? – wycedził przez zęby do Shinody, po czym ruszył w głąb lasu. Biegł jak najszybciej potrafił, przeskakując umiejętnie nad większymi wgłębieniami i wzniesieniami. Teraz nic się nie liczyło, oprócz Pat. Nie zważał nawet na lekkie bóle w nodze, które ostatnio mu towarzyszyły. – Cholera, wytrzymaj Lambert – pomyślał i przyspieszył jeszcze bardziej, zostawiając muzyka w tyle.  Kiedy Mike ocknął się, wiedźmin był już daleko. Otwierając szeroko oczy, szybko zgarnął unoszące się na tafli wody rękawice Pat i  zaczął biec za mężczyzną, który kładł właśnie kobiece ciało na swojego wierzchowca. Po chwili sam też się tam znalazł. – No dalej – zarzucił sucho i wyciągnął wielką ręką w stronę zbliżającego się już Spike’a. – Trzymaj się mocno – dodał, czekając, aż Shinoda zajmie miejsce. Gdy brunet złapał Lamberta niepewnie i  z lekkim grymasem na twarzy, koń ruszył. Pędzili przez mroczy las, pełen dzikich stworzeń  i różnorodnych potworów. Wszystko działo się tak szybko, że Mike nie zauważył, biegnących równolegle z nimi, wilków. Wiedźmin słyszał ich obecność, jednak  miał poważniejsze problemy, jedyne co zrobił, to sięgnął po jeden z dwóch mieczy na plecach, by w razie potrzeby, odeprzeć atak.  Koń galopował wśród dość blisko osadzonych siebie drzew, między którymi umiejętnie się przemieszczał, nie zahaczając o żadne z nich. Gdy Shinoda spostrzegł wreszcie biegnącą obok watahę, zaczął delikatnie wiercić się z nerwów, denerwując przy okazji Lamberta, który próbował zachować zimną krew. Wilczury zaczynały zbliżać się do pędzącego konia. Pewnie zwykły wierzchowiec już dawno zacząłby gnać na oślep, gdyby zobaczył grożące mu niebezpieczeństwo. Jednak ten zaślepiony i uspokojony był Znakiem Aksji, który Lambert szybko  nakreślił w powietrzu, puszczając  lejce. W tym czasie balansował na ciele pędzącego Grer’a, trzymając się jedynie za pomocą mięśni nóg. – Po mojej lewej stronie masz nóż – przerwał patrząc na zbliżające się wilki. – Wyciągnij go. Wiesz, tak w razie czego – dodał po chwili i zmrużył oczy. Używał właśnie swoich zmysłów, by upewni ć się, czy nic groźnego nie stoi im na drodze. – Kilka utopców po prawej, po lewej ghule. Uda się – pomyślał i uśmiechnął się delikatnie pod nosem.  Shinoda w tym czasie trudził się wyciągnięciem ze specjalnego pokrowca, przyczepionego do pasa  od skórzanych spodni Lamberta, noża, którym w razie potrzeby, miał się bronić. Niezbyt wychodziło mu to jedną ręką, więc postanowił zaryzykować i użył drugiej dłoni, puszczając się jednocześnie kurtki wiedźmina. Nie było to dobrym pomysłem, bowiem już po chwili stracił równowagę i spadł z konia, szczęśliwie zahaczając o wystającą pętle z grubego sznura. Uśmiechem losu było również to, iż Grer należał do wysokich koni i wisząc w powietrzu, Mike jedynie jeździł czarnymi kosmykami włosów o wystającą trawę. Jego ciało co chwilę uderzało o wierzchowca powodując, że Shinoda nie mógł unieść górnej części ciała i złapać za linę, więc po paru nieudanych próbach, odpuścił sobie. Lambert na początku próbował nie zwracać uwagi na potrzebującego pomocy muzyka, lecz po chwili, gdy dostrzegł, że wilki zbliżyły się już dostatecznie blisko, postanowił coś zrobił. Podczas, gdy koń pędził przed siebie, wiedźmin zgrabnie obrócił się i usiadł tyłem do głowy wierzchowca, chowając jednocześnie miecz w pochwę, przyczepioną do jego ciała.  Mocno zahaczył jednym butem o uzdę, odbił się zwinnie, łapiąc jednocześnie dłonią, wystający element siodła.  Wisząc drugą nogą w powietrzu, obniżył się na tyle ile pozwalały mu siły w trzymającej, siedziska, ręce. – Spróbuj się podciągnąć i chwycić mnie za dłoń! – Lambert krzyknął, po czym wyciągnął dłoń w stronę męczącego się mężczyzny. Shinoda próbował z całych sił, lecz nie wychodziło mu to. Wiedźmin zmarszczył czoło widząc bezsilnego muzyka i zbliżającego się do niego białego wilka, którego ślepia przypominały czerwone rubiny. Dobrze zbudowany ,,żmijooki’’ (tak wołali na wiedźminów ludzie) podniósł się, ponownie wybił się w górę i zgrabnie stanął obiema nogami na koniu. Łapiąc równowagę i rozstawiając  stopy w odpowiedniej od siebie odległości, próbował złapać za sznur, na którym uwiązany był Shinoda. O mało nie spadając z Grer’a, chwycił za linę i z całych sił pociągnął za niego, sprawiając, że Mike przez chwilę znalazł się w powietrzu. W tym czasie Lambert szybko skoczył na siodło, a po sekundzie, Spike oklapł idealnie za nim. Muzyk wciąż nie wiedział co się wokół niego dzieje. Nie miał pojęcia jak i kiedy znalazł się z powrotem na koniu, który zachowywał się tak, jakby niczego nie czuł i nie zauważył. Wciąż pędził otoczony warczącymi wilkami, które próbowały go kąsać w nogi. Lambert wiedział, że inaczej nie dotrą z tej wyprawy cali, musiał to zrobić. – Koń dotrze sam do zamku. Tam zawołaj Vesemira i opowiedz co się stało, jasne? – wiedźmin odwrócił się do Shinody, który pokiwał głową, że rozumie. Nieoczekiwanie mężczyzna zeskoczył z wierzchowca, wyciągając jednocześnie stalowy miecz. Mike nie kojarząc z początku faktów, siedział oszołomiony. Po chwili zauważył jak ciało nieprzytomnej Pat, osuwa się z konia. Szybko przysunął się bliżej kobiety i złapał ją, by nie spadła.

