- No, Mike jest… - dalszą wypowiedź Dave’a przerwało głośne
pukanie do drzwi. Farrell oddychając z ulgą wstał z fotela i ruszył w stronę
drzwi. – Zaraz osobiście podziękuję tej osobie – pomyślał i uśmiechnął się pod
nosem, zostawiając Brada za sobą. Wziął głęboki oddech i otworzył.
- Witam pana – Joe zarzucił radośnie, po czym podał rękę
basiście. Po wesołym powitaniu razem poszli do salonu, gdzie czekał
zdenerwowany Delson.
- To ja może zrobię herbatę – rudzielec oznajmił, a
następnie udał się do kuchni. Wlał wodę do czarnego czajnika, a po chwili go
włączył. Sprawdzając, czy wszystko działa jak należy, podszedł do szafki i
wyciągnął trzy szklanki. Gdy prawie wszystko było gotowe, wsypał listki
zielonej herbaty, a następnie zalał je, ugotowaną już, wodą. Zrobione napoje, ostrożnie zaniósł do pokoju,
gdzie czekali na niego przyjaciele. Ich miny wydawały się lekko przerażające.
Szczególnie u Brada.
- No – Hahn zaczął poważnie, po czym rozsiadł się wygodniej
na fotelu. Farrell cicho przełknął ślinę. Wiedział bowiem, że teraz nic nie
uratuje go przed wyjawieniem tajemnicy. Serce waliło mu jak szalone, a oddech
wyraźnie przyspieszył – To kiedy dostanę coś do jedzenia? – Joe spytał,
zachowując groźną minę. Dave wybuchnął śmiechem, jednak, gdy ujrzał
niezadowolonego Brada, przestał.
- Miałeś mi coś powiedzieć, czyż nie? – Delon rzucił sucho i
nieprzyjemnie.
- Tak, wiem – Farrell odrzekł bez przekonania, a następnie
spuści wzrok. Dobrze wiedział, że los tylko raz uratował mu tyłek i nie zrobi
tego więcej. – No trudno, najwyżej mnie zabije – pomyślał i uśmiechnął się z
przymusu. – No to ten…
- Witam państwa serdecznie! – do mieszkania wszedł Norman. –
Przyszedłem wyjaśnić co z Mike’iem – Dave odetchnął z ulgą, łapiąc się za
klatkę piersiową. – Bo widzicie, rudzielec już wiedział, ale nie mógł tego
powiedzieć, bo Mike by go chyba zabił – zaśmiał się.
***
Szelest liści stawał się coraz głośniejszy, a postać
wydawała się jeszcze większa niż na początku. Mike widział jedynie świecące
oczy, które zbliżały się w szybkim tempie. Zbyt szybkim. Shinoda myślał, że zaraz upadnie na ziemie, bo
jego nogi stały się jak z waty. Serce zaczęło walić mu tak, jakby chciało
wyrwać się z klatki piersiowej i uciec w pobliską trawę.
- Kurwa, pięknie – zza krzewów wyłonił się wściekły Lambert.
Mike zastygł w miejscu. Wiedźmin podbiegł
do dziewczyny i podniósł ją bez większych przeszkód, przekładając ją sobie
przez ramię. – No na co czekasz? – wycedził przez zęby do Shinody, po czym
ruszył w głąb lasu. Biegł jak najszybciej potrafił, przeskakując umiejętnie nad
większymi wgłębieniami i wzniesieniami. Teraz nic się nie liczyło, oprócz Pat.
Nie zważał nawet na lekkie bóle w nodze, które ostatnio mu towarzyszyły. –
Cholera, wytrzymaj Lambert – pomyślał i przyspieszył jeszcze bardziej,
zostawiając muzyka w tyle. Kiedy Mike
ocknął się, wiedźmin był już daleko. Otwierając szeroko oczy, szybko zgarnął
unoszące się na tafli wody rękawice Pat i zaczął biec za mężczyzną, który kładł właśnie
kobiece ciało na swojego wierzchowca. Po chwili sam też się tam znalazł. – No
dalej – zarzucił sucho i wyciągnął wielką ręką w stronę zbliżającego się już
Spike’a. – Trzymaj się mocno – dodał, czekając, aż Shinoda zajmie miejsce. Gdy
brunet złapał Lamberta niepewnie i z
lekkim grymasem na twarzy, koń ruszył. Pędzili przez mroczy las, pełen dzikich stworzeń i różnorodnych potworów. Wszystko działo się
tak szybko, że Mike nie zauważył, biegnących równolegle z nimi, wilków.
