Pat w jednej chwili otworzyła oczy, zerwała się do góry i
wzięła głęboki oddech, zupełnie tak, jakby wynurzała się spod wody, z powodu
braku powietrza. Nie czuła większego bólu, czy nawet zawrotów głowy, więc
wstała ze stołu i korzystając z okazji, że nikogo nie ma, chwyciła leżący obok
niej miecz z glifami i znakami runicznymi. Następnie wykradła się po cichu z zamku, starając się
zamknąć za sobą wielkie wrota najciszej jak potrafiła. Nikt nie usłyszał
zamykających się drzwi, ni choćby szmeru wywodzącego się z ogromnego holu.
Kobieta wiedziała, iż musi udać się teraz w głąb ciemnego lasu i odszukać
Lamberta. Po mimo nadchodzącej burzy,
zaczęła biec w stronę głównej bramy, przy której znajdowały się dwa konie.
Szybko dosiadła jednego z nich i wyruszyła. Wiatr coraz bardziej uderzał w
twarz kobiety, włosy natomiast zaczęły wędrować we wszystkie strony, kłując
lekko delikatną, bladą skórę.
Wierzchowiec pędził przed siebie, nie zbaczając na porywiste podmuchy,
czy kropiący deszcz. Przed wiedźminką ukazał się potężny i majestatyczny,
mroczny las, a nad nim unosiły się wręcz czarne chmury, które zbliżały się w
stronę białowłosej. Nie powodowały one jadnak żadnego zmartwienia u kobiety. Gnała ona na rumaku jak opętana, czuła,
iż prawie nic nie mogło jej powstrzymać. Nawet nasilający się wiatr. Po chwili
zaczęło padać tak, że nawet wielkie
liście nie stanowiły ochrony przed kroplami deszczu, z którymi musiała sobie
teraz poradzić Pat. Pierwszy piorun uderzył daleko od nich, więc koń tylko
delikatnie zwolnił, a następnie powrócił do poprzedniego tempa. Kobieta zaczęła
powoli kojarzyć miejsca, więc pociągnęła za lejce i zatrzymała wierzchowca.
Zeskoczyła z konia i opadła na ręce. Jej nogi ugrzęzły w błocie. Szybko
nakreśliła znak Aksji w stronę rumaka, by ten poszedł dalej, wyciągając
jednocześnie dziewczynę z ziemi. Udało jej się. Teraz szybkim, lecz ostrożnym
krokiem szła w miejsce, gdzie widziała Lamberta w śnie, prowadząc równocześnie
za sobą wierzchowca, który dzielnie znosił ,zadające ból, krople. Utrudniał jej to wpadający do oczu tnący,
niczym brzytwy, deszcz. Dodatkowym utrudnieniem były niesforne włosy, których
nie miała jak związać. Zapomniała bowiem swojej gumki, gdy pospiesznie
wychodziła z zamku. Po jakiś trzech minutach wytężania swoich zmysłów do granic
możliwości, odnalazła ciało Lamberta. Podeszła do niego i upadła na kolana.
Skórzana kurtka rozszarpana przez kły, a twarz poraniona pazurami, w dodatku
cały ubrudzony był krwią, która spływała strumykami pod wpływem padającego
deszczu. Kobieta cicho przełknęła ślinę, po czym sprawdziła, czy mężczyzna
oddycha. Sprawdzała to kilkakrotnie… za każdym razem niczego nie wykryła.
Żadnych oznak życia.