***

Gdy Lambert wylądował wśród rozwścieczonej watahy, był gotowy na wszystko. Uginając lekko nogi w kolanach, by w każdej chwili móc zwinnie uniknąć ataku, spoglądał powoli na, szczerzące dumnie swe białe kły, wilki. W pewnym momencie, jeden z nich, biały,  najprawdopodobniej samiec alf, rzucił się w kierunku wiedźmina, który odepchnął go na dużą odległość wielkim podmuchem wiatru, za pomocą Znaku Aard. Zwierze upadło, nieszczęśliwie nabijając się na wystający, ostro zakończony kamień. Mocno krwawiąc, podniósł się i wolnym krokiem dołączył do atakującej w tym czasie watahy.
- Nie ma tak łatwo, skurwielu – zaśmiał się pod nosem i przygotował miecz. Lambert zwinnie omijał skierowane z jego stronę kły i pazury, robiąc zgrabne piruety, raniąc kilka z nich. Idealnie przecinał wilczą skórę, odcinając łapy i pyski. Kiedy kolejny z nich rzucił się na wiedźmina, opadł z powrotem na ziemię bez łba, który uderzył o glebę z dziwnym mlaśnięciem mięsa.  Gdy wybił większość, resztę postanowił spalić za pomocą Znaku Igni. Ułożył palce  odpowiednio, a następnie z jego dłoni polał się  ognisty strumień, który przepalił grubą wilczą skórę, powodując natychmiastowy zgon. Wykańczając ostatki  watahy, zupełnie nie zwrócił uwagi na najważniejszą rzecz – nie chronił pleców. Pozornie niegroźny już wilk, który mocno krwawił, zakradł się od tyłu i nieoczekiwanie uderzył, wgryzając się z całej siły w łydkę mężczyzny. Ten odruchowo złapał się za zranione miejsce i przeklął pod nosem. Dwa pozostałe wilczury zaatakowały od przodu, w momencie, gdy wiedźmin rozprawiał się z alfą, rozszarpując skórzaną kurtkę i raniąc okropnie rękę Lamberta, trzymająca miecz. Po chwili stalowa broń upadła na glebę, wydając głuchy dźwięk. Zwierzęta wskoczyły na ciało bezradnego mężczyzny, sprawiając, że i ten runął na ziemię. Gryząc gdzie popadnie, sprawiały ogromny ból i cierpienie leżącemu. Nie mógł się podnieść, mimo całej siły, jaką wkładał i nadal stawał się pożywieniem dla głodnych zwierząt. W pewnym momencie zupełnie wykończony zamknął powieki i ostatkiem sił ułożył Znak, który wydobył z mężczyzny magiczne pole, które odepchnęło wilki na większą odległość. W tym momencie Lambert poparł się na jednej ręce, a drugą, z trudnościami, podniósł miecz. Po chwili wstał, okropnie chwiejąc się na nogach i wysunął miecz lekko do przodu, by skaczący w jego stronę wilczur, nabił się. Udało mu się. Uwalniając miecz od grubego cielska, ułożył z palców Znak Aksji, by zapanować nad alfą, który automatycznie zaczął walczyć po stronie wiedźmina. Nie zastawiając się nad niczym, rzucił się z kłami na kolegę z watahy, zabijając go. Po chwili wiedźmin chwiejnym krokiem podszedł do białego samca i  jednym ruchem odciął mu głowę. Schował po chwili miecz i ruszył przed siebie wolnym krokiem. Szurając po ziemi, mijał martwe, ociekające krwią, lub spalone cielska. Sam nie wyglądał lepiej. Czerwona maź sączyła się z niego strumykami, a oczy były ledwo otwarte. Po chwili stracił czucie w nogach i uderzył plecami o twardą ziemię.  Bezradnym wzrokiem wpatrywał się w szumiące, zielone korony drzew. Nie zwracał nawet uwagi na latające nad nim złowrogie kruki. W jego głowie pojawiła się pustka. Z całych sił próbował zachować przytomność, lecz po chwili nie dał już rady. Ciemność…