Wiedźmin słyszał ich obecność, jednak
miał poważniejsze problemy, jedyne co zrobił, to sięgnął po jeden z
dwóch mieczy na plecach, by w razie potrzeby, odeprzeć atak. Koń galopował wśród dość blisko osadzonych
siebie drzew, między którymi umiejętnie się przemieszczał, nie zahaczając o
żadne z nich. Gdy Shinoda spostrzegł wreszcie biegnącą obok watahę, zaczął delikatnie
wiercić się z nerwów, denerwując przy okazji Lamberta, który próbował zachować
zimną krew. Wilczury zaczynały zbliżać się do pędzącego konia. Pewnie zwykły wierzchowiec
już dawno zacząłby gnać na oślep, gdyby zobaczył grożące mu niebezpieczeństwo.
Jednak ten zaślepiony i uspokojony był Znakiem Aksji, który Lambert szybko nakreślił w powietrzu, puszczając lejce. W tym czasie balansował na ciele
pędzącego Grer’a, trzymając się jedynie za pomocą mięśni nóg. – Po mojej lewej
stronie masz nóż – przerwał patrząc na zbliżające się wilki. – Wyciągnij go.
Wiesz, tak w razie czego – dodał po chwili i zmrużył oczy. Używał właśnie swoich
zmysłów, by upewni ć się, czy nic groźnego nie stoi im na drodze. – Kilka utopców
po prawej, po lewej ghule. Uda się – pomyślał i uśmiechnął się delikatnie pod
nosem. Shinoda w tym czasie trudził się
wyciągnięciem ze specjalnego pokrowca, przyczepionego do pasa od skórzanych spodni Lamberta, noża, którym w
razie potrzeby, miał się bronić. Niezbyt wychodziło mu to jedną ręką, więc
postanowił zaryzykować i użył drugiej dłoni, puszczając się jednocześnie kurtki
wiedźmina. Nie było to dobrym pomysłem, bowiem już po chwili stracił równowagę
i spadł z konia, szczęśliwie zahaczając o wystającą pętle z grubego sznura.
Uśmiechem losu było również to, iż Grer należał do wysokich koni i wisząc w
powietrzu, Mike jedynie jeździł czarnymi kosmykami włosów o wystającą trawę. Jego
ciało co chwilę uderzało o wierzchowca powodując, że Shinoda nie mógł unieść
górnej części ciała i złapać za linę, więc po paru nieudanych próbach, odpuścił
sobie. Lambert na początku próbował nie zwracać uwagi na potrzebującego pomocy
muzyka, lecz po chwili, gdy dostrzegł, że wilki zbliżyły się już dostatecznie
blisko, postanowił coś zrobił. Podczas, gdy koń pędził przed siebie, wiedźmin
zgrabnie obrócił się i usiadł tyłem do głowy wierzchowca, chowając jednocześnie
miecz w pochwę, przyczepioną do jego ciała. Mocno zahaczył jednym butem o uzdę, odbił się
zwinnie, łapiąc jednocześnie dłonią, wystający element siodła. Wisząc drugą nogą w powietrzu, obniżył się na
tyle ile pozwalały mu siły w trzymającej, siedziska, ręce. – Spróbuj się
podciągnąć i chwycić mnie za dłoń! – Lambert krzyknął, po czym wyciągnął dłoń w
stronę męczącego się mężczyzny. Shinoda próbował z całych sił, lecz nie
wychodziło mu to. Wiedźmin zmarszczył czoło widząc bezsilnego muzyka i zbliżającego
się do niego białego wilka, którego ślepia przypominały czerwone rubiny. Dobrze
zbudowany ,,żmijooki’’ (tak wołali na wiedźminów ludzie) podniósł się, ponownie
wybił się w górę i zgrabnie stanął obiema nogami na koniu. Łapiąc równowagę i
rozstawiając stopy w odpowiedniej od
siebie odległości, próbował złapać za sznur, na którym uwiązany był Shinoda. O
mało nie spadając z Grer’a, chwycił za linę i z całych sił pociągnął za niego,
sprawiając, że Mike przez chwilę znalazł się w powietrzu. W tym czasie Lambert
szybko skoczył na siodło, a po sekundzie, Spike oklapł idealnie za nim. Muzyk wciąż
nie wiedział co się wokół niego dzieje. Nie miał pojęcia jak i kiedy znalazł
się z powrotem na koniu, który zachowywał się tak, jakby niczego nie czuł i nie
zauważył. Wciąż pędził otoczony warczącymi wilkami, które próbowały go kąsać w
nogi. Lambert wiedział, że inaczej nie dotrą z tej wyprawy cali, musiał to
zrobić. – Koń dotrze sam do zamku. Tam zawołaj Vesemira i opowiedz co się
stało, jasne? – wiedźmin odwrócił się do Shinody, który pokiwał głową, że rozumie.