- Lambi? – wyszeptała. Jej głos był zupełnie niesłyszalny
przez uderzające ,o liście i glebę, krople. Spojrzała ona załzawionymi oczami
na leżące ciało. – Lambi – powtórzyła jeszcze ciszej niż przedtem i bardziej
łamiącym się głosem. – Lam… - nie dokończyła. Przyłożyła dłoń do twarzy i
wgryzła się w nią. Szybko schowała płaczące oczy w ramię. Po jej policzkach
zaczęły spływać łzy, a białe kiełki jeszcze mocniej wbiły się w skórę. W jej
głowie panował chaos. Sama nie wiedziała co się dzieje… Nie docierało to do
niej po prostu. – Proszę cię… - wiedziała, że rozmawia już sama ze sobą. Bardzo
dobrze to wiedziała… może aż zbyt dobrze? Jej serce zaczęło bić szybciej, a
krople rozświetlały jej wygasłe oczy. Tak nagle straciły swój charakterystyczny
blask. – Wróć ze mną… - wyszeptała i zdjęła mężczyźnie, czerwone od krwi,
skórzane rękawice. – Błagam – chwyciła masywną dłoń i przyłożyła ją sobie do
czoła. Zimne jak lód. Ciało wiedźmina
wychładza się o wiele szybciej niż zwykłego człowieka. To było wyjątkowo chłodne. Po Pat przeszedł
nieprzyjemny dreszcz, sprawiając, że przez chwilę zaczęła się trząść. – Do
jasnej cholery! – wykrzyczała i wstawała. – Nie wygłupiaj się – chwyciła szybko
rękę Lamberta i zaczęła ciągnąc z całej siły. Po chwili upadła, brudząc się
błotem. – Powiedz coś – powiedziała głosem wypełnionym rozpaczą, a po chwili
uderzyła go w klatkę piersiową. - ,,Pat, co ty robisz… Przecież on nie żyje’’ –
w jej głowie pojawiły się nagle te słowa. Zupełnie jakby połowa jej chciała
zakończyć to całe przedstawienie. – Nie zostawię cie tu – z trudem przeciągnęła
jego ciało tak, by głowa mężczyzny znalazła się na brudnych od błota kobiecych
kolanach. Jej łzy spadały delikatnie na zakrwawioną twarz Lamberta. Zupełnie
zapomniała o wietrze, który kołysał jej ciałem i siarczystym deszczem, co ranił
jej skórę i przemaczał ubrania, w jakich była. Teraz liczył się tylko on. Przez
jakiś czas Pat po prostu siedziała w ciszy, patrząc w zamknięte powieki
wiedźmina i głaskała jego mokre, czarne włosy, którymi tak bardzo uwielbiała
się bawić. – I co? – wyszeptała. – Że niby mam cię tu tak zostawić? Wrócę tam
niby jako ja… jednak część mnie, zostanie przy tobie – przerwała. - Kto teraz
zajmie się denerwowaniem dziadka
Vesemira? – spytała patrząc nadal na twarz Lamberta i delikatnie się
uśmiechając. – Kto będzie dalej
częstował wszystkich ironicznymi żarcikami? – jej oczy coraz bardziej
wypełniały się łzami, a głos powoli zanikał. Dziewczyna wpatrywała się w
mężczyznę, nie wierząc, że tak ma się to wszystko zakończyć. Nie chciała się
pogodzić z myślą, iż teraz to wszystko co do niego czuła, ma zostać tu z nim. Nie
miała ochoty wracać do domu, gdyż bez jego obecności tam, to wszystko nie
będzie miało sensu. –Proszę, nie zostawiaj mnie – powiedziała nagle i otuliła jego
chłodną twarz, lekko brudnymi dłońmi. – Potrzebuję cię – wyszeptała ledwo
słyszalnym głosem i przyłożyła swoje czoło do jego twarzy. Nieoczekiwanie
wyczuła, że wokół niej gromadzą się wilki, ale tylko jeden z nich stanął
naprzeciwko dziewczyny. Nie atakował jej, nawet nie warknął. Po prostu stał.
Patrzył na nią czerwonymi, świecącymi się oczami. Pat nie zwracała na niego uwagi.
Nadal zatracona była w rozpaczy i wściekłości, wściekłości, że nie może nic
zrobić.
- Pwerbleidd – powiedział nagle. Białowłosa podniosła
zapłakanym głowę i spojrzała z ogromnym
zdziwieniem na zwierze. – Gerlu pogre
psution, Pwerbleidd– dodał po chwili i ukłonił się przed Pat, która próbowała
przypomnieć sobie, skąd zna owy język.