***

Gdy Shinoda wrócił wraz z Pat do zamku, wesoło przywitał ich Vesemir. Lecz, kiedy ujrzał ciało nieprzytomnej dziewczyny, uśmiech powoli znikał z jego twarzy. Pytającym wzrokiem spojrzał na Mike’a, który siedział nieruchomo na koniu Lamberta.
- Eskel! – wykrzyczał nagle staruszek, po czym podszedł do wierzchowca. Nagle zza rogu pojawił się wysoki mężczyzna. O wiele wyższy od Shinody i Vesemira. Po jego twarzy ciągnęła się okropna, półokrągła blizna, która biegła od kącika ust przez cały policzek, aż do ucha. Muzyk stwierdził, że to kolejny wiedźmin po wiszącym na jego szyi, wisiorze w kształcie łbie wilka. Mężczyzna szybko chwycił Pat i pobiegł z nią do zamku. Najstarszy z nich, ruszył  za Eskelem. Mike nadal siedział nieruchomo na koniu i patrzył w jeden punkt. Jednak po chwili wierzchowiec stanął dęba, zrzucił siedzącego na nim muzyka, a następnie pogalopował w otwartą przestrzeń.  Vesemir wpadając do głównego holu, podbiegł szybko do stołu i zrzucił wszystko, co się na nim znajdowało, na kamienną podłogę. Niedługo po tym, na drewnie znalazło się ciało dziewczyny. Po chwili w pomieszczeniu również znalazł się Shinoda, który niepewnym krokiem, szedł w stronę wiedźminów.
- Co jej się stało? – spytał oschle Eskel, nie patrząc nawet na Spike’a.
- Sam nie wiem – przerwał, bo wiedźmin z blizną przez pół twarzy, zaczął przybliżać się do niego.
- Jak to nie wiesz. Mów przybłędo – wysoki mężczyzna, z wilkiem na szyi, syknął groźnie. Shinoda przełknął cicho ślinę, a jego ręce zaczęły trząść się jak galareta.
- No zaczęła płakać krwią, a potem zemdlała – wyjaśnił szybko.
- Yennefer! – Vesemir krzyknął nagle, nie zwracając uwagi na przerażonego muzyka. Po chwili po schodach zeszła piękna kobieta, o fiołkowych oczach i kruczych, kręconych włosach. Ubrana była w czerń i biel, a z jej twarzy bił ogromny spokój.
- Co się stało? – spytała ciepłym głosem i spojrzała na zaniepokojonego starca. Eskel stał do niej tyłem, ponieważ patrzył zabójczym wzrokiem w brązowe, pełne strachu, oczy Shinody.
- Pat…
- Co z nią? – przerwała wypowiedź Vesemira, po czym spojrzała na ogromny stół, na którym leżała dziewczyna. Kobieta o fiołkowych oczach, obrzuciła szybko pytającym spojrzeniem  starca, a następnie podbiegła do Pat.
- Ponoć płakała krwią – oznajmił Eskel, nadal nie spuszczając oczu z Mike’a.
- Nie… - przerwała. – To nie może być to... – wydusiła z siebie, schowała usta w dłoni i próbowała powstrzymać swój płacz. – Moja córeczka…