Nieoczekiwanie mężczyzna zeskoczył z wierzchowca, wyciągając jednocześnie
stalowy miecz. Mike nie kojarząc z początku faktów, siedział oszołomiony. Po
chwili zauważył jak ciało nieprzytomnej Pat, osuwa się z konia. Szybko
przysunął się bliżej kobiety i złapał ją, by nie spadła.
***
Gdy Lambert wylądował wśród rozwścieczonej watahy, był
gotowy na wszystko. Uginając lekko nogi w kolanach, by w każdej chwili móc
zwinnie uniknąć ataku, spoglądał powoli na, szczerzące dumnie swe białe kły,
wilki. W pewnym momencie, jeden z nich, biały, najprawdopodobniej samiec alf, rzucił się w
kierunku wiedźmina, który odepchnął go na dużą odległość wielkim podmuchem
wiatru, za pomocą Znaku Aard. Zwierze upadło, nieszczęśliwie nabijając się na
wystający, ostro zakończony kamień. Mocno krwawiąc, podniósł się i wolnym
krokiem dołączył do atakującej w tym czasie watahy.
- Nie ma tak łatwo, skurwielu – zaśmiał się pod nosem i
przygotował miecz. Lambert zwinnie omijał skierowane z jego stronę kły i
pazury, robiąc zgrabne piruety, raniąc kilka z nich. Idealnie przecinał wilczą
skórę, odcinając łapy i pyski. Kiedy kolejny z nich rzucił się na wiedźmina,
opadł z powrotem na ziemię bez łba, który uderzył o glebę z dziwnym mlaśnięciem mięsa.
Gdy wybił większość, resztę postanowił
spalić za pomocą Znaku Igni. Ułożył palce odpowiednio, a następnie z jego dłoni polał
się ognisty strumień, który przepalił
grubą wilczą skórę, powodując natychmiastowy zgon. Wykańczając ostatki watahy, zupełnie nie zwrócił uwagi na najważniejszą
rzecz – nie chronił pleców. Pozornie niegroźny już wilk, który mocno krwawił,
zakradł się od tyłu i nieoczekiwanie uderzył, wgryzając się z całej siły w
łydkę mężczyzny. Ten odruchowo złapał się za zranione miejsce i przeklął pod
nosem. Dwa pozostałe wilczury zaatakowały od przodu, w momencie, gdy wiedźmin
rozprawiał się z alfą, rozszarpując skórzaną kurtkę i raniąc okropnie rękę Lamberta,
trzymająca miecz. Po chwili stalowa broń upadła na glebę, wydając głuchy
dźwięk. Zwierzęta wskoczyły na ciało bezradnego mężczyzny, sprawiając, że i ten
runął na ziemię. Gryząc gdzie popadnie, sprawiały ogromny ból i cierpienie
leżącemu. Nie mógł się podnieść, mimo całej siły, jaką wkładał i nadal stawał
się pożywieniem dla głodnych zwierząt. W pewnym momencie zupełnie wykończony
zamknął powieki i ostatkiem sił ułożył Znak, który wydobył z mężczyzny magiczne
pole, które odepchnęło wilki na większą odległość. W tym momencie Lambert
poparł się na jednej ręce, a drugą, z trudnościami, podniósł miecz. Po chwili
wstał, okropnie chwiejąc się na nogach i wysunął miecz lekko do przodu, by
skaczący w jego stronę wilczur, nabił się. Udało mu się. Uwalniając miecz od
grubego cielska, ułożył z palców Znak Aksji, by zapanować nad alfą, który
automatycznie zaczął walczyć po stronie wiedźmina. Nie zastawiając się nad
niczym, rzucił się z kłami na kolegę z watahy, zabijając go. Po chwili wiedźmin