- Wybacz, kojarzę elfi, lecz nie rozumiem co mówisz – Pat
rzekła zachrypniętym głosem i lekko opuściła głowę ze wstydu. Uczyła się kiedyś
tych wszystkich znaków i słów z dziadkiem Vesemirem, lecz było to dawno temu i
każde znaczenie wypadło jej z głowy.
- Błękitny Wilku – odrzekł, patrząc czerwonymi oczyma na
zmieszaną i przemoczoną kobietę. – Miło mi cię poznać, Błękitny Wilku – biały wilczur przerwał i
ponownie się ukłonił. Kobieta bardzo się zdziwiła. – Jestem Nahme – po tych
słowach, Pat skinęła głową. – Pozwól za
mną. I nie martw się o twojego partnera, zaopiekujemy się nim. Po prostu mi
zaufaj – zwierzę odwróciło się i zaczęło iść przed siebie. Pat mimo gryzących się myśli, delikatnie zsunęła
głowę Lamberta i ruszyła za Nahme. W głosie tego wilka było coś co sprawiało,
że poszłaby za nią wszędzie. Dodatkowo chciała wiedzieć czemu nazwał ją Błękitnym
Wilkiem. Odwróciła się jeszcze za siebie patrząc na leżącego wiedźmina. Męczyły
ją wyrzuty sumienia, że zostawia go tam samego. Idąc za zwierzęciem, między ogromnymi
krzewami i drzewami, nawet nie zauważyła, że deszcz, który ranił jej ciało, tak
nagle ucichł, tak samo i wiatr. Niebo zapełnione było ptactwem, a ziemia małymi
stworzonkami. Wilk pewnie kroczył po mokrej trawie, a Pat za nim rozglądała się
na wszystkie strony. Nagle przeszedł ją dreszcz. Przemoczone ubranie dawało się
we znaki, sprawiając, że po chwili trzęsła się jak mała galaretka. Tak nagle
zapomniała o Lambercie, którego zostawiła samego. W rzeczywistości, Nahme rzuciła urok na Pat, by ta nie była zbyt przejęta losem wiedźmina.
***
Geralt cały przemoczony wszedł do zamku. Szare, mokre włosy
niesfornie opadały na zdenerwowaną
twarz, a w jego butach było idealne akwarium.
- Cholerny deszcz – burknął pod nosem i zdjął zbroję
odsłaniając umięśnioną klatkę piersiową. Podszedł do kominka i przed nim, na
krześle, ułożył rzeczy, z których kapało. Kiedy wszedł do salonu zastał jedynie
chodzącą w kółko, Yennefer. Mamrotała ona coś pod nosem. Sam nie wiedział czy
to jakieś zaklęcia, czy może po prostu wiązanka najróżniejszych przekleństw.
- Co się stało Yen? – Gwynbleidd podszedł do czarnowłosej i
chwycił ją za dłoń. Ta spojrzała na niego, smutnymi, fiołkowymi oczami. Geralt
wiedział, że stało się coś bardziej poważniejszego niż typowe problemy, z
którymi zawsze się borykają.
- Chodzi o Pat – wyszeptała, przygryzła wargę i ścisnęła z
całej siły rękę wiedźmina. Ten nic nie mówiąc, wzrokiem pytał czarodziejkę, co
się stało. – Najpierw Eskel przyniósł ją tutaj nieprzytomną. Płakała krwią,
Geralt. Krwią, rozumiesz? To się już zaczyna… - przerwała i zamknęła oczy.
Próbowała jak najszybciej się uspokoić. Nienawidziła okazywać swoich uczuć
nawet w takich momentach. Jednak teraz, gdy chodziło o Pat, najważniejszą dla
niej osobę, tak trudno szło jej z chowaniem rozpaczy i smutku. Wiedźmin
westchnął cicho, a następnie odwrócił
wzrok. – A teraz… - Gwynbleidd ponownie spojrzał na roztrzęsioną kobietę. – Nie
wiem jak to się stało, ale Pat tak po prostu wyjechała z zamku. Vesemir znalazł
ślady kopyt, które najprawdopodobniej prowadzą do Greflor – zatrzymała się i
przełknęła ślinę.