Witam serdecznie. Już z samego początku powinnam dostać ochrzan za słabo rozwinięty wątek zespołu. Tak wiem. Po porostu nie mogłam z siebie nic wydusić. ;-; Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się to lepiej napisać. No nic. Mam nadzieję, że się Wam chociaż trochę spodobał. ;-;
Czekam na komentarze, moja wataho! <3 xD

10 komentarzy:

  1. Jejku, takie długie rozdziały nam ostatnio dajesz. <3
    Tak bardzo śmieszy mnie Mike i jego niezdarność w tym wiedźmińskim świecie. Mimo jednak poważnej sytuacji, bo nadal nie wiadomo co się stało Pat, śmiałam się jak głupia czytając ten rozdział. A już szczególnie jak koń zrzucił go na samym końcu. XD
    Ten fragment o zespole bardzo mi się spodobał. Był taki no... przemyślany? Fajnie to wymyśliłaś po prostu, bardzo fajnie. Nie dali dojść biednemu Dave'owi do głosu. :D
    Walka Lamberta jest świetnie napisana. Tak "profesjonalnie" bym powiedziała.
    Szczerze mówiąc spodziewałam się, że Lambert będzie bardziej zdenerwowany na Mike'a, czy coś. Chyba, że to się okaże dopiero potem, a teraz wolał się po prostu zająć Pat.
    No nic, życzę Ci weny i oby kolejne rozdziały były tak samo długie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy czytałam Twój komentarz uśmiechałam się do monitora jak głupia. Szczególnie przy fragmencie o profesjonalnym pisaniu. xD Nie przesadzaj xD <3

      Ło, dziękuję za taki świetny komentarz. Myślałam, że wątek zespołu jest do chrzanu. ;-;

      No nic. Dziękuję <3

      Usuń
  2. Jezu ale Dave miał szczęście że pojawił się Joe i mu przerwał.
    No miał gość farta.
    Jezu co się Pat?
    Przeraziłaś mnie.
    No i Mike.
    Wcześniej taki twardy zachowując zimną krew i zabijal bez skrupułów teraz taki przerażony.
    To nie miejsce dla niego.
    Czekam na kolejny.

    MS

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam!
    Hahahahahahahahahahaha, Mike tak bardzo kaleka! Wybacz, ale śmieję się z niego do tej pory. Fajnie tak sobie powisieć! A później spaść sobie z konia, gdy on staje dębem. Kocham Mikiego kalekę!
    No i muszę się przyczepić. Napisałaś "walnął", nie jest ono błędne... ale to słowo potoczne i w opowiadaniu niezbyt pasuje. Lepiej użyć "uderzył". I zbyt dużo razy powtarzałaś słowo miecz.
    W ogóle nie wiem komu bardziej współczuć: Lambertowi, czy nieżywym wilkom? Nie lubię Lamberta. Ale wilczki kocham!
    I czy zaktualizowałaś playlistę? Taak, zrobiłaś to i podoba mi się ona w... powiększonym składzie!
    Myślę, że to na tyle! Rozdział bardzo mi się podoba i nie mogę doczekać się następnego!
    Bywaj! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łołoło. Gdzie napisałam ,,walnął''? Już szukam i zmieniam. :oo

      Dziękuję bardzo za komentarz. <3
      Haha. Mike kaleka. xD <3

      Usuń
    2. Poprawione + dziękuję za pochwalenie plejlisty. <3 xD
      Bywaj! <3

      Usuń
  4. Boze boze... najlepsza moja pisareczka ❤ swietny rozdział czekam na następny !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Napiszę tylko, że można by było napisać, co tak dokładnie są te Znaki, których używał Lambert ;) Wiadomo, że to jakieś czary, czy coś, ale jak ja nie znam Wiedźmina to trudno mi to zrozumieć. Reszta genialna <3 opisy walki i ataku wyszły cudownie! Moje klimaty <3
    Lecę czytać dalej, bo w takim tempie nigdy tego nie nadrobię ;)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Calumi