chwiejnym krokiem podszedł do białego samca i
jednym ruchem odciął mu głowę. Schował po chwili miecz i ruszył przed
siebie wolnym krokiem. Szurając po ziemi, mijał martwe, ociekające krwią, lub
spalone cielska. Sam nie wyglądał lepiej. Czerwona maź sączyła się z niego
strumykami, a oczy były ledwo otwarte. Po chwili stracił czucie w nogach i
uderzył plecami o twardą ziemię. Bezradnym wzrokiem wpatrywał się w szumiące,
zielone korony drzew. Nie zwracał nawet uwagi na latające nad nim złowrogie
kruki. W jego głowie pojawiła się pustka. Z całych sił próbował zachować
przytomność, lecz po chwili nie dał już rady. Ciemność…
***
Gdy Shinoda wrócił wraz z Pat do zamku, wesoło przywitał ich
Vesemir. Lecz, kiedy ujrzał ciało nieprzytomnej dziewczyny, uśmiech powoli
znikał z jego twarzy. Pytającym wzrokiem spojrzał na Mike’a, który siedział
nieruchomo na koniu Lamberta.
- Eskel! – wykrzyczał nagle staruszek, po czym podszedł do
wierzchowca. Nagle zza rogu pojawił się wysoki mężczyzna. O wiele wyższy od
Shinody i Vesemira. Po jego twarzy ciągnęła się okropna, półokrągła blizna,
która biegła od kącika ust przez cały policzek, aż do ucha. Muzyk stwierdził,
że to kolejny wiedźmin po wiszącym na jego szyi, wisiorze w kształcie łbie
wilka. Mężczyzna szybko chwycił Pat i pobiegł z nią do zamku. Najstarszy z
nich, ruszył za Eskelem. Mike nadal
siedział nieruchomo na koniu i patrzył w jeden punkt. Jednak po chwili wierzchowiec
stanął dęba, zrzucił siedzącego na nim muzyka, a następnie pogalopował w
otwartą przestrzeń. Vesemir wpadając do
głównego holu, podbiegł szybko do stołu i zrzucił wszystko, co się na nim
znajdowało, na kamienną podłogę. Niedługo po tym, na drewnie znalazło się ciało
dziewczyny. Po chwili w pomieszczeniu również znalazł się Shinoda, który
niepewnym krokiem, szedł w stronę wiedźminów.
- Co jej się stało? – spytał oschle Eskel, nie patrząc nawet
na Spike’a.
- Sam nie wiem – przerwał, bo wiedźmin z blizną przez pół
twarzy, zaczął przybliżać się do niego.
- Jak to nie wiesz. Mów przybłędo – wysoki mężczyzna, z
wilkiem na szyi, syknął groźnie. Shinoda przełknął cicho ślinę, a jego ręce
zaczęły trząść się jak galareta.
- No zaczęła płakać krwią, a potem zemdlała – wyjaśnił szybko.
- Yennefer! – Vesemir krzyknął nagle, nie zwracając uwagi na
przerażonego muzyka. Po chwili po schodach zeszła piękna kobieta, o fiołkowych
oczach i kruczych, kręconych włosach. Ubrana była w czerń i biel, a z jej
twarzy bił ogromny spokój.
- Co się stało? – spytała ciepłym głosem i spojrzała na
zaniepokojonego starca. Eskel stał do niej tyłem, ponieważ patrzył zabójczym
wzrokiem w brązowe, pełne strachu, oczy Shinody.
- Pat…
- Co z nią? – przerwała wypowiedź Vesemira, po czym
spojrzała na ogromny stół, na którym leżała dziewczyna. Kobieta o fiołkowych
oczach, obrzuciła szybko pytającym spojrzeniem
starca, a następnie podbiegła do Pat.
- Ponoć płakała krwią – oznajmił Eskel, nadal nie
spuszczając oczu z Mike’a.
- Nie… - przerwała. – To nie może być to... – wydusiła
z siebie, schowała usta w dłoni i próbowała powstrzymać swój płacz. – Moja córeczka…
Witam serdecznie. Już z samego początku powinnam dostać ochrzan za słabo rozwinięty wątek zespołu. Tak wiem. Po porostu nie mogłam z siebie nic wydusić. ;-; Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się to lepiej napisać. No nic. Mam nadzieję, że się Wam chociaż trochę spodobał. ;-;
Czekam na komentarze, moja wataho! <3 xD
Jejku, takie długie rozdziały nam ostatnio dajesz. <3
OdpowiedzUsuńTak bardzo śmieszy mnie Mike i jego niezdarność w tym wiedźmińskim świecie. Mimo jednak poważnej sytuacji, bo nadal nie wiadomo co się stało Pat, śmiałam się jak głupia czytając ten rozdział. A już szczególnie jak koń zrzucił go na samym końcu. XD
Ten fragment o zespole bardzo mi się spodobał. Był taki no... przemyślany? Fajnie to wymyśliłaś po prostu, bardzo fajnie. Nie dali dojść biednemu Dave'owi do głosu. :D
Walka Lamberta jest świetnie napisana. Tak "profesjonalnie" bym powiedziała.
Szczerze mówiąc spodziewałam się, że Lambert będzie bardziej zdenerwowany na Mike'a, czy coś. Chyba, że to się okaże dopiero potem, a teraz wolał się po prostu zająć Pat.
No nic, życzę Ci weny i oby kolejne rozdziały były tak samo długie. <3
Gdy czytałam Twój komentarz uśmiechałam się do monitora jak głupia. Szczególnie przy fragmencie o profesjonalnym pisaniu. xD Nie przesadzaj xD <3
UsuńŁo, dziękuję za taki świetny komentarz. Myślałam, że wątek zespołu jest do chrzanu. ;-;
No nic. Dziękuję <3
Jezu ale Dave miał szczęście że pojawił się Joe i mu przerwał.
OdpowiedzUsuńNo miał gość farta.
Jezu co się Pat?
Przeraziłaś mnie.
No i Mike.
Wcześniej taki twardy zachowując zimną krew i zabijal bez skrupułów teraz taki przerażony.
To nie miejsce dla niego.
Czekam na kolejny.
MS
Dziękuję za komentarz :)
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńHahahahahahahahahahaha, Mike tak bardzo kaleka! Wybacz, ale śmieję się z niego do tej pory. Fajnie tak sobie powisieć! A później spaść sobie z konia, gdy on staje dębem. Kocham Mikiego kalekę!
No i muszę się przyczepić. Napisałaś "walnął", nie jest ono błędne... ale to słowo potoczne i w opowiadaniu niezbyt pasuje. Lepiej użyć "uderzył". I zbyt dużo razy powtarzałaś słowo miecz.
W ogóle nie wiem komu bardziej współczuć: Lambertowi, czy nieżywym wilkom? Nie lubię Lamberta. Ale wilczki kocham!
I czy zaktualizowałaś playlistę? Taak, zrobiłaś to i podoba mi się ona w... powiększonym składzie!
Myślę, że to na tyle! Rozdział bardzo mi się podoba i nie mogę doczekać się następnego!
Bywaj! <3
Łołoło. Gdzie napisałam ,,walnął''? Już szukam i zmieniam. :oo
UsuńDziękuję bardzo za komentarz. <3
Haha. Mike kaleka. xD <3
Poprawione + dziękuję za pochwalenie plejlisty. <3 xD
UsuńBywaj! <3
Boze boze... najlepsza moja pisareczka ❤ swietny rozdział czekam na następny !!!
OdpowiedzUsuńKochany :3 <3
UsuńNapiszę tylko, że można by było napisać, co tak dokładnie są te Znaki, których używał Lambert ;) Wiadomo, że to jakieś czary, czy coś, ale jak ja nie znam Wiedźmina to trudno mi to zrozumieć. Reszta genialna <3 opisy walki i ataku wyszły cudownie! Moje klimaty <3
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej, bo w takim tempie nigdy tego nie nadrobię ;)