- Jadę po nią – oznajmił krótko i obrócił się na pięcie.
Jednak coś pociągnęło go za rękę.
- Vesemir i Eksel już jej szukają – przerwała. – Proszę, zostań ze
mną – powiedziała zapłakana. Nie wytrzymała już tego wszystkiego. Geralt przyciągnął
ją do siebie i przytulił. Gładząc jej czarne, długie włosy, zamknął oczy i sam
próbował się uspokoić. Nie szło mu to najlepiej. Pat była jego najukochańszą córką.
Jedyną z jego krwi. I teraz kiedy ją w końcu odnalazł, okazuję się, że grozi
jej ogromne niebezpieczeństwo, przed którym trzeba ją ochronić. Problem polegał
na tym, że sam nie wiedział, czy jest w stanie odepchnąć atak czegoś tak
potężnego. Tak bardzo bał się o tego małego wilczka. Kiedy podniósł powieki, zobaczył przed sobą
postać. Nie umiał określić co to było, lecz wiedział, że nie było to nic
dobrego. Czuł jak coś jakby wypala go od środka i sprawia, że ma ochotę zasnąć
i po prostu się nie obudzić.
- Jera – pomyślał. Dziwny stwór, w postaci czarnego cienia,
żywiący się najgorszym cierpieniem psychicznym. Sprawiał, że osoba, która czuła
ogromny smutek, ale tłumiła to aż za bardzo w sobie, tak nagle chce iść się
położyć. Wtedy stojąc nad nią wchłania się w danego człowieka. Potem już tylko
czekać na pierwsze samookaleczenia, a nawet na samobójstwo. Nikt nie wie przez
co przechodzą opanowany przez Jerę, ludzie. Geralt domyślając, co może się z
nim stać, ułożył palce w Znak Aksji i uspokoił sam siebie. Odetchnął z ulgą, a
czarna postać, nagle zmieniła się w dym i po chwili wyparowała. – Znajdziemy ją,
Yen. Znajdziemy.
I oto jestem z nowym rozdziałem. Muszę przyznać, że chwycił mnie chwilowy brak weny.
Pewnie pojawią się jakieś błędy czy cuś. ;---;
No nic. Mam nadzieję, że się Wam spodobał. :)
No nic. Do zobaczenia wataho!
Więcej Mike'a niedługo. hehehe
Cholera no! ;__;
OdpowiedzUsuńBłagam Cię, piszesz tak wzruszające rozdziały, że aż nie da się nie płakać no. ;_; Ja nie wiem jak ty to robisz, że ja ciągle ryczę przy twoim opowiadaniu. ;____;
Moment, w którym Pat znajduje Lamberta najbardziej mi się podoba. To, jak dziewczyna się zachowuje i co robi, jest według mnie świetnie napisane. Taka wielka rozpacz z jej strony, że aż nie rozumiała do końca co się w ogóle stało.
Mam nadzieję, że Lambi (tak bardzo uwielbiam to zdrobnienie) będzie żył kurde. ;_; Nie pozwalam ci go zabić. ;_;
"–Proszę, nie zostawiaj mnie – powiedziała nagle i otuliła jego chłodną twarz, lekko brudnymi dłońmi. – Potrzebuję cię – wyszeptała ledwo słyszalnym głosem i przyłożyła swoje czoło do jego twarzy. " - To pierwszy cytat, który tak bardzo mi się spodobał i wzruszył jednocześnie. Jest niby taki zwykły, a taki idealny.
Jestem ciekawa o co chodzi z tym wilkiem, zgaduję, że nic dobrego się nie wydarzy i to jakiś podstęp. No ale mogę się mylić.
"Przemoczone ubranie dawało się we znaki, sprawiając, że po chwili trzęsła się jak mała galaretka." - to drugi cytat. Określenie "mała galaretka" jest moim ulubionym od dzisiaj. xD Często piszesz takie zdrobnienia, ale są przesłodkie no. xD
Geralt i Yen tacy słodcy pomimo powagi sytuacji, jeju.
Tu nie dam cytatu, bo aż ciężko wybrać, ale nazywanie Pat "małym wilczkiem" przez Geralta to kolejne świetne określenie.
No ale podsumowując. Znowu popłakałam trochę, jednak bardzo mi się to podoba. <3
Mam nadzieję, że jak najszybciej dodasz kolejny, bo najchętniej przeczytałabym od razu 39823529 rozdziałów. ;_; <3
Jeju, dziękuję. <3 ;-;
UsuńNie sądziłam, że ten rozdział kogokolwiek wzruszy, no ale. ;-; miło tak jakoś teraz. <3
O tak. ,,mały wilczek'' też mi się spodobał jak to napisałam. :3
No nic. Dziękuuję za komentarz. <3
Hej. Czytałam kiedyś Twojego bloga. Potem coś się z nim stało i nie mogłam go znaleźć.
OdpowiedzUsuńOd tego czasu dużo się porobiło. Nadrabiając zaległości, nie ominęło mnie miłe uczucie, że Twoje pióro się zmieniło. Jakoś to wszystko lepiej wydaje się być napisane. Nie znaczy, że kiedyś było aż tak tragicznie źle. Chodzi mi o to, że po prostu zrobiłaś postępy.
A co do tego rozdziału:
Był on wzruszający i smutny. To całe niedowierzanie Pat było na miejscu. Wielki, żal, że nie chciała dać wiary.
Piękne i smutne.
Pozdrawiam.
Miło, że robię postępy. Od razu jakoś tak lepiej i chce się pisać dalej. :D
UsuńDziękuję za komentarz!
Witam!
OdpowiedzUsuńMoje pierwsze pytanie: gdzie Brad, Dave, Joe, Rob, Mike i Chester? Rozdział taki dziwny bez nich... Mimo to, podobał mi się on! Przyznam, że jak na brak weny to genialnie Ci poszło! Nom... I słodka ta scena z Pat i Lambim... Hahahahaha, przepraszam, ale skrót "Lambi" mnie bardzo śmieszy. Z resztą co mnie nie śmieszy? Um... Powracając do Twojego bloga... Nie zauważyłam błędów, po za brakiem przecinka w jednym miejscu. Wiem, że brak przecinka, ale nie pamiętam gdzie. Ech.
No to myślę, że to byłoby na tyle! Czekam na nowy rozdział, więc pisz kochana! ❤️
Pozdrawiam i życzę weny!
Bywaj! ❤️
Co do zespołu - masz rację, ale będzie ich więcej w kolejnych rozdziałach. :D
UsuńO, a myślałam, że będzie więcej błędów. :o
Dziękuję za komentarz i bywaj. <3
Jeśli tak się pisze z brakiem weny....jest super!
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wspominałam, ale masz bardzo ładny wygląd bloga podoba mi się. Faktycznie smutny rozdział.
Czekam na więcej, pozdrawiam i życzę weny ^^
A dziękuję, dziękuję. :)
UsuńWybacz że teraz ale chwilowo miałam brak i jakichkolwiek chęci żeby czytać a tym bardziej komentować.
OdpowiedzUsuńDobra.
Rozdział mi się bardzo podobał.
Biedna Pat - straciła ukochanego.
O co chodzi z tym Błękitnym Wilkiem i co się zaczęło z Pat że płakała krwią.
DAWAJ MI KURWA MIKE'A.
ALE JUŻ.
Dobra czekam na kolejny
Pozdrawiam
Mika
P.S. Prosiłabym abyś spamowała mi w zakładce "SPAM" a nie pod rozdziałem będę dozgonnie wdzięczna.
Dobrze, będę pamiętać. :)
UsuńDziękuję za komentarz. :)
http://klucze-krolestwa.blogspot.com/2015/07/rozdzia-18.html - nowy. Zapraszam
UsuńRozdział niesamowity. Aż brak słów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział u mnie http://kronika-dark-hills.blogspot.com/
Dziękuję i na pewno zajrzę. :)
UsuńWitam! Jejku, kolejny świetny rozdział! Nie mam weny na komentarz, przepraszam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